Zdzisław Antolski – Moje Kielce literackie (42)

0
346

Zdzisław Antolski


MOJE KIELCE LITERACKIE (42)

BUTY GUSTAWA HERLINGA-GRUDZIŃSKIEGO

 

sienkiewicz-kielceNa początku lat osiemdziesiątych, ówczesny kierownik od kultury w Magistracie, Ryszard Miernik, pisarz i rzeźbiarz, przedwojenny harcerz, pochodzący z miasteczka Suchedniów (co jest w tej opowieści bardzo istotne) doprowadził do powstania w Kielcach placówki o nazwie Ośrodek Kultury Literackiej. Było to spełnienie testamentu pisarza Waldemara Babinicza, który w latach sześćdziesiątych, kiedy Ryszard Miernik rozpoczynał pracę literacką, był duchowym i organizacyjnym przywódcą literackiej młodzieży. Wcześniej, zaraz po wojnie i później, taką rolę odgrywał Józef Ozga-Michalski, był założycielem Klubu Literackiego, wydawał, o dziwo, w prowincjonalnych Kielcach książki, swoje i kolegów, czasopismo „Cyhry”, ale wybrał karierę polityczną i wyjechał do Warszawy.

Lata tuż powojenne w pewnej mierze podobne były trochę do przedwojnia, istniały jeszcze prywatne i kościelne wydawnictwa, dopiero później wszystko zaczęto upaństwawiać, książek już nie wolno było wydawać w Kielcach, ten przywilej miały tylko państwowe wydawnictwa, a takiego w naszym mieście nie było, choć istniała drukarnia, w której tłuczono partyjny dziennik „Słowo Ludu”.. Literatów w całym kraju przypisano poszczególnym wydawnictwom i Kielce przypadły w udziale Wydawnictwu Łódzkiemu. Jeszcze w latach 50. każdy członek ZLP miał przywilej wydania jednej książki rocznie, jednak i ten przepis został zlikwidowany. Dzięki Waldemarowi Babiniczowi, który jeszcze w czasie wojny założył Uniwersytet Ludowy pod Jędrzejowem, a zaraz po wojnie wprowadził się do okazałego dworku ziemiańskiego, zacnej rodziny Chwalibogów, którą władze komunistyczne wcześniej usunęły, powstało pismo literackie na wysokim, ogólnopolskim poziomie, „Ziemia Kielecka”, a potem grupa literacka „Ponidzie”. Babinicz był bardzo ustosunkowany, znał jeszcze sprzed wojnia Jarosława Iwaszkiewicza i do swojego pałacu zapraszał czołówkę literatów PRL. I to właśnie Babiniczowi marzyła się taka placówka, w której by gromadzono dorobek regionalnych literatów, a także pamiętnikarzy, zbierano rękopisy, listy, pamiątki itp.

I tak, uporem i dyplomacją, Miernik, przy wsparciu kolegów, taki ośrodek powołał do życia. Było to już po 1981 roku, zelżała znacznie cenzura, zaczął wychodzić „Tygodnik Solidarność”, który ukazywał rzeczywistość w zupełnie innym świetle niż gazety reżimowe. Mimo stanu wojennego pękła jakaś psychologiczna bariera zainteresowania pisarzami emigracyjnymi, a myślę tu głównie o Czesławie Miłoszu, Marku Hłasce i oczywiście Gustawie Herlingu Grudzińskim. O tym ostatnim pisarzu dowiedziałem się czegoś więcej dopiero po 1981 roku, kiedy to mój kolega, poeta Józek Grochowina przywiózł mi z Warszawy, broszurę dla lektorów KC PZPR, która niemal w całości poświęcona była autorowi „Innego świata”. Nie mam pojęcia, gdzie Józek ją zdobył i w jakich okolicznościach, zresztą wówczas wcale go o to nie pytałem. Ale dopiero podczas lektury do mnie dotarło, że Herling był moim „starszym kolegą”, ponieważ ukończył w Kielcach tę samą co ja szkołę średnią. Przed wojną było to gimnazjum im. Mikołaja Reja, a po wojnie liceum imieniem Stefana Żeromskiego.  Chodziłem już do nowego gmachu, ale zabawna historia, kiedy ojciec szukał dla mnie średniej szkoły w Kielcach, najpierw udaliśmy się do Technikum Geologicznego, bo wymarzyłem sobie takie romantyczne życie, ale dyrektor szkoły powiedział, że jestem zbyt cherlawy, a zawód geologa wymaga żelaznego zdrowia i sportowej wręcz kondycji. Wobec tego poszliśmy do Biblioteki Pedagogicznej, która mieściła się w starym budynku gimnazjum im . Reja, tam w czytelni napisałem podanie i poszliśmy z ojcem do sekretariatu nowej szkoły. Dyrektorował tam dawny znajomy mojego ojca, wykładowca na studiach nauczycielskich, Zygmunt Pawełczyk, filozof i humanista przedwojenny.

Przez wszystkie lata nauki w liceum nie dowiedziałem się, że uczył się w niej Gustaw Herling Grudziński. Owszem, wiedziałem o Józefie Ozdze Michalskim i Wiesławie Jażdżyńskim, o przedwojennym almanachu poezji „Gołoborze”. Sam Jażdżyński przyjeżdżał z Łodzi, gdzie mieszkał i pracował, i wydawał swoje książki, do naszego liceum na spotkania autorskie. Dystyngowany, kulturalny pan, wysoki, w doskonale skrojonych garniturach, pięknych koszulach, z dobranymi krawatami i błyszczącymi butami. Zupełnie nie przypominał innych socjalistycznych pisarzy występujących w naszym liceum, z których wyróżniał się jeden, występujący na auli w butach, popularnych „traktorach” i z wypchanymi na kolanach spodniami. Elegancki wygląd Jażdżyńskiego nie budzi zdumienia, jeśli uświadomimy sobie, że dobre maniery wyniósł z rodzinnego domu, bo był synem sanacyjnego oficera, który – jak sam pan Wiesław wspominał – od dziecka przymuszał go do intensywnej nauki jazdy konnej, która to umiejętność po wojnie nie była mu do niczego przydatna. .Piękna anegdota pokazująca ironię Historii i daremność ludzkich przewidywań, co do przyszłości. Najcieplejszą ksiązką Wiesława Jażdżyńskiego była powieść „Okolica starszego kolegi” opisująca młodzieńcze lata autora właśnie w gimnazjum imieniem Mikołaja Reja. Określenie „starszy kolega” na Stefana Żeromskiego narodziło się właśnie wtedy, w latach 30., podczas dorocznych Zjazdów Koleżeńskich byłych absolwentów sławnej szkoły. Zaczął się wówczas zmieniać stosunek Kielczan wobec Stefana Żeromskiego, z obojętnego, lekceważącego, na pełen podziwu i uznania dla jego geniuszu pisarskiego. Wcześniej Żeromski był przez miasto odrzucany, co opisał najdotkliwiej w „Promieniu”, a Kielcom nie szczędził obraźliwych określeń, w rodzaju Obrzydłówka, Łżawca czy Klerykowa. Ładnie to podchwycił młodziutki wówczas poeta, Marian Przeździk, w almanachu „Gołoborze” z 1938 r.:

 

ŻEROMSKI

 

W szalonym rozmachu szedł ludzkość przemieniać

I prawdę wyciągać zza fałszu kulisów,

W głąb dusz rzucać słowa, jak w przepaść kamienie,

Kłaść ucho na brzegu, by echo usłyszeć…

 

Pchać życie przed sobą wyśmiany jak głupiec,

Wygnany pogardą, przez wzrok zły miażdżony –

Zamknęły się serca jak gady w skorupie

I chłodem milczenia witały salony.

..

I było tak pusto w wędrówce do celu,

Na drodze samotnej – w jałowe ugory!

Trza było zaparcia, poświęceń lat wielu

Nim ślepe głupoty podniosły się story.

 

A gdy już nie zdołał otworzyć swych powiek

I z życia spowiadać się nie mógł przed nikim –

Krzyknęli nad trumną – to geniusz! nasz człowiek!

I czcić Go zaczęli – i stawiać pomniki.

 

Innym znanym pisarzem, który ukończył to gimnazjum, był Adolf Dygasiński z Ponidzia, urodzony w Niegosławicach, w gminie Złota, powiat pińczowski, a ochrzczony w kościele w Pełczyskach, gdzie spędziłem swoje najpiękniejsze lata dziecięce, w cieniu frasobliwego. W książce Dygasińskiego  „Nowele” wydanej w 1914 roku, w opowiadaniu pt. „Bracia Tatary:, autor pisze o swoich bohaterach: „Późno w nocy przybyli do Kielc, gdzie nie tylko musieli nocować, lecz jeszcze nazajutrz przesiedzieć cały dzień, gdyż żydowskie bryki z pasażerami odchodziły do Warszawy dopiero około dziewiątej wieczorem.

Nie zmartwiło to bynajmniej Tatarów. Kielce bowiem – miasto przyjemne, a oni mieli tutaj dosyć wspomnień z czasów szkolnych. Zaraz rano wyszli na miasto przypomnieć sobie „wagudy” na Kadzielni, Karczówce, pod prochownią; precz oglądali wszystko, czy jest po dawnemu.”

 

Wielkim wydarzeniem dla Kielc był w 1935 r. przejazd trumny Marszałka Piłsudskiego w drodze na Wawel. Zwłoki Marszałka wieziono specjalnym pociągiem, na odkrytej lawecie. Tłumy kielczan przybyły na dworzec pożegnać Komendanta Legionów. Czy był wśród nich Gustaw Herling Grudziński?

Ilustrowany Kurier Codzienny z 1935 r., nr 138 (poniedziałek 20 maja 1935) s. 7.,.tak donosił o tym wydarzeniu, w notatce zatytułowanej szumnie „Hołd Ziemi Kieleckiej”

„Kielce 17 maja. W oczekiwaniu na przyjazd żałobnego pociągu ustawiły się na peronie dworca kolejowego w Kielcach poczty sztandarowe, duchowieństwo, generalicja, władze, organizacje, a dalej wzdłuż toru – jak długa Ziemia Kielecka – stanęły w zwartych szpalerach dziesiątki tysięcy osób. Liczbę zgromadzonych wokół samego dworca kieleckiego tłumów, oceniają na przeszło 40 tysięcy osób. Wzdłuż toru i na wzgórzach okalających miasto zapłonęły znicze.

O godzinie pierwszej w nocy pociąg żałobny wjechał wolno przed peron wśród przejmującego werblu bębnów i dźwięków syren fabrycznych. Trumna marszałka, oświetlona reflektorami spoczywała wysoko na lawecie armatniej, umieszczonej na otwartej loże, udekorowanej zielenią i kwieciem. Straż pełni dwóch generałów i czterech pułkowników, wśród nich generał Wieniawa Długoszowski.

Wielotysięczny tłum na widok tej trumny skamieniał w bolesnem skupieniu. Duchowieństwo miejscowe z księdzem infułatem Czerkiewiczem odprawiło modły. Pochyliły się nisko sztandary, wojsko sprezentowało broń, poczem znów przy odgłosie werbli i syren fabrycznych pociąg po piętnastominutowym postoju ruszył w dalszą drogę ku Wawelowi. Tłum nawet nie drgnął, jeno z oczu spływały łzy.

W tej ciszy i skupieniu zamknęła się bez reszty najserdeczniejsza boleść i hołd złożony przez historyczną Ziemię Kielecką cieniom Wielkiego Wodza Narodu” (pisownia oryginalna).

Poeta Przeździk tak utrwalił tę chwilę:

 

WIELKIEMU MARSZAŁKOWI

 

Nie było mnie jeszcze wtedy, gdy z garstką szedłeś strzelców

Z Krakowa poprzez Nidę, Chęciny – wolność znacząc,

Kiedy sierpniowym słońcem wyszły Cię witać Kielce,

– Gdy Szydłówek hymn śpiewał z nut rosyjskich kartaczy.

 

-Gdy duch chciwy wolności zasadził się w okopach

I jękiem głos Ojczyzny w łzach krwawych Nidą spłynął –

Gdy w powietrzu szalały śmiercionośne Cyklopy

– I rozmach był szaleńczy – cud pod Małą Uliną…

 

– – – A później zanim mogłem okazać Ci swą miłość,

Nim życie nauczyło – Twą wielkość z czynów czytać

I oczy się otwarły – już serce Twe nie biło,

Żegnała Cię ostatni raz Twa Rzeczypospolita.

 

Martwy wśród tego byłeś, coś własną krwią wypieścił –

Nocą na Twe spotkanie – na dworzec wyszły – Kielce,

było tak cicho… czarno wtedy w tym naszym mieście,

Kiedy na Twojej trumnie swe drżące kładłem serce.

 

Ten dzień zapisał się w historii Kielc również pewnym skandalem, o którym ludzie wspominali w małym gronie, również w czasach PRL. Otóż w momencie, kiedy żałobny pociąg z trumną Marszałka wjeżdżał na kielecki dworzec – milczały dzwony kościelne na wzgórzu katedralnym. Milczały również zaraz po zgonie Komendanta i konieczna była dopiero interwencja samego papieża poprzez nuncjusza, aby zaczęły bić. Ówczesny biskup kielecki, Augustyn Łosiński, był wrogiem politycznym Marszałka, od samego wjazdu Piłsudskiego do Kielc w sierpniu 1914 r. aż do końca jego panowania, a zwolennikiem Romana Dmowskiego i Narodowej Demokracji. Uważał Piłsudskiego za bezbożnika i socjalistę, narzędzie w rękach Niemców, i tego zdania nigdy nie zmienił.  – Nie jest prawdą, że biskup zakazał bicia w dzwony – bronili go dyplomatycznie katoliccy dziennikarze na łamach kieleckiego „Przeglądu Tygodniowego”. – On po prostu nie wydał takiego polecenia.

Owej żałobnej nocy, rozwścieczeni oficerowie legionowi wyłamali drzwi dzwonnicy i samowolnie zaczęli bić w dzwony, a następnie w pałacu biskupim wytłukli kamieniami wszystkie szyby od ulicy.

Dwa lata później odbył się w Kielcach okazały pogrzeb samego sprawcy tego zamieszania, biskupa Augustyna Łosińskiego, który krótko przeżył swojego politycznego adwersarza. W uroczystym pogrzebie pasterza diecezji wzięło udział kilkunastu biskupów. Podobno był to najwspanialszy pogrzeb, jaki miasto oglądało w swoich dziejach. Następcą biskupa Augustyna Łosińskiego został bp Czesław Kaczmarek – męczennik komunizmu.

Ale ani pan Wiesław Jażdżyński, ani Ozga Michalski, ani moi nauczyciele od polskiego, o Gustawie Herlingu Grudzińskim w latach gierkowskich mówić nie chcieli, wręcz panicznie bali się tego tematu, choć przecież dawni koledzy musieli go pamiętać ze szkoły, a moi wykładowcy literatury polskiej, coś o nim słyszeć. Jednak wszyscy bali się oficjalnej opinii o Herlingu, że jest to „zajadły antykomunista, wróg Polski Ludowej”, wszak był stałym autorem paryskiej „Kultury” i prowadził audycję w Radiu Wolna Europa.

Kiedy więc przesiadywałem razem z Ryszardem Miernikiem w Ośrodku Kultury Literackiej w Kielcach, niedaleko dworca kolejowego i narożnej kamienicy, na którą we wrześniu 1939 roku spadły pierwsze bomby niemieckie, rozmawialiśmy niejednokrotnie o Herlingu Grudzińskim. Otóż okazało się, że Ryszard, który również pochodził z Suchedniowa, jako dziecko mógł spotykać się z młodym Gustawem. Pewnego dnia Rysiu powiedział do mnie, że w naszej kamienicy na piętrze mieszka pan, który przed wojną i w czasie okupacji zarządzał młynem w Suchedniowie, będącym własnością Herlingów Grudzińskich.  – Zajrzyj do niego – mówił do mnie Ryszard – popytaj, może powie coś ciekawego, a może nie, bo mnie nie bardzo wypada. Notabene Ryszarda bardzo bolało, że ówczesne słowniki i encyklopedie podawały jako miejsce urodzenia Herlinga Kielce, a nie Suchedniów.

Zaszedłem na piętro do mieszkania Starszego Pana, który zastrzegł sobie, żeby  nie podawać jego nazwiska. Przyznał, że zarządzał młynem przed wojną. Z Gustawem raczej się nie kontaktował, raz tylko rozmawiał z nim o pogodzie. Gustaw, młody, energiczny człowiek, robił dodatnie wrażenie, dużo spacerował po okolicy, z notesem i ołówkiem. W jego wyglądzie zewnętrznym rzucały się w oczy kraciaste koszule i wysokie buty z cholewami, tak zwane oficerki, bo takiego obuwia często używali oficerowie Wojska Polskiego. I właśnie te buty stały się przyczyną aresztowania Herlinga przez NKWD oraz nazwisko Herling, czytane przez Rosjan jako „Gierling” nasunęło im skojarzenia ze sławnym marszałkiem Rzeszy, Goeringiem. Któż się wtedy spodziewał, że kiedyś Gustaw Herling Grudziński przyjedzie osobiście do Kielc i obaj z Ryszardem Miernikiem będziemy na jego spotkaniu z mieszkańcami Kielc w pałacyku dziewiętnastowiecznego kolekcjonera osobliwości – Tomasza Zielińskiego? Do rodzinnego Suchedniowa pisarz jechać nie chciał, nie zamierzał oglądać zdewastowanego pejzażu, zarosłego Czarnego Stawu, zniszczonego młyna, wolał zachować w pamięci obraz, jaki pamiętał sprzed wojny. Ryszard Miernik podarował panu Gustawowi przedwojenne fotografie Suchedniowa.

W 2005 r. pojechałem do Suchedniowa na odsłonięcie pamiątkowego głazu z tablicą poświęconą Gustawowi Herlingowi Grudzińskiemu. Na skromnej uroczystości byli obecni m. In. pani Irena Furnal, znakomita znawczyni życia i twórczości pisarza oraz Adam Massalski, wówczas senator RP, autor opracowań na temat historii I LO im. Stefana Żeromskiego. Spotkałem także Ryszarda Miernika, z którym chwilę pogadałem. Już wówczas Ryszard widział pewne błędy rządzących i krzywdy ludzkie, które to obserwacje zawarł w ostatnim swoim zbiorze wierszy „Matecznik”.

A co się stało z Marianem Przeździkiem, młodym poetą z „Gołoborza”, którego wiersze tu przytaczamy? Otóż całe życie pracował jako urzędnik, najpierw w starostwie, a następnie karierę robił resorcie socjalistycznego budownictwa. Podobno szare życie w PRL- nieco go przytłaczało i lubił czasem zaglądać do kieliszka. Nie pojawiał się także na Zjazdach Koleżeńskich absolwentów liceum im. Stefana Żeromskiego.

Wierszy w dorosłym życiu nie pisał.

.

 

Zdzisław Antolski

 


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko