Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
83

Wacław Holewiński

Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



Każdego dnia dotykając dna piekieł

 

rodzina-joltyszewowPrzed tygodniem, recenzując książkę Jacka Mateckiego „ Co wy,   , wiecie o Rosji?!”, napisałem, że dotknął on Rosji. Senczin (rocznik 1971), autor w Polsce do tej pory kompletnie nieznany, też jej dotknął. Ale dotknął jej inaczej. Bez wątpienia brutalniej, ostrzej, w sposób niepozostawiający złudzeń co do jej duszy, przyszłości, nadziei (albo raczej jej braku), w sposób, w jaki nie dotknie jej żaden nie-Rosjanin.
 

Kim są tytułowi Jołtyszewowie? To pozornie jedna z wielu, z milionów rosyjskich rodzin. Ona bibliotekarka, on policjant, mniej więcej pięćdziesięcioletni, dwu dorosłych synów. Zewnętrzna powłoka… Młodszy syn wdał się w bijatykę, za mocno uderzył, dostał pięć lat łagru, ten starszy kompletny nieudacznik, wciąż na utrzymaniu rodziców. Ale to sytuacja startowa. A potem jest już tylko gorzej. Nikołaj  Michajłowicz, głowa rodziny, żyjący nie tyle z pensji policyjnej ile z tego, co ukradnie pijanym w izbie wytrzeźwień. Bo Nikołaj wywalczył sobie tę fuchę – dyżurnego w izbie wytrzeźwień – i do czasu wiodło się jako tako. Ale feralnego dnia przywieźli kilku młodych, niezbyt pijanych, za to domagających się jakichś praw. Z takimi nikt się nie patyczkował. Awanturników umieszczono w małym pomieszczeniu, a skoro nie chcieli się uspokoić, potraktowano ich gazem. Efekt? Trzeba było kilku reanimować, a że jeszcze któryś miał chody w prasie, afery nie dało się ukryć.
 

Sąd mógł posadzić, szczęśliwie dał wyrok w zawieszeniu. Ale… Major z dnia na dzień przestał być policjantem. Przestał być policjantem – musiał oddać mieszkanie służbowe. Walentena Wiktorowna, żona skazanego, taki los żon skazanych, też już nie mogła kierować biblioteką. Ba, musiała w ogóle z niej odejść. Z czego żyć, gdzie się podziać? Wracają tam, gdzie nigdy nie chcieli się znaleźć, do ciotki na wieś. Tam, skąd w dorosłe życie wyszła Jołtyszewowa. Mała chałupina, wszyscy obcy, ktoś wyciąga od nich pieniądze obiecując piłę, drzewo na rozbudowę domu, coś jeszcze. Żadnej pracy. Telewizor i spirytus. Syn nieudacznik, Artiom, poznaje dziewczynę. „Od tamtej pory ten przedsionek stał się jedynym miejscem, gdzie się mogli kochać. Najczęściej było tu zimno (w łaźni palono raz w tygodniu), więc się nie rozbierali. Artiom opuszczał dżinsy, a Wala zadzierała spódnicę. Ale nawet wtedy, kiedy w przedsionku było ciepło i wręcz przytulnie, Artiomowi nie udawało się zobaczyć dziewczyny nagiej. Nie zapalała światła, wszystko odbywało się przy żółtawym płomyku krótkiej świecy.” Ślub, dziecko, jacyś koszmarni teściowie, nagabywanie rodziców o pieniądze. Ucieczka z ich domu.
 

Z czego żyli? Zbierali ostrokrzew, jagody, Nikołaj Michajłowicz dostał jakąś emeryturę, handlowali spirytusem. Ciągły zjazd, niżej i niżej. W gruncie rzeczy ani nadziei, ani nawet jakiegokolwiek światełka w tunelu. Ciotka w zimową noc znika, jej zwłoki odnajdują po kilku miesiącach w jakiejś piwnicy. Jołtyszew jej pomógł? To możliwe. Nie ma za to wątpliwości, że w kłótni uderzył i zabił sąsiada, który wyłudził od niego sporo pieniędzy. Ale to rosyjska prowincja. Policja działa, jak działa. Nikt nie chce ani kłopotów, ani nadmiaru pracy.
 

Walentyna mdleje, czuje się słabo. W szpitalu diagnozują: cukrzyca. Ma się oszczędzać. Ale jak się oszczędzać, gdy jedynym ukojeniem bywa spirytus? Piją oboje, może niezbyt dużo… Tak, jak na tę wieś – niezbyt dużo. „Służył prawie trzydzieści pięć lat. Trzydzieści pięć lat i ani razu nie zetknął się z prawdziwym przestępcą, nie widział ani jednego bandyty. Tylko drobne rozrabiaki, awanturujący się mężowie i pijacy, pijacy, pijacy. I w izbie wytrzeźwień, i przedtem. »Cóż więc pozostaje – usprawiedliwiał się w duchu – tylko pić«.”Syn po ucieczce od teściów na chwilę, na sezon łapie się do brygady remontowej w mieście. Ale w zimie nikt nie buduje, wraca do rodziców. Pije z nimi. Wybucha kłótnia. Ojciec uderza syna, ten pada, uderza w żelazny piecyk, ginie. Dla policji nieszczęśliwy wypadek. Nie ma winnych.
 

Sąsiedzi kradną, naciągają, każdy każdego chce tu oskubać i z resztek majątku, i z resztek człowieczeństwa. Ale przecież jest jeszcze drugi syn. Ta ostatnia nadzieja. Mądry, dzielny, zaraz się pojawi. Wyrok, jak wyrok. Kiedyś się kończy.
 

Wraca i zaraz ginie zadźgany przez miejscowych.
 

Gorzej i gorzej. Nie ma nic. „W czasie wojny z naszego Muranowa siedemnastu chłopa zginęło, tam koło klubu pomnik stoi. Siedemnaście nazwisk. Ale to wojna, karabiny, czołgi, a tu, jak policzyć, to w ostatnich pięciu latach więcej będzie. I co, wszyscy tak pomrą, pozabijają się?” – pytała retorycznie ciotka.
 

Roman Senczyn napisał powieść z dna piekieł. O życiu bez nadziei. Życiu w wyludniającym się świecie rosyjskiej prowincji, gdzie nie ma pracy, gdzie demoralizacja dotyka każdego, gdzie wódka rządzi umysłami, uczuciami, gdzie nie ma zasad, kościoła, moralności. Gdzie zniszczono ludzkie sumienia, gdzie prawo można zastąpić wzruszeniem ramion.
 

To, choć na wielu „frontach” podobny, jednak inny obraz Rosji od tego, który dał nam Matecki. Prawdziwszy? Nie wiem, nie mam pojęcia. Na pewno bez porównania ostrzejszy, brutalniejszy. To obraz Rosji parszywej, gnijącej, rozedrganej. Takiej, przed którą instynktownie chcielibyśmy uciec. Ale zło wywleczone na wierzch trzeba umieć opisać. I Senczin zrobił to po mistrzowsku. Trudno się dziwić, że dostał za tę powieść nominacje do wszystkich znaczących nagród literackich swego kraju…

 

Roman Senczin – Rodzina Jołtyszewów, przekład Magdalena Hornung, Wydawnictwo Noir Sur Blanc, Warszawa 2015, str. 240.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko