Katarzyna Wójcik – Białe gołębie

0
330

Katarzyna Wójcik

 

Białe gołębie

 

warszawa-langeSąsiad mojej ciotki hodował gołębie. Były całe białe i nie bały się ludzi, można je było wziąć w dłonie. Trzymał je w klatkach na strychu starej praskiej kamienicy przy ulicy Ząbkowskiej, po której jeszcze wtedy jeździły tramwaje. Kamienica miała drewniane schody i kutą balustradę. Mieszkania w niej były bardzo wysokie, a dwuskrzydłowe drzwi, prowadzące do pomieszczeń, zdawały się być wrotami do innego świata. Gołębie codziennie odbywały swój lot – sąsiad ciotki wypuszczał je przez okno, po czym sam się z niego wychylał i machając białą szmatą zawiązaną na długim kiju, wołał „bujaj, bujaj”. Nie wiem czy gołębie go rozumiały – pewnie nie – ale gdy tylko wołanie ucichło, a szmata wróciła do wnętrza, gołębie obniżały lot, by po chwili zapełnić sobą cały parapet.

 

Tych gołębi już nie ma. Uleciały w wieczność. Nie ma też sąsiada ani tamtej kamienicy – na jej miejscu stoi nowe strzeżone osiedle. Jedyne co z nich pozostało to wspomnienie w mojej głowie.

 

Każdy ma takie pudełko, puszkę, walizkę, w którym trzyma swoje (a czasem odziedziczone po rodzicach lub dziadkach) wspomnienia: stary metalowy cyrkiel, bilety z dziurkami wyciętymi przez zęby czerwonego kasownika, czarno-białe zdjęcia o pozaginanych brzegach, połamane kredki, bezużyteczną monetę, szpulkę nici. Sentymentalizm jest wpisany w ludzkie istnienie. Jest zatrzymaniem się w pędzie codzienności, oddechem w nowoczesnym wygodnym życiu, przepełnionym elektroniką, palstikiem i fast-foodami.

 

Czy jest coś takiego jak moda na Warszawę? Zdawać by się mogło, że współcześnie ścierają się dwa przeciwne procesy. Jeden z nich to wyburzanie historii – w miejsce pięknych starych kamienic stawiane są nowe bloki bez duszy i centra handlowe. W tym galopie zasiedlania nie pomaga nawet status zabytku – dość przypomnieć XIX-wieczną parowozownię na Pradze, przebudowaną i zamienioną w dyskont albo skandal związany z kamienicą na ulicy Podwale. Z drugiej strony mnogość spacerów po stolicy z przewodnikami, książek o Warszawie, wystaw i portali internetowych poświęconych jej historii świadczyć by mogła, że zainteresowanie jej dawnym obliczem wzrasta. Że Warszawa staje się modna. Ale nowoczesność jest ważniejsza niż sentymenty.

 

Warszawa” Grażki Lange, znanej i cenionej polskiej graficzki, to książka-pudełko ze wspomnieniami. Dwadzieścia kilka króciutkich opowiastek, uzupełnionych rozkładanymi zdjęciami pudełek z pamiątkami. Wszystkie łączy miasto, to jedno miasto, które można tak samo mocno kochać, jak go nienawidzić. Wśród autorów – warszawiaków z różnych pokoleń – między innymi Sylwia Chutnik, Anna Czajkowska, Jacek Dehnel, Grzegorz Kasdepke, Michał Komar, Joanna Olech, Maciej Wojtyszko, Michał Rusinek. Ta mała książeczka porusza strunę tęsknoty za tamtym miastem, sprzed kilkunastu, kilkudziesięciu lat, kiedy billboardy nie wypełniały szczelnie jego przestrzeni, kiedy można było przejść przez podwórka bez ryzyka, że okażą się zagrodzone wysokim parkanem (obawiając się co najwyżej utraty elementu odzieży z firmowym logo). Za kolorowymi neonami, autobusami Ikarusami z dziurawymi brązowymi siedzeniami z gąbki, egzotyką kina, do którego pójście wtedy było czymś równoznacznym z małym świętem, za folklorem Bazaru Różyckiego, który przed Wielkanocą zamieniał się w krainę kolorów, dźwięków i zapachów. Za miastem, w którym czas zdawał się płynąć wolniej i spokojniej niż dzisiaj i ludźmi, jeszcze wtedy nie anonimowymi sąsiadami, do których chodziło się pożyczyć szklankę cukru.

 

Te opowiastki są wejrzeniem w sentymenty tych, którzy je napisali. Sentymenty związane z Warszawą, która już nie wróci. To opowieści o ludziach stojących w rozkroku między nowoczesnością a przeszłością oraz pozornie bezużytecznych rzeczach, mających znaczenie tylko dla ich właścicieli, bo tylko oni mogą na nowo ożywić w nich historię: guzików z pudełka Adama, które pewnie nigdy nie staną się częścią ubrania. Papierowych łódek, składanych przez dziadka. Świętego Antoniego z maleńkiego pudełeczka, wrzuconego między rupiecie po babci. Celofanowych sreberek, którym znaczenia nadał stan wojenny i stały się wówczas budzącymi radość ozdobami choinkowymi.

 

Obcinam włosy o dwa centymetry, nikt nie widzi różnicy, ale ja muszę przeżyć moje pożegnanie. To jak z miastem, w którym mieszkam, Warszawą. Nigdy go nie opuściłam, a ciągle muszę się z nim żegnać. […] Tu była księgarnia, tam sklep z odkurzaczami, dziś – bank albo sklep z ubraniami. Chodzę po mieście, macham ręką do miejsc, których nie ma, ale żeby tu żyć, muszę je pożegnać. Muszę to zrobić, żeby nie mieszkać we wspomnieniach, żeby idąc po książkę , nie wejść do banku, a idąc do fryzjera – nie utknąć w księgarni.

 

Za oknem mieszkania na siódmym piętrze codziennie widzę czerwony żuraw na budowie, majestatycznie kręcący szyją w prawo i lewo. Za nim, na drugim brzegu Wisły, w różnych odległościach od siebie, pięć kolejnych. Ten pierwszy jest bardzo blisko, prawie na wyciągnięcie ręki. Obok mojego bloku na niestrzeżonym osiedlu budują kolejny. To zwykłe przywiązanie do miejsca czy jednak miłość do tego trudnego miasta, Warszawy?

 

 

Grażka Lange, Warszawa, wyd. Tako, 2015.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko