Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
200

Wacław Holewiński


Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Pokój z dwoma oknami i butelka wody mineralnej

 

dlaczego upadl socjalizmPrzyznam się – przez połowę tej książki rżałem ze śmiechu. Nie dało się inaczej. A przecież to książka na poważnie, na serio, książka „od środka”, z samego rdzenia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, z gmachu KC, z narad, z obecności tuż obok Jaruzelskiego i całego jego „dworu”.

Dlaczego więc śmiesznie? Przeczytajcie Państwo choćby taki fragment:

„Ciekawa była również struktura uprawnień socjalnych i powierzchni gabinetów. Tu z kolei ukształtowała się hierarchia biurokratycznego dworu. Inspektor KC, najniższy rangą pracownik polityczny, miał prawo do miejsca pracy w pokoju dwuosobowym, z oddzielnym biurkiem, telefonem wewnętrznym i zewnętrznym miejskim oraz do jednej butelki wody z własnej wytwórni znajdującej się pod gmachem KC. Starszemu inspektorowi przysługiwał już pokój jednoosobowy, dwuokienny z telefonem wewnętrznym i miejskim, dwie butelki wody i uprawnienia do lecznicy rządowej. Zastępcy kierownika wydziału KC przysługiwał pokój trzyokienny z telefonem wewnętrznym miejskim i rządowym, połowa etatu sekretarki w sekretariacie dwuokiennym, uprawnienia do paszportu dyplomatycznego, lecznicy i ośrodków wypoczynkowych rządowych oraz trzy butelki wody, a także prawo do korzystania z samochodów służbowych. Kierownikowi wydziału przysługiwał pokój czterookienny, własny sekretariat z jedną sekretarką, siedzącą w sekretariacie dwuokiennym lub trzyokiennym, telefon rządowy, a także telefon wcz (specjalnej łączności krajowej i międzynarodowej), prawo do kilku butelek wody, w tym także wody kupowanej na rynku, na przykład Mazowszanki, ponadto oczywiście własny samochód z kierowcą, lecznica i wczasy rządowe. Umeblowanie i wyposażenie biur było jednak, za wyjątkiem pomieszczeń sekretarzy KC, skromne, podobnie jak środki transportu, gdzie szczytem komfortu był Polonez. Sekretarzowi KC, któremu w rządzie odpowiadała pozycja wicepremiera, przysługiwał pokój sześciookienny ozdobiony obrazami wypożyczonymi z muzeum, sekretariat z dwoma sekretarkami, trzy lub czterookienny, kierowca służbowy z samochodem wyższej klasy (zachodniej), oficer ochrony osobistej i osobisty asystent; przysługiwały też mieszkanie służbowe, lecznica, wczasy krajowe rządowe, a także zagraniczne, wreszcie do gabinetu przylegał tzw. pokój wypoczynkowy.”

Wiem, długi, ale czyż nie oddaje najlepiej struktury „kierowniczej siły”?

Wojciech Wiśniewski trafił do KC PZPR w roku 1978, tuż po obronieniu doktoratu na SGPiS-ie. Trafił tam zresztą w dobrym towarzystwie – Leszka Balcerowicza i Józefa Oleksego. Z tym ostatnim dzielił zresztą przez jakiś czas pokój (ale biurko oddzielne i dla każdego po jednej butelce wody mineralnej…). Zapytałem autora w jaki sposób poszedł do pracy w „Białym domu”, sprytnie zwekslował rozmowę na inny temat. Tak czy siak, zasiadł w KC i zaczął obserwować ten „małpi gaj”. Nieustające narady na temat rynku, reform, niepokojów społecznych. I taka książkę – pracownika niskiego szczebla – mógłby napisać niejeden. Ale przewrotny los i wiatr historii chciały inaczej.

W roku 1984 partia uznała, proszę się nie śmiać, to naprawdę miało miejsce, że należy powołać do życia… związek zawodowy pracowników PZPR… Curiosum? Bez wątpienia. Szaleństwo? Blisko. Partia postanowiła, partia powołała, partia wyznaczyła szefa… Problem w tym, że uznała jednocześnie, że należy zachować pozory. Więc wyznaczyła, ale postanowiła przeprowadzić tajne wybory. I… i kandydat przepadł. Konsternacja. A Wiśniewski? Wstał i zgłosił swoją kandydaturę. Po prostu. Domyślacie się Państwo co było dalej… Tak, został wybrany. Został szefem wcale nie tak małego związku. Dwadzieścia tysięcy pracowników etatowych PZPR, także sekretarze KC, z dnia na dzień zapisało się do „swojego” związku. I z dnia na dzień zmienił się też status autora „Dlaczego upadł socjalizm”. Nagle partnerem do rozmów nie był już żaden kierownik wydziału ale sam Jaruzelski… Gdzieś tam, oczywiście, zastanawiano się kto za nim stoi. Trochę to sytuacja jak z Gogola, możliwa tylko tu, w tym „najśmieszniejszym z baraków”.

Związek znalazł się naturalnie w strukturze OPZZ, a Wiśniewski wśród najbliższych współpracowników Alfreda Miodowicza, szefa tegoż OPZZ. I razem z nim zaczął „bywać” na salonach, uczestniczyć w debatach, których nie dało się przeżyć bez wódki przed i wódki po. Obserwował wszystko od środka, przyjmował towarzyszy ze wschodu, jeździł po świecie. Na przykład na Kubę, do Fidela Castro. Przepiękne to sceny. Uruchomcie Państwo wyobraźnię. Ogromne przyjęcie, kilkaset osób, ale biednie. Nagle zjawia się „El comendante” i radca naszej, PRL-owskiej ambasady, ciągnie za rękaw autora. „Chodźmy, chodźmy, tam gdzie będzie Fidel, będą langusty” I były! Żarł ten, kto się dorwał. Zniknął Fidel i wszyscy rzucili się do stołów zgarniać jedzenie. Jeszcze raz poproszę – uruchomcie Państwo wyobraźnię – przyjęcie, te stoły, jakieś ananasy zgarniane do kieszeni… Albo peso, w które wyposażono w kraju Wiśniewskiego. Peso w trzech kolorach, na przykład tylko do zakupów w hotelu. „Siedzę przy stoliku w hotelowym barze, naprzeciwko piękna dziewczyna, naprawdę piękna. Gapię się na nią. Za chwilę podchodzi do mnie towarzyszący jej mężczyzna. Widzę, że dziewczyna ci się podoba. Potwierdzam – pisze Wiśniewski. – Pójdzie z tobą na górę do pokoju za pięćdziesiąt dolarów. Miałem pięć… Tyle mi dano w kraju.”

To, oczywiście, specyficzna książka. Nie ma w niej tej strasznej twarzy komunizmu. Nie ma strzelania do ludzi, skrytobójstw, wywalania z pracy, zmuszania do emigracji. Autor chciał pokazać absurdy systemu widziane od środka, sprzeczności same w sobie, brak logiki i systemowe karambole, także intelektualne. I robi to w sposób znakomity, taki który robi wrażenie także na takich jak ja – ludziach z drugiej strony, więźniów politycznych.

Wie pan – powiedział mi Wiśniewski – wszyscy mnie za tę książkę wyklinają. Moi pytają po co pluję we własne gniazdo. Odpowiadam, że przecież napisałem prawdę. Ale i druga strona, rozmawiam z ważnym opozycjonistą (łatwo się domyślić, że to Michnik), krzywi się. Wiesz – powiada – a co to za sukces zwyciężyć z kimś takim? Ze smokiem, który jest tylko śmieszny…

 

Wojciech Wiśniewski – Dlaczego upadł socjalizm. Od straszności do śmieszności, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2015, str. 241.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko