Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
175

Wacław Holewiński



Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Chodakiewicz publicysta


mysli-wolnego-polakaNie będę ukrywał: lubię recenzować książki laureatów Nagrody imienia Mackiewicza. To „moja” nagroda.

Profesor Marek Jan Chodakiewicz, historyk amerykański polskiego pochodzenia (tak podaje Wikipedia), a może historyk polski żyjący w Ameryce, stał się u nas sławny dzięki „Ejszyszkom”. Jeszcze sławniejszy stał się dzięki „Po Zagładzie”, książce znakomitej, świetnie udokumentowanej, stojącej w absolutnej kontrze do takich pozycji jak np. „Strach” Jana T. Grossa.

„Myśli wolnego Polaka” to książka inna od tamtych. To nie praca naukowa, a zbiór raczej krótkich tekstów prasowych. Publikowanych głównie w „Tygodniku Solidarność”, ale też w „Najwyższym Czasie”, „wSieci Historia”, „Do Rzeczy”. Autor podzielił książkę na pięć części i same tytuły tych rozdziałów mówią sporo o ich zawartości: Wyzwania polityki, Wyzwania geopolityki, Wyzwania cywilizacji, Wyzwania idei, Wyzwania historii.

Będę cytował. Obszernie, jak nigdy dotąd. Inaczej się nie da. Bo choć krótkie to teksty – ważne jeden w jeden. A i Chodakiewicz to osobnik oddzielny, chadzający, zwłaszcza u nas, swoimi ścieżkami, facet który w polskim kotle miesza nieustannie. A jak tą chochlą zamiesza, jak posmakujesz tej potrawy, masz pewność że wybijasz się na swój osąd, swoje myślenie.

W tej pierwszej części kluczowy wydaje mi się nie tekst o Wałęsie (też ważny), nie wskazówki dla polskiego rządu, nie tekst o nowym prezydencie Andrzeju Dudzie ani tekst o prawie do posiadania broni. Kluczowy wydaje mi się – bez tego Polska nigdy nie stanie się państwem, zawsze będzie pół-kolonią, jakimś terytorium pogranicza (między post-Sowiecją, a światem demokratycznym) – pod banalnym, ale jednocześnie nie pozostawiającym miejsca na żadne odcienie, tytułem – „Rozliczyć ubecję”. Pisze Chodakiewicz: „Posłowie PiS powinni uchwalić odpowiednie prawodawstwo, Najpierw zaproponować amnestię 24 godzin (mieli 27 lat), a następnie wystąpić do IPN o bazę danych ubeków. Każdego przesłuchać prokuratorsko pod przysięgą, każdemu zajrzeć w brudne interesy. Odebrać zrabowane dokumenty, zlustrować gospodarczo. Każdego. I rodzinę na takiej samej zasadzie, na jakiej w USA przegląda się uważnie interesy rodzin zaangażowanych w handel narkotykami i inne formy zorganizowanej przestępczości.” Ktoś powie że to program maksimum, że minęło tyle lat, że wielu z tych ubeków nie żyje. No i co z tego? Jakie to ma znaczenie?

W „Wyzwaniach geopolityki” najważniejszy wydał mi się tekst pierwszy. To w nim, w jedenastu punktach, podsumował Chodakiwicz „podstawowe wątki komunikacji strategicznej Kremla”: Rosja ma zawsze rację, wszystko jest Rosją, Rosja to pokój, Rosja jest zawsze ofiarą, wszyscy chcą jej zrobić krzywdę, na Rosję stale ktoś napada, Rosja jest otoczona (więc zawsze w defensywie), Rosja jest szczególna („Trzeci Rzym”, „Święta Ruś”), Rosja jest inna („jak się nie trzyma ludzi za mordę, to będzie anarchia”), Rosja to strażnik cywilizacji, chrześcijaństwa ogólnie, zaś prawosławia szczególnie, Rosja to sworzeń stabilności. Punkt ostatni: „dobiliśmy Hitlera, fruwamy na Sputniku, jesteśmy najlepsi w balecie (pozytywne wątki propagandy). I w końcu Rosja zawsze walczy z faszyzmem.” Celnie. Za każdym razem!

W części trzeciej nie polecę żadnego z tekstów. Nie i już. Ten rozdział trzeba czytać w całości! Każdy tekst po kolei. I powinni je czytać nie tylko Polacy, ale wszyscy Europejczycy. Może przede wszystkim ci, którzy tak chętnie zapraszają do nas imigrantów islamskich. Chodakiewicz nie narusza żadnego tabu, on po prostu pokazuje czym jest islam, jego źródła, czym jest Państwo Islamskie, jak rozumieć Koran, jaka jest logika kalifatu, jego prawo, święta wojna. Czasami zimno się robi, czytając. Ale lepiej nie wiedzieć? Zakryć oczy? Odwrócić się? Przecież te zagrożenia są już na progu naszych domów. A za chwilę oni tu będą. I żadne alibi nie pomoże.

„Wyzwania idei” to ledwie osiem tekstów. Najkrótszy z rozdziałów. Nie sądzę, aby autor uważał je za najmniej ważne. O czym tam mowa? Na przykład o „wesołkach”. Tym mianem Chodakiewicz określa środowiska LGBT. „Gdy konserwatyści chcą obrony rodziny i życia – to jest to państwo wyznaniowe. A gdy tolerancjoniści zabiegają o śmierć dziecka na życzenie i zniwelowanie rodziny – to jest to dobro powszechne. Ba! Sama esencja prawości i honoru.” Konkluzja? „Stronie popierającej życie zajęło około 30 lat, aby przekonać resztę obywateli, że aborcja to zło. Tak samo będzie ze sprawą ideologii LGBT. Minie 30 lat zanim ludzie się obudzą. Albo będzie kontrrewolucja i źli dostaną w pysk od razu. Wybór jasny.”

W tym rozdziale także o tym, czym się różnią amerykańskie studia od polskich, o radykalnej europejskiej fali, o awanturze o Węgry, determinizmie kulturowym. Jednym słowem o normalności!

I wreszcie część piąta – „Wyzwania historii”. Mnie najbliższa. Bo i słowa, które tam znajduję mógłbym uznać za własne: „[…] w strefie postsowieckiej, w tym i w Polsce nie ma kolektywnej pamięci. Są indywidualne wspomnienia. Tylko jak jest wolność kolektywna, pamięć może się utworzyć z indywidualnych wspomnień. W komunizmie państwo za pomocą terroru narzuciło na ludzi sztywny kaftan bezpieczeństwa w postaci oficjalnej narracji. Według niej Stalin był wyzwolicielem od hitleryzmu. Tych, którzy nie byli postkomunistyczni, nie zgadzali się z oficjalną wersją, automatycznie określano jako faszystów. Reductio ad Hitlerum było regułą w tej grze. W związku z tym możemy mówić, w większości miejsc, dopiero o procesie formowania się kolektywnej pamięci po 1989 r. I odbywa się to na kilku poziomach: rodzinnym, lokalnym, narodowym, regionalnym.” I dalej: „Zwycięscy komuniści narzucili na wszystkich stalinowskie słowa, koncepcje, symbole i wizerunki. Kolektywna pamięć może powstać jedynie gdy z takiego paradygmatu się wyzwolimy. I w Polsce ten proces jest najbardziej zaawansowany. O wiele trudniej jest z tym w krajach satelickich III Rzeszy oraz w narodach, w których kolaboracja z Hitlerem uznawana była za mniejsze zło. Wszędzie tam pamięć kolektywna rodzi się w bólu, bo indywidualne wspomnienia dyktują, że fajnie było walczyć w szeregach estońskiej, łotewskiej, litewskiej, białoruskiej, ukraińskiej, chorwackiej, węgierskiej czy innej SS albo, że lepiej było iść z Hitlerem, jak zrobił to Budapeszt, Bukareszt i Sofia niż cierpieć los Polski.”

Publicystyka. Ktoś powie: najmniej ważna część dorobku naukowca (a tym bez wątpienia jest Chodakiewicz). Ulotna część dorobku. Część z niej za rok, dwa, pięć znaczyć będzie tyle co nic. Ale czy na pewno? A może odwrotnie? Może te krótkie teksty wżerające się mózg, w nasze widzenie świata, Polski, historii, polityki, w takie pojęcia jak etyka czy filozofia są równie ważne? Może bez nich rozumielibyśmy znacznie mniej z tego co dookoła, z naszej przeszłości i wyzwań, które przed nami? Dla mnie to ważna książka.

 

Marek Jan Chodakiewicz – Myśli wolnego Polaka, Patria Media, Gdańsk 2016, str. 302.


 

Na ten koniak Rockefeller pozwala sobie wyłącznie w święta

 

notatki kontabardzistyBiałoruś lat dziewięćdziesiątych. Polska lat dziewięćdziesiątych. Pogranicze. Kontrabanda. Wódka, benzyna, grabie, sznurek, złoto, mięso. Wszystko, czym się dało handlować z zyskiem. A czasami tylko dla przykrywki innego towaru. Na pytanie, kto tę kontrabandę „uskuteczniał”, odpowiedź jest jedna: wszyscy. Sazonau pisze o Białorusinach, ale przecież byli też Polacy. Każdy chciał zarobić, każdy pomnożyć swój majątek. W trzy tygodnie zyskać tyle, co w pół roku na państwowej posadzie. Jeździli tymi swoimi Ładami, Moskwiczami, byle czym – robili skrytki, coś tam dospawali, coś usunęli. I wozili. Wozili. W dzień i noc. Kiedy tylko się dało, kiedy na granicy byli „swoi” celnicy. Tych „obcych”, tych, którzy chcieli za dużo – omijali.  Warto było przeczekać dzień, a czasami i tydzień.
 

Trzydzieści dziewięć opowiadań. Krótkich, cztery, pięć stroniczek. Dowcipnych. Ale też jakoś przygnębiających. Bo bieda, bo potrzeba radzenia sobie w ten sposób zawsze jest smutna. Każda o jakimś zdarzeniu. Szczęśliwym, mniej szczęśliwym, o pechu, o umiejętności radzenia sobie, o honorze, miłości, o polskiej policji, o celnikach, o obyczajach, o przesądach, o kobietach. W gruncie rzeczy o wszystkim, co się wiąże z granicą.


„Szkoda, że nikt z naukowców nie bada psychologicznego aspektu relacji między celnikami i kontrabandzistami. Powstałaby z tego całkiem ciekawa praca. Po pierwsze, przedstawiciele obu tych zawodów świetnie rozumieją, że nie są w stanie istnieć jedni bez drugich. Jeśliby nie byłoby [tak w książce – przyp. mój] kontrabandzistów, po co rząd miałby płacić celnikom? Gdyby zniknęli celnicy, kontrabandziści zamieniliby się w zwykłych handlarzy, konkurentów. Oczywiście taki stan rzeczy nie cieszyłby ani jednych, ani drugich, i dlatego podświadomie ludzie ci żyją jak dwa wilki w jednej watadze [??? – zapewne watasze – przyp. mój]. Gryzą się między sobą, ale przecież nie na śmierć. Jednak jeżeli wybuchnie między nimi prawdziwy konflikt, wówczas litości nikt dla nikogo nie ma. Jak mówią przyrodnicy, najstraszniejsze walki zawsze przebiegały wewnątrz gatunku.” Ten przydługi cytat doskonale oddaje relacje panujące na granicy. Niby to dwie strony, niby jedni polują na drugich, a ci drudzy sprytem, odwagą, czasami tupetem chcą przechytrzyć tych pierwszych. Ale czy na pewno? Tak, czasami celnicy każą wjechać na kanał, rozkręcą cały samochód, coś tam znajdą, zarekwirują, wlepia grzywnę. Ryzyko zawodowe. Ale znacznie częściej przymkną oko, przyjmą prezent, no przecież nie łapówkę. Żyć trzeba. Z państwowej posady się nie da, no to jak? Ktoś przymknie oko, czyjaś żona lepiej się ubierze. Lepiej tu, między swoimi, niż gdzie indziej. Bo czasami próbowali zmienić kierunek, pohandlować w Moskwie. Nie daj Boże. Granicy nie ma, jedź, ale… Wrócisz goły jak święty turecki.


Są tu dwa opowiadania przy których nie sposób powstrzymać śmiechu. Nie sposób uznać, że ludzka wyobraźnie nie ma granic. W „Pomysłowych braciach” bracia Sadowscy postanowili… stworzyć granicę. No dobra, nie granicę, przejście graniczne. Nie wiodło się na granicy polsko-białoruskiej – ustawili szlaban na leśnej drodze między Oszmianą a Wilnem. Chodził tą drogą kto chciał i nagle jest. Takie czasy. Jest budka, szlaban, pieczątki, są umundurowani celnicy. Pobierają opłaty, przyjmują łapówki jak każdy normalny celnik. I tak przez kilka miesięcy. Jedzie drogą białoruski minister – droga wolna, szlaban do góry. Wszystko trwałoby do dzisiaj, gdyby nie bandyci. Ci przyjechali, co się dało zabrali, „celników” powiesili do góry nogami na szlabanie. No bo żadna granica przecież nie ma tylko dwóch, wciąż tych samych celników. Logika…


Dosyć podobny pomysł mieli „Aferzyści z Lidy”. Ci z kolei wpadli na pomysł „wspomożenia” białoruskiej milicji. No bo jak? Stoją ludzie tygodniami na granicy. Stoją, czekają. Ale niektórzy jadą i nawet się nie zatrzymują. Kupują od milicjantów talon i hajda. Od czego intelekt? Nakserowali talonów Leon, Siarżuk i Marian, przebrali się w milicyjne mundury i… i już nie musieli niczym handlować. Zarabiali więcej niż na kontrabandzie. Klient – dwadzieścia dolarów, następny – dwadzieścia. Interes od rana do wieczora. Ktoś tym prawdziwym zrobił awanturę, że sprzedają po trzydzieści…


Ktoś komuś sprzedaje pomysł co i jak przemycać, ktoś inny opowiada o pechu. W Polsce, przy ognisku, snują opowieści. Z bagażnika wyjmują flaszkę. Rzadko kiedy kończy się na jednej. Czasami dołączy polski policjant. Nie pogardzi. Ktoś opowie o kalece, który nie był kaleką, ktoś inny o sztuce reklamy, szantażyście, padnie żart, jeden, drugi. I tak z opowiadania na opowiadanie. Rzeczywistość pogranicza. Raczej wesoła niż smutna. Raczej w konwencji przygody niż przestępstwa. Bo i jakie to przestępstwo? Życie…


Sazanou krasi te swoje opowiadania językiem, którego nie powstydziłby się najlepszy nowelista. Zdania perełki: „Pogoda była taka, jakby się Żyd zastrzelił: mokro, śnieżnie, wietrznie, a na drodze gołoledź.”, „Chłopaki rozkręcali się niby świnie na deszczu.”, „Dla polskiego handlarza darmowa szklanka wódki to tyle, ile dla komunisty ogólnoświatowa rewolucja.”, „O takich mówi się u nas, że za kopiejkę pogoni żabę do Wilna.”, „Pewnego dnia Wadzim przepadł. Zniknął niczym niedopilnowane suszone na płocie spodnie.”, „Pił jak ostatni poganin.”. Setki takich zdań. W nich urok tej książki. W tej dziwnej narracji, miękkości, humorze. I całkiem niezłym świecie, w którym porażka, ona przecież być musi, równoważona jest dobrym interesem. I tylko zostaje pytanie: ten świat umarł czy wciąż tam trwa?

 

Wiktar Sazonau – Notatki kontrabandzisty, przełożył Marcin Rębacz, Centrum Edukacji Obywatelskiej Polska-Białoruś, Białystok 2010, str. 204.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko