Adam Buszek
Porwane struny
Śladami poety Mariana Ośniałowskiego, Chocimów 2010 *
Młode brzozy białe, eleganckie
I pogoda po polach woła.
Kto całował się za miedzą w parowie
W mokrym świcie – wróble nie powiedzą.
Kół piosenka na szosie wesoła.
Dziś niedziela, kawalerowie.
Jedzie się po falujących parowach z brązowej trzciny i cynamonu. Niebo pochyłe, zalotne. W krętych wstęgach wąskiego asfaltu czegoś szukają wróble. Biją w południe dzwony kościołów. Idą przez upał rumiane babcie, idą smyki czupurne, idą panien suknie ze wszystkich szwalni lipca.
Dziś niedziela, kawalerowie.
Trzeba umieć przynieść z dróg nieznanych
Pogodę, lato w świetlistych oczach.
Trzeba wierzyć w rzeczy niesłychane
Jak biała wiewiórka,
Jak uśmiech Maharadży,
Wiersz Apollinaire’a.
Siwy Hermes kreśli mapę na powietrzu. Aleją topól i grabów płynie czerwony samochód. Za kierownicą Antek o grzywce w barwie żyta, w bibliotecznych okularach i koszuli w pstrokate pasy. Bianka wypatruje drogowskazów. Zenon śpiewa o pierwszych warkoczach po sianokosach. Cała trójka szuka gniazda wiotkiego poety.
Chałupy zanurzone w czeremchowej pianie,
Podkrążone cieniutko cichym skrzypiec graniem,
Które wieś rozmarzoną w słońcu na wpół rozwesela,
Na wpół zasmuca.
Dworek z rdzewiejącego beżu rośnie na krzywej łące. Wierzby czeszą trawę. Parną ciszę szczypią tylko much powietrzne salta.
Tu wykluł się Tymon, poeta.
Antek, Bianka i Zenon po raz pierwszy cofają zegarki. Tylko o pół wieku.
(Przypomnij godzinę w serdecznym miasteczku, kiedy myliły się wszystkie zegary. Na harmonii gra kaleka. O snu zachodzie. O dziewczynie. Mylą się zegary, a wszystkie kształty są w porę.)
Dworek ma drzwi z próchniejącego lakieru: wiśnia i czekolada. Obok drzwi czarna tabliczka z gałązką lipy:
Zgodzimy się z każdym
Już wyrokiem Bożym
Tylko niech nie wytną
Naszych lip najdroższych.
Niech wśród słońca kwitną,
Niech dzwonią pszczołami –
Matko Boska Zielna
Módl się za lipami…
W tym domu urodził się i mieszkał 20 lat
Poeta Tymon
Antek stroi zacną Prakticę. Bianka przegania muchy. Zenon zagląda w półkola okiennic i łowi leniwą woń barszczu.
– Tymek, obiad!
Tymek na ławce parnej lipcem kreśli w kajecie porwane struny.
Porwane struny
Na sercu chorym
Gra świat.
Postać sceniczna szuka aktora
W spiętrzonej warstwie codziennych spraw.
– Tymek! Obiad stygnie.
Pieśń z dni codziennych chce się wydzwonić,
Błaga o ciało, melodię, kształt.
Gaśnie w powietrzu, zły los ją trwoni,
Z warg ją poety porywa wiatr.
– Co tam widzisz za oknem? – przytomna Bianka.
– Mama Tymona podaje obiad.
Zapada uśmiech rozumiejący.
Antek złowił chwilę z dobrym światłem. Fotografuje, a to zawsze jak niemy hymn.
Nagły muzyki poryw – skąd?
– Tam w lutym kwitnie bez.
Szarpnie nerwami gorący ton,
Romanca Portuguez.
Wróć, zanim księżycowy nów
stoczy się w pustkę.
Zaklinam cię, złodzieju snów,
na świętej Eulalii usta.
Z zapachu barszczu wyrywa nas afisz na drzwiach dworku, krzyczący odblaskową żółcią. Koło studentów zaprasza na warsztaty. Jest i świetlica, otwarta dwa razy na tydzień. Nie dziś. Tymon poszedł na obiad, my nie zdążymy.
Jeszcze niedawno była tu szkoła. Dziś tablica do gry w kosza przyjmuje już tylko piruety końskich much; słupki od siatki zarosły wściekłym, zachłannym zielskiem. Tymon o szczapowatych ramionach raczej nie zbijał piłek. Był libero rozdającym podania do ulewnych ataków.
Czekoladowe boisko;
– tłukło się serce jak piłka.
Ściana wysokich drzew blisko.
Zanurz się w lata lepki śmiech.
Niech myśli, oczy, usta, serce
Zaleje ciepła zielona krew.
Z pomocą chmielnego nektaru szukamy dawnej pieśni zielonej krwi. Antoni wyławia z plecaka trzy antykwaryczne tomiki Tymona. Potem stroi ten sam uroczysty obrzęd podpalenia tytoniowej bibułki. Bianka, która nie lubi tytoniu, mówi, że bardzo lubi ten obrzęd.
Powietrze w gorącym bezruchu. Tylko owady kołują jak obłąkane, pukają do nosa, oczu, szczypią ręce i nogi, lądują na czarnych literach wierszy.
Nie całuj mnie tak bardzo długo
ani ze sobą nie zabieraj.
Bo w nas prócz nas jest innych wielu.
Ktoś najpiękniejszy z nich umiera.
W oczach Bianki wrzące światło.
*
Znowu jesień. Świat o dwie wiosny starszy. Kto nas nauczy umierać?
Żyć mi kazano widocznie po to,
bym nie znajdował dla tęsknot nazw.
Komu zapala jesień, komu
brzozy i graby w świerków czerni.
Wyjdziemy cicho w noc ogromną
pić księżyc w pełni i październik.
To nie tamtych drzew, nie naszych
wniebowzięte pióropusze.
W jakich stronach teraz tańczysz
niepowrotna Magdaleno.
Zenon pakuje prezent dla Tymona na czterdziestą szóstą rocznicę śmierci. To tylko kilka sąsiednich zdań, kilkaset serdecznych liter. W kremowym zeszycie czarny długopis Zenona ostrożnie umawia randkę…
____________
* Tekst jest śladem wycieczki odbytej w lipcu 2010 roku do miejscowości Chocimów – miejsca narodzin i lat dziecinnych poety Mariana Ośniałowskiego. Urokliwy pałacyk, otoczony sędziwymi lipami, domaga się pilnych zabiegów restaurujących. Podobnie jak twórczość artysty, zmaga się z długimi latami zapomnienia.
Imiona poety oraz realnych osób w tekście zostały zmienione. Cytowane fragmenty wierszy poety pochodzą z tomów: „Kontrasty” ( 1958 ), „Suita cygańska” ( 1959 ), „Mam na sprzedaż tylko serce” ( 1976 ).