Stanęłam w pełnym słońcu
– w powodzi promieni,
Rozgrzanych do białości, zanurzona prawie
Rozgrzanych do białości, zanurzona prawie
Po pas – w pachnącej, świeżej, żywiołowej trawie,
Zrywając snopy kwiatów, błyszczących w zieleni.
Nie wzięłam kapelusza na me złote włosy,
Bo nie lękam się światła – niech mi pali lice –
Nie mrużąc rzęs, podniosłam me jasne źrenice
Prosto w twarz słońca, w ogniem ziejące niebiosy.
Ciężką wiąż polnych kwiatów rzuciłam na ramię,
Wieńcem modrych bławatków ozdobiłam czoło –
I, skrzyżowawszy ręce, spojrzałam wokoło,
Dumna, spokojna, ufna, że nic mnie nie złamie.
Tam pójdę – w wielkie, jasne, nieskończone pole –
Tam, jak w…