Zdzisław Antolski – Dwie białe kule

0
339

Zdzisław Antolski


Dwie białe kule

 

masku koncertPanna Joasia była raczej niska i przysadzista, może dlatego czesała się w kok, żeby sobie przydać trochę centymetrów wzrostu, no i koniecznie chodziła w butach na wysokich obcasach, jednak nie były to szpilki, bo te wbijały się w miękką urodzajną grodziską glebę i unieruchamiały każdą wytworną kobietę, zmuszając ją do zdjęcia obuwia i paradowania boso. Ale figurę miała niczego sobie, wcięta w pasie, a do tego okazałe piersi i kształtny, wypięty prowokacyjnie tyłeczek, którym lubiła zalotnie kręcić, na złość wiejskim dewotkom i dziadkom pamiętającym japońska wojnę, którzy na jej widok spluwali przez lewe ramię i żegnali się zabobonnie. Jednak na twarzy Bozia nie obdarowała jej nadmiernie urodą. Cerę miała kredowo bladą, z czerwonymi krostkami, która na słońcu nie opalała się, tylko łuszczyła, także oczy krótkowidza, powiększone i rozmazane za grubymi okularami, ciągle czemuś załzawione; musiała je co jakiś czas zakraplać i wycierać chusteczką obrębioną na brzegach szydełkiem.. Pochodziła z biednej rodziny i ubierała się raczej skromnie, w jakieś granatowe wdzianka z kolorową apaszką pod szyją dla ożywienia obrazu. Jednak wypełniała ją aż w nadmiarze kobieca czułość, zapał do pracy i młodzieńczy entuzjazm. Do ludzi nastawiona było bardzo pozytywnie i otwarcie, z każdym chciała dyskutować, pomagać, doradzać. Bardzo pragnęła założyć rodzinę, mieć męża i dzieci i nie kryła się z tym oczekiwaniem przed otoczeniem, ale wyrażała je otwarcie, zwłaszcza w pokoju nauczycielskim, w obecności kolegów i koleżanek po fachu.


Jednak pragnienia to jedno, a ich praktyczna realizacja, to drugie, o wiele trudniejsze zadanie.  Zestaw grona pedagogicznego we wsi Grodziska ulegał ciągłym fluktuacjom, zdarzali się tez młodzi nauczyciele, nieżonaci, ale akurat w czasie, kiedy przebywała tam panna Joasia, nie było z tym najlepiej. Z mężczyzn pedagogów uczył wówczas tylko żonaty, blisko pięćdziesiątki, łysiejący kierownik Świtalski i drugi również od dawna żonaty, w wieku przedemerytalnym, chudy jak szczapa, niemalże szkielet obleczony skórą, czyli nauczyciel rysunków, pan Messerszmit, a na deser brylował pan Olek od wuefu, który w dodatku upatrzył już sobie dziewczynę, również nauczycielkę w sąsiedniej wsi, cztery kilometry dalej i smalił do niej cholewki, a właściwie czarne półbuty, do takiego samego w kolorze garnituru, bo w dziedzinie mody był raczej konserwatystą.  No i wieczny kawaler, satelita grodziskiego grona pedagogicznego, ze wszystkimi zaprzyjaźniony, urzędnik w powiatowym Pińczowie, który niemal obligatoryjnie podrywał wszystkie młode nauczycielki przybywające prosto ze studiów na swoją pierwszą placówkę do wsi Grodziska, czyli Józef Walczak, o przezwisku „elew”.


To z nimi, starymi prykami albo „mumiami”, jak ich przezywała dziatwa szkolna, pani Joasia toczyła długie dyskusje o pożyciu małżeńskim, ze szczególnym uwzględnieniem spraw intymnych, łóżkowych. Pan Messerszmit, w edukacyjnym szale, przytargał nawet do pokoju nauczycielskiego przedwojenne wydanie dzieła Van de Velda „Małżeństwo doskonałe”  z kolorowymi planszami, a swój wykład na temat doboru małżonków pod względem duchowym, ale także anatomicznym, ubarwiał własnoręcznie wykonanymi ilustracjami, jako że miał zdolności plastyczne, dane mu od Boga, co wykorzystywał w niezbyt cnotliwym celu.


Dwie nauczycielki, chuda i koścista pani Zenobia, stara panna oraz pani Stanisława, zdziwaczała, gruba żona kierownika, wrogo patrzyły na tę erupcję seksualizmu w pokoju nauczycielskim, pod płaszczykiem małżeńskiej edukacji panny Joasi.. Trzymały się razem koło pieca i od czasu do czasu posyłały zapalonym dyskutantom nienawistne i zarazem krytyczne spojrzenia albo rzucały, niczym zatrute strzały, szydercze uwagi na temat praktycznych umiejętności samozwańczych wykładowców, które w domyśle daleko odbiegały od teoretycznych rozważań i przechwałek podstarzałych przedstawicieli płci męskiej.


Z braku kandydatów na męża, pani Joasia upatrzyła sobie wiejskiego kawalera, dryblasa, zwanego Heniek Amerykon, bo był on wielkim zwolennikiem tego kraju choć radio i telewizja, a także gazeta codzienna „Słowo Ludu”, trąbiły o wyższości Związku Radzieckiego nad imperialistami ze Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w kontekście niedawnych, kosmicznych sukcesów Gagarina i Tierieszkowej. Wybrała chłopaka o powolnych i kanciastych ruchach, mocno nieokrzesanego kulturalnie i obyczajowo, ale mającego jedną zaletę, tę mianowicie, że nie posiadał żadnej dziewczyny ani tym bardziej narzeczonej. Heniek Amerykon przez cały tydzień chodził w brudnych, oblepionych błotem i gnojem gumiakach, w obejściu i w polu, a zdejmował je dopiero na niedzielną zabawę taneczną z bufetem, w remizie. Pani Joasia starała się go przypilnować, aby chociaż  nogi umył przed założeniem skarpetek i brązowych półbutów z dziurkami. W wolnych zaś chwilach Heniek szalał po okolicy na motocyklu junak, stwarzając zagrożenie na drogach publicznych, płosząc krowy na pastwisku i rozjeżdżając na szosie stada gęsi.


Miłość pani Joasi do Heńka była tak egzaltowana i oderwana od realiów życia codziennego, że wysyłała do ukochanego listy (choć mieszkali w tej samej wsi), chcąc poetyckim słowem pisanym wyrazić całą głębie swojego serca i uczuć, jakie nią targały, a także planów na wspólną przyszłość, a nie mogła przecież tego uczynić ot tak sobie, w jakiejś rozmowie na publicznej drodze, pełnej krowich placków. Zresztą pomysł na pisanie listów zaczerpnęła z kolorowego czasopisma „Nowa Wieś”, gdzie redakcja zamieszczała rubrykę prezentująca adresy młodych ludzi płci obojga, chętnych do wymiany listów na różne tematy, a sylwetka każdego potencjalnego korespondenta ozdobiona był jego fotografią oraz spisem hobby i zainteresowań. Heniek na listy panny Joasi nie odpisywał, bo po pierwsze nie mógł znaleźć w domu  kawałka czystej kartki, a po drugie,  jedyny piszący długopis jaki posiadał, pogryzł mu pies. Jednak pachnące perfumami listy od narzeczonej pokazywał każdemu, czy ten chciał, czy nie chciał, chcąc podnieść swoją wartość w oczach mieszkańców wioski, bo przecież nie do każdego kawalera panny listy piszą. W długie zimowe wieczory, przy darciu pierza, czytano głośno epistoły panny Joasi, wzbudzając salwy śmiechu wśród zebranego towarzystwa. Kiedy autorka narzeczeńskiej epistolografii dowiedziała się o tych haniebnych praktykach, jej serce pękło z żalu i upokorzenia. Ale tak to jest, ludzie na wsi tylko czyhają, żeby sobie z kogoś zrobić pośmiewisko. I nie mają w tym względzie żadnej litości. Chociaż w tym przypadku nastąpiło otrzeźwienie, kilka starszych, mądrzejszych kobiet poczuło pewną więź płci niewieściej z pokrzywdzoną, a może przypomniały sobie swoje młode lata, dość, że zabroniły dalszego publicznego czytania listów panny Joasi, przeganiając kijami niewczesnych dowcipnisiów.


Ale mleko zostało rozlane i panna Joasia zerwała znajomość z tak niefrasobliwym kawalerem, który nie potrafił uszanować jej godności osobistej ani panieńskiego wstydu, pokazując obcym ludziom jej niewinne marzenia o wspólnym życiu. Po tej klęsce panna Joasia długo nie mogła się pozbierać duchowo, a jej zdruzgotaną duszę próbował skleić z powrotem młody, przystojny ksiądz, wikary Gurda. Ale tutaj panna Joasia spotkała się z wrogością i pretensjami pewnej pani po trzydziestce, której mąż całe dnie pracował w fabryce jako chłoporobotnik, a ona wyszminkowana i w ondulacji, obwieszona biżuterią, starała się duchowo ubogacić, odbywając z księdzem wikarym długie, filozoficzne spacery miedzami i nieużytkami, w polach rozciągających się za cmentarzem parafialnym.


Tymczasem w pokoju nauczycielskim nastąpił groźny dla zdrowia, a nawet życia ofiary, wypadek. A było tak, że w dwóch pokaźnych, przedwojennych szafach już nie mieściły się przeróżne maszyny elektrostatyczne, probówki, mikroskopy, globusy i inne pomoce szkolne, jakich w swojej łaskawości nie szczędziły dla placówki w Grodziskach oświatowe władze powiatowe i dlatego nauczyciele, z braku lepszego miejsca, ciężki, metalowy model silnika spalinowego, postawili na piecu kaflowym, gdzie powoli zarastał kurzem, nie mogąc się doczekać prezentacji na lekcji. W tym samym miejscu, czyli na piecu, pedagodzy suszyli swoje parasole, kiedy nadeszły jesienne słoty. I pewnego ponurego, pochmurnego dnia, kiedy obfity deszcz padał równomiernie od samego rana, panna Joanna, ściągając swoją parasolkę, granatową w białe koła, do wyjścia ze szkoły po lekcjach,  zawadziła o sprzęt i zrzuciła nieszczęśliwie z pieca, z dużej wysokości, ciężki model silnika, który trafił wprost w głowę panią Stanisławę, wygrzewającą się jak zwykle przy źródle ciepła  Panna Zenobia, widząc upadającą z krzesła na podłogę, przekonana była, że kierowniczka otrzymała cios przez pomyłkę, bo to zapewne na jej, panny Zenobii życie, był wykonany, ten wcześniej przygotowany i zaplanowany, wredny zamach i natychmiast zemdlała, na wszelki wypadek. Żona kierownika, faktyczna poszkodowana, również straciła przytomność, polała się krew, musiano wezwać pogotowie, które zabrało ofiarę wypadku do szpitala w Pińczowie, aby sprawdzić, czy nie nastąpiło u niej wstrząśnienie mózgu albo nie pojawią się, nie daj Boże, inne groźne dla zdrowia komplikacje..


Nazajutrz roztrzęsiona panna Joasia przyszła do mieszkania kierownika o siódmej rano, zapytać o nowe wieści na temat zdrowia jego żony, i zapewnić o swoim żalu i cierpieniu z powodu strasznego wypadku, do którego ona sama się niechcący przyczyniła. Drzwi otworzył Zbyszek, wyrośnięty, czternastoletni syn Świtalskich, który szykował się do nauki w liceum w Pińczowie, a może w samych Kielcach. Zakłopotany kierownik powiedział, że próbował się dodzwonić, ale jeszcze na poczcie w Grodziskach nie pojawiła się panienka, która łączy telefony ze szpitalem powiatowym. Zaparzył kawy, sobie i gościowi (dla Zbyszka słabą herbatę z plasterkiem cytryny) i patrząc, to na pannę Joasię, to na swego syna, zapytał poufnym tonem, czy nauczycielka nie udzieliłaby jego potomkowi (jak się wyraził) korepetycji z fizyki i matematyki, bo choć chłopak jest bardzo zdolnym polonistą (po ojcu, ma się rozumieć) wygrywa olimpiady i konkursy, a jego opowiadanie opublikowano w piśmie harcerskim „Świat Młodych”, to z przedmiotów ścisłych jest bardzo słaby i opóźniony, a to z powodu ciągłych chorób i przeziębień. Czy więc pani Joasia, znana jako świetna nauczycielka i znawczyni tajników fizyki i matematyki, nie mogłaby ze dwa razy w tygodniu przez godzinkę, powiedzmy ten… tego… Panna Joasia zgodziła się ochoczo, nie dając kierownikowi dokończyć kwestii. Bo, jak powiedziała, bardzo chętnie udzieli korepetycji, tak zdolnemu i przystojnemu kawalerowi, na które to słowa Zbyszek  zarumienił się na twarzy, aż do bujnej grzywki na czole, bowiem we fryzurze naśladował, modny wówczas angielski zespół „mocnego uderzenia”, jak pisano w gazetach, czyli „The Beatles”.


Od razu trzeba powiedzieć, jasno i bez ogródek, że wiedza Zbyszka z zakresu nauk ścisłych nie zwiększyła się w wyniku lekcji, jakie mu dawała panna Joasia, nawet o jotę. Natomiast dużo dowiedział się o życiu intymnym człowieka, bo panna Joasia  postanowiła się podzielić z nim swoją bogatą wiedzą, zdobytą podczas lektur i dyskusji ze starszymi panami, toczonymi w pokoju nauczycielskim. Nie wiadomo było tylko czy jej wiedza jest tylko teoretyczna, czy też może ma jakieś doświadczenie osobiste w omawianej dziedzinie. Bliskość rozgrzanego ciała panny Joasi, jej westchnienia i muskające mu policzki kosmyki rozpuszczonych na skroniach włosów, nie sprzyjały koncentracji, ani uwagi na przedmiocie nauki. W dodatku nauczycielka siadała tak jakoś dziwnie, na samym brzeżku krzesła, że w efekcie jej obcisła, granatowa spódnica podnosiła się wysoko w górę, a wtedy widoczne stawały się zgrabne uda, obleczone w pończochy, .co powodowało kłopotliwą reakcję jego organizmu, że aż musiał pochylać się do przodu i łokciem zasłaniać górę swoich spodni. W dodatku cały czas obsypywała go komplementami, co go rozbrajało wewnętrznie.


W dniu, kiedy kierownik Świtalski wybrał się w odwiedziny swojej żony, leżącej w szpitalu w Pińczowie, pani Joasia i Zbyszek zostali sami w opustoszałym nagle mieszkaniu, tylko w towarzystwie psa Karusia, który biegał po podwórzu i kotki, ulubienicy Zbyszka śpiącej na jego ładnie zasłanym łóżku, co miała zabronione, ale dziś nikt jej stamtąd nie przeganiał. Było jakoś ciepło, sennie i leniwie. Kiedy Zbyszek pochylił się nad podręcznikiem z matematyki, panna Joasia delikatnie pogłaskała po głowie, a potem po twarzy. Odruchowo uniósł prawą rękę, a wtedy panna Joasia, ciężko dysząc, chwyciła go za przegub i przyciągnęła do siebie. Nagle zobaczył dwie, duże śnieżnobiałe kule, które podnosiły się i opadały, wraz z jej oddechem, a jego dłoń spoczęła, przyciągnięta siłą, na jednej z nich… Natychmiast też pani Joasia odnalazła jego lewą dłoń, aby przykryć drugą kulę.


………………………………………………………………………………………………

Po powrocie ze szpitala, żona kierownika kategorycznie zabroniła pannie Joasi wstępu do swojego domu, twierdząc, że młoda nauczycielka chciała ją zabić. Oberwało się też Świtalskiemu i Zbyszkowi.

Panna Joasia znikła ze wsi Grodziska tak samo cicho i niepostrzeżenie, jak się w niej pojawiła, Niektórzy nawet nie zauważyli jej nieobecności, tylko kierownikowi Świtalskiemu było żal, bo pokochał pannę Joasią jak swoją córkę, o której posiadaniu ciągle marzył.


Zdzisław Antolski


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko