Jacek Bocheński – Seminarium i inne
SEMINARIUM
– Zapraszam na moje seminarium z młodzieżą, która potem będzie słuchać pana, gdy zadam panu pytanie, czy świat ma przyszłość – mówi dr hab. Michał Mizera w zakopiańskiej restauracji, gdzie zaprosił mnie na obiad. A przedtem do Zakopanego na festiwal “Pępek świata”.
To zaproszenie na festiwal wcale nie było pierwsze. Kilka lat temu dr Mizera z Wydziału Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego zaprosił mnie do Serocka na spotkanie ze zdolną młodzieżą, wybraną przez Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci. Jakiś licealista siedzący tuż naprzeciw mnie wstał wtedy i zapytał:
– A co pan sądzi o transhumanizmie?
– Przepraszam – odpowiedziałem. – A co to jest?
Jakoś mi to z grubsza wytłumaczył. Zrozumiałem, że chodzi o przejmowanie i pełnienie pewnych funkcji psychicznych człowieka przez elektronikę. Takie stadium przyszłego rozwoju. Dziś już znacznie bliższe.
Seminarium, na które zaprasza teraz dr Mizera, odbywa się pod gołym niebem na ławach zakopiańskiej restauracji, czyli sub Iove, jak wypadałoby mi powiedzieć, ponieważ uchodzę za latynistę. A słońce świeci. Jest piękna pogoda. Seminarzystami są znów licealiści i mniejsza grupa studentów z Wydziału Artes Liberales. Wszyscy siedzą przy stolikach, częściowo z nieuprzątniętymi jeszcze talerzami. Niektórzy piją wodę, soki, kawę, przed kimś stoi szklanica piwa. Wyjęli swoje smartfony, zeszyty, tablety i laptopy. Notują, piszą. Plecaki pokładli, gdzie się dało, przeważnie przy nogach.
Dr Mizera prowadzi seminarium stojąc. Omawiają wczorajszy spektakl. To byli “Oni” Witkacego w reżyserii Andrzeja Dziuka, który jest także dyrektorem zakopiańskiego teatru.
BANIOR
Opcja dla mnie.
Zamiast odbywać kolejną samotną podróż, mógłbym pojechać do Zakopanego z Justyną.
Poszlibyśmy do Doliny Białego. Nie wiem, czy pokazałbym jej miejsce, gdzie spadłem do potoku, ale pokazałbym zielony banior. Właściwie baniory, bo jest kilka. To takie głębie w korycie kamienistego potoku, jakby misy wypełnione wodą przejrzystą, lecz ciemną. Stoi się na drewnianych mostkach z łokciami opartymi na balustradzie i długo patrzy w baniory.
A potem poszlibyśmy na świeże rydze z patelni, które chyba są, jeśli padały deszcze. I wzięlibyśmy po kieliszku czerwonego wina. I Justyna piłaby je, śmiejąc się… O, tak by się coś zatrzymało. Tak by zastygło. Akcja, stop!
Poszlibyśmy do Teatru Witkacego.
Ale nie pójdziemy. Sam pójdę, bo Justyna do Zakopanego by nie pojechała. Jedzie do Charkowa. Czuje niechęć do romansu. Nie mówi tego, ale w pośpiesznym, jeszcze jednym mejlu pisze o romansie tak, jakby jej przeszkadzał, jakby go chciała zepchnąć w jakiś kąt i jednocześnie jakby miała żal o to do mnie. Romans mógłby się toczy poza główną akcją, gdzieś w tle. “Takie romanse też istnieją – pisze . – Nie budzą dużego zainteresowania, ale przynajmniej nie wypalają się tak szybko”. Gorycz jest nie w treści. Jest w tonie.
Do Zakopanego Justyna ze mną na pewno by nie pojechała. O tym sama chyba myśli, gdy na koniec rzuca mi prosto w twarz: “Na ratowaniu świata w kontekście globalnym nie znam się wcale”.
Ja jednak myślę, że się na tym zna i robi to, gdy jako psycholog udziela porad jednostkom. Wiadomo, że kto ratuje pojedynczego człowieka, niekoniecznie tonącego w morzu, choć takich są tysiące, również bijącego głową o ścianę pokoju, a nawet kto ratuje zwierzę lub roślinę, ratuje właśnie świat w kontekście globalnym. To zostało na świecie wypróbowane i sprawdzone. Innego ratunku nie ma.
O! O!
Justyna też pyta. Poniekąd nie istniała i znów istnieje pewną cząstką istnienia, zagadkowo, jak zwykle, w oderwaniu od realu, to znaczy pisze, że przeczytała “Tabu”.
Nikt już nie pamięta, co to takiego. Muszę krótko wyjaśnić. To taka moja mała powieść o miłości. Można powiedzieć, powieść w trzech monologach. Aktorki lubiły to grać, bo dało się przerabiać na monodramy i wszystko mówią tam kobiety.
Naiwne i zaślepione kobiety albo po prostu głupie – pisze Justyna. – Nie ma rozsądnych i jednocześnie moralnych kobiet? – pyta.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem, które chyba nigdy nie przyszłoby mi do głowy. A kiedy pisałem swoje uczuciowe “Tabu”, nie przychodziło absolutnie. Ale Justyna zaraz je wycofuje, bo nie chce, żeby zakrawało na feminizm. “Mężczyźni też przecież głupieją”.
No tak.
Zadaje potem inne pytanie, którego nie rozumiem. Czy tylko człowiek zepsuty może się oprzeć miłości? Nie rozumiem i nie widzę związku z “Tabu”, nie ma tam powodu do rozważania takiej kwestii. Ale za niezrozumiałym dla mnie pytaniem coś pewnie się kryje, coś, o czym nie wiem, wie Justyna, jakieś, być może, poważne przeżycie.
Jest jeszcze trzecie pytanie. Czy każdy kochający musi cierpieć? To rozumiem. Jednak na to, jak na pytanie, czy świat ma przyszłość, nie da się odpowiedzieć, a pytanie jest poważne i prawdziwe. Już w starożytności zadawali je sobie bezradni poeci.
Justyna cierpi nadal na braki pamięci, choć mimochodem przypomina sobie, że była w Ogrodzie Botanicznym. Natomiast wszystkie moje opcje, spisane dotychczas, ignoruje, jakby ich nie było. A ja miałbym dla niej jeszcze dwie, szóstą i siódmą. Są na razie mgłami w mojej wyobraźni, ale należą się Justynie. Powinienem nadać im konkretną postać językową. Czym prędzej. Stanowią substancję romansu, który jest w potrzebie.
Prawdę mówiąc, z romansem sprawa ma się fatalnie. Romans to akcja, zostało to już dobitnie powiedziane, a w istocie wszelka akcja zamarła, bo Justynie się nie śpieszy. Może nawet puściła w trąbę romansopisarza, ale zapomniała mu o tym powiedzieć, tyle rzeczy zapomina teraz, w sumie nic dziwnego. Tak czy inaczej, w romansie nic się nie dzieje. Tylko patrzeć, jak publiczność wygwiżdże romansopisarza razem z jego bohaterką. Gorzej. Nie wygwiżdże. Po prostu wyjdzie. Tak dziś jest najczęściej. Robi się nudno, natychmiast wychodzą. Nie brak przecież rozrywek w Internecie.
W romansie więc zastój, tymczasem świat upomina się o swoje. Co z tą jego przyszłością? Światu, w przeciwieństwie do Justyny, ostatnio coraz bardziej się śpieszy. “Najdziwniejszą rzecz można sobie teraz wyobrazić i puścić jako żart, a po tygodniu ona okazuje się rzeczywistością” – powiedział mi Jan Cywiński, dziennikarz i filolog klasyczny, przygotowując “Wizję ” z mojego internetowego romansu do druku pod zmienionym tytułem w “Gazecie Wyborczej”. Świat przekształca się w zawrotnym tempie, kontrrewolucja kulturowa, o! o!, takie dziwo, trzeba je zrobić w Unii Europejskiej, już coś takiego przebąkuje Prezes, zanim jeszcze “Wyborcza” przedrukowała “Wizję”. O! O! To jest akcja! Do tego publiczność garnie się, aż miło. Ale nie wiadomo, czy już jakaś przyszłość nie staje się przeszłością lub na odwrót, jakaś przeszłość przyszłością. A Zakopane czeka z festiwalem. To czym ja mam się wpierw zająć? Szósta opcją dla Justyny czy przyszłością świata?
Skoro Justynie się nie śpieszy, a światu tak bardzo, że włos jeży się na głowie, trzeba raczej pomyśleć o tym, co pilniejsze, czyli o przyszłości świata. Justyna może poczekać.
ZAKOPANE
Czy świat ma przyszłość? – takie pytanie chcą mi zadać w Zakopanem. Trochę sobie żartują, ale trochę też pytają serio. A ja mam do Zakopanego jeszcze raz pojechać i odpowiedzieć.
W Zakopanem byłem poprzedniego lata, poszedłem do Doliny Białego i zleciałem ze ścieżki do potoku. Rzadka sztuka tak zlecieć. Doprawdy nie wiem, jak mi się udało to zrobić. Prawie tak samo trudno tam spaść, jak odpowiedzieć na pytanie, czy świat ma przyszłość. Może więc i ten druga karkołomna sztuka się uda?
Co to znaczy “świat”? Chyba nie kosmos i nie glob ziemski, bo nie pytaliby o taki świat akurat mnie. Raczej świat ludzki. Ale to też wiele możliwych różności. Nie wiadomo, o którą chodzi. Człowiek, twór obdarzony inteligencją? Ale twór żywy czy każdy, w przyszłości na przykład pochodzący od człowieka, lecz już nieorganiczny? Tylko gatunek Homo sapiens? Kultura? Cywilizacja techniczna? Gospodarcza? Ostatnio dość nagle tematem stał się koniec świata rozumiany jako upadek światowego porządku politycznego. Mam się zająć tymi wszystkimi rzeczami naraz? Sugerują, że nie. Mogę sobie wybrać, co mi się podoba. Tam panuje wolność. To jest festiwal artystyczny. W starym świecie, tym obecnym, artyści wciąż jeszcze brykają. Zapraszają do pobrykania. Będą grać i śpiewać.
Dobrze. Jadę do nich. Postanowiłem.
Jacek Bocheński Blog II