Jan Stanisław Kiczor – O wieczorkach poetyckich

0
155

Jan Stanisław Kiczor



O wieczorkach poetyckich

 

kiczor-fot


Udało się! Ukazał się nasz pierwszy (czy może kolejny) tomik poetycki. W moich rozważaniach  nie ma wielkiego znaczenia  czyj to tomik, przez kogo wydany, jakim nakładem kosztów (czy innych zabiegów), oraz o jakiej artystycznej zawartości. Tomik jest.

 

Gdy więc zostaliśmy już obcmokani przez przyjaciółki, poklepani przez kumpli, a  Facebook lajków nam przysporzył (zawsze mniej niż chcielibyśmy), gdy już ochłonęliśmy z wrażenia i wewnętrznego spełnienia – należy (podpowiadają nam to), zadbać o jakieś rozpropagowanie pomieszczonych w tomiku wersów. Niechaj zdążają „pod strzechy”.

 

Oczywiście najlepiej do tego nadają się różne „okazje” poetyckie: jakieś zloty, slamy,  poetyckie wiosny czy jesienie pod różnymi nazwami, w różnych częściach kraju i w różnych terminach. Mimo wszystko jednak imprezy te mają swoje harmonogramy (kto, gdzie i kiedy), mniej lub bardziej zorganizowane środowiska, stąd wcześniej należałoby mieć zaproszenie do udziału wystosowane przez Organizatora, który jednak ma swoje cele, sympatie i nie musi mu być z nami „po drodze”.

 

Pozostaje, oczywiście – indywidualny wieczorek poetycki. Rzecz w sumie najprostsza, choć też jakby – niekoniecznie.

Można co prawda bez problemów zarezerwować sobie dowolną (prawie) salę w jakimś lokalu czy innym przybytku i zaprosić gości oraz rodzinę. Zdarza się jednak (i to dość często) że goście, mimo wcześniejszych deklaracji  nie dopiszą, a z rodziną, to taniej mimo wszystko w domu na kawie się spotkać i poczytać przy okazji  (jak będą ciekawi i zechcą słuchać).

 

Na szczęście, zwłaszcza w większych ośrodkach, poetyckie wieczorki odbywają się często w różnych kawiarenkach, klubach, bibliotekach itp., ktoś je organizuje (na ogół cyklicznie), więc wystarczy się z owym kimś skontaktować i „wprosić”, czy zostać zaproszonym na jakiś termin.

 

Wszystkie te zabiegi są bardziej techniczną stroną naszych zajęć,  konieczną, aby właściwa część, artystyczna – odbyć się mogła.

 

Ale załóżmy, ze pokonaliśmy wszelkie przeciwności, sala jest,  plakaty wiszą, termin wyznaczony.

My ze swojej strony zapraszamy na prawo i lewo gości, tworzymy wydarzenie na Facebooku i… mamy pierwszy kłopot: zgłasza nam się chętnych (deklarujących swój udział) przykładowo około stu osób. Nie panikujmy, że kłopot, że się nie pomieszczą, bo lokal za mały itp.  Z zaproszonych i tych deklarujących obecność jak zjawi się piętnaście, dwadzieścia osób – można mówić o sukcesie. Bywałem na wieczorkach poetyckich z udziałem pięciu osób czy trzech (akurat rodzina). Oczywiście można podnieść frekwencję  wspominając w zaproszeniu o przekąsce (wino, kanapeczki, napoje), ale to znów organizacyjna logistyka i koszty. Lecz, z dziesięć, piętnaście osób więcej.

 

Na takich wieczorkach, przyjęte jest, że osobą prowadzącą jest organizator cyklu w danym miejscu, choć można się dogadać, jeśli ma się kogoś upatrzonego i nam życzliwego.

 

Życzliwość nie jest tu od rzeczy. Dobry prowadzący już od początku, przedstawiając poetę, dając rys jego twórczości, buduje nastrój, stwarza zaciekawienie. Przykładem takiego prowadzącego jest znakomity poeta Stefan Jurkowski, który przez kilka lat prowadził cykliczne spotkania w kawiarence „Bibeloty-Cafe”  na Mokotowie w Warszawie.

Najgorszy jest prowadzący z „łapanki”.  Nie bardzo chciał, ale odmówić nie umiał. Nie zna poety, bywa, że jego wiersze teraz poznaje, więc „lepi” przed publiką jakieś „farmazony”, Ogólniki i nic nie wnoszące dywagacje. Niedobrze też, gdy prowadzący jest  zbyt ambitny i głosem jednostajnie usypiającym, dokonuje szczegółowej wiwisekcji  utworów, analizuje szczegóły, jakby wieczorem pomylił mu się z aulą akademicką.

Jako się rzekło, dobry prowadzący, to już jakaś część sukcesu. Lecz tak naprawdę sukces zależy od wielu innych czynników  w stopniu rzekłbym, nie mniejszym. O pogodzie nie wspomnę, ta bowiem jak podła , ewentualnych gości zniechęcić może, zaś jak za dobra, to może zachęcić do różnej innej aktywności w której ów „wieczorek” na pewno na pierwszym miejscu nie będzie.

 

Ale to wszystko furda. Bowiem jak uczy doświadczenie i bytność na wielu różnego rodzaju wieczorkach, największym problemem (często nie zdając sobie z tego sprawy), jest sam autor.

 

Przyjęło się bowiem, że to on będąc „gwiazdą” wieczoru – czyta swoje wiersze.

 

Niestety, owo „czyta” jest bardzo często na wyrost, bardziej słuszne byłoby: duka, szemrze i z głową opuszczoną nad książką, coś usiłuje nam „wymamrotać” przy czym szczęśliwcy siedzący tuz obok, jakąś szanse zrozumienia mają, zaś ci z dalszych rzędów – niekoniecznie.

Zatem często słyszy się głosy z sali – Głośniej! Co skutkuje na krótko. Widziałem znużonych wychodzących w trakcie.

Zastanawiam się więc, po co tyle fatygi sobie zadawać, organizować, zapraszać, denerwować się, skoro sami działamy przeciwko sobie w najważniejszym właściwie momencie.

Rozumiem, że nie każdy ma donośny głos, nie każdy ma ten głos ćwiczony i jakoś „ułożony”, Nie każdy posiada (i nie musi) talenty aktorskie. Ale, na Boga! Człowiek znając swoje „ograniczenia” winien brać je pod uwagę i jakoś się przygotować. Po pierwsze przygotować choćby te wiersze które zamierza przeczytać publicznie, aby nie dukać ich, wcześniej kilkakrotnie na głos je przećwiczyć,  po prostu przygotować się profesjonalnie. Jeżeli wiemy (a to się wie), że nasza „emisja głosu” jest słaba (by nie rzec fatalna) rozejrzeć się, zaproponować koledze, przyjacielowi, o którym wiemy, ze potrafi, by nam w tej roli pomógł, zastąpił. Wielu poetów posiada wiarę w cudowną moc techniki (mikrofony itp. udogodnienia). Niestety, jak doświadczenie uczy, ten element także trzeba wcześniej przećwiczyć, bo albo mikrofon prawie sobie w gębę niejeden/na wtyka, albo trzyma z daleka jak pokrzywę. Coś gwiżdże, dudni, sapie… Efekt denerwujący słuchacza i psujący cały nastrój.

Na pocieszenie dodać mogę, że ta nieumiejętność czytania dotyczy nie tylko nowo upieczonych literatów. Bywałem na wieczorkach, gdzie znani i dużym dorobkiem literackim, też dość niechlujnie czytali swoje utwory. Nie jest to jednak żadnym usprawiedliwieniem.

Ideałem jest jakiś zaprzyjaźniony (lub wynajęty) aktor, choć to znów komplikacje dogrywania terminów itp.

Poeci winni pamiętać, że czytają już nie dla siebie, a dla nas – przybyłych na ucztę słowa.

Nic nie powinno przeszkadzać nam w skupieniu, rozumieniu słów które padają. Autor ma niepowtarzalną szansę przekonać nas do swojej wizji świata zamkniętej w wierszu, do swoich obsesji, zachwytów, przemyśleń. Odpowiednią modulacją głosu podkreślić istotne „momenty”, wyakcentować piękno tego co sam stworzył. A wielokroć, już po czyimś wieczorku słyszałem od słuchaczy – „niewiele zrozumiałem, ale kawa była niezła”.  A autorzy dodatkowo jakby zapominają, że ich czytanie jest też reklamą tomiku (tomików) które z tej okazji  do nabycia wystawiają. Można wywieść, że dobre czytanie, odpowiednia modulacja, wyrazistość, przekładają się  na owych chętnych do nabycia tomiku, do dalszego obcowania z usłyszanym tekstem.

Oczywiście chodzi się też na wieczorki poetyckie z przyjaźni do autora, z potrzeby spotkania tego i owego, czy ze snobizmu, gdy nazwisko jest już znane w literackich kręgach. Wtedy opisane wyżej zjawiska nie mają istotnego znaczenia, bo przejmuje je funkcja spotkania towarzyskiego, odnotowania i ogólnego poklepywania. Na właściwe czytanie – przyjdzie czas.

 

 

Jan Stanisław Kiczor


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko