Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
129

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

 



Świeć się imię twoje…

na-drugie-stanislawGdy do rozmowy zasiądzie dwóch piekielnie (choć po prawdzie nie jestem pewien, czy akurat piekło należy tu przywoływać) inteligentnych i dowcipnych ludzi, a do tego erudytów i osób doświadczonych (co w tym przypadku nie jest bez znaczenia), to każdy temat może się okazać owocny i pasjonujący. Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek usiedli sobie pewnego dnia i zaczęli rozmawiać o imionach. Imię jak imię, każdy widzi lub słyszy, ale przecież jeden rozmówca to znany profesor językoznawca i niebywały erudyta, nie tylko w swojej dziedzinie, ale erudyta prawdziwie renesansowy. Drugi, to mój ulubiony felietonista, autor obdarzony fenomenalnym wyczuciem językowym i frazeologicznym, a przy tym prawdziwy mistrz paradoksu i językowej inwersji. Po prostu – „Lord Paradox”.

Co niby jednak miałoby wynikać z faktu, że ludzie mają imiona, od A do Z, powiedzmy od Adama do Zygmunta, od Anny do Zofii? Okazuje się, że nie tylko same imiona mają swoje źródła językowe i kulturowe, ale w osobliwy i tajemniczy, zagadkowy sposób łączą się z szeroko rozumianymi właściwościami osób je noszących. Taki na przykład Krzysztof nie ma, ku mojemu osobistemu rozczarowaniu, konotacji zbyt pozytywnych w oczach rozmówców („z Krzysztofami jest coś nie tak”, jak ujmuje jeden z nich). Nie zrażony tym, z prawdziwym zainteresowaniem i rozbawieniem czytałem kolejne dywagacje o imionach. Dywagacje co rusz przeradzające się w feerie dowcipu i błyskotliwych skojarzeń, skrzące się rodzajem dowcipu, który jest dziś rzadki i który raczej niestety zanika. A że przy tym rozbawianiu czytelnika obaj panowie dzielą się także pokaźną porcją wiedzy różnorakiej, to pyszna lektura tej książki stanowi zajęcie z gatunku „zabaw przyjemnych i pożytecznych”.

Jerzy Bralczyk. Michał Ogórek – „Na drugie Stanisław. Nowa księga imion”, Wyd. Agora, Warszawa 2015, str. 359, ISBN 978-83-268-1374-0
— 

 

Szymborska czyta (i pisze) o tapetowaniu

wszystkie-lekturyPrzed gruntowniejszą lekturą najpierw pobieżnie przejrzałem tom-zbiór notek-recenzji, będących owocem (niektórych) lektur Wisławy Szymborskiej, a opublikowanych niegdyś na łamach prasy. Szukałem w nich przede wszystkim tekstów dotyczących prozy i poezji. Prozy, bo ta najbardziej mnie interesuje, poezji, bo była przecież główną domeną wybitnej autorki. Swoje recenzje pisała Szymborska do prasy rzecz jasna dawnymi laty, kiedy jeszcze noblistką nie była, a jedynie cenioną poetką i postacią krakowską. Rezultat wzmiankowanych moich poszukiwań był mizerny. Poety wśród jej lektur (w każdym razie tych uwzględnionych w zbiorze) nie znalazłem bodaj ani jednego, a z prozy tylko notki o dwóch powieściach Juliusza Verne, skądinąd jednego z ulubionych pisarzy mojego dzieciństwa. Nie ma wśród tych recenzji także pozycji z humanistyki, i tej wielkiej i tej drugorzędowej, literaturoznawczej, filozoficznej, etcetera.

Wątpię, czy to odzwierciedla cały kosmos lektur poetki, ale akurat z lektury jej „Wszystkich lektur nadobowiązkowych” mogłoby wynikać, że pasjonowała ją przede wszystkim tematyka popularno-naukowa, a nawet publikacje poświęcone umiejętnościom praktycznym, jak choćby tapetowanie. Wśród lektur Szymborskiej roi się od recenzji słowników, leksykonów, publikacji o charakterze podręcznikowym, wąskotematycznych związanych często z życiem praktycznym. W pierwszym odruchu doznałem niejakiego rozczarowania, ale kiedy przeczytałem jak Szymborska pisze o podręczniku tapetowania ścian, z jaką czyni to rzeczowością, która niepostrzeżenie przekształca się w finezyjny, cieniutki, lekko zauważalny humor, gdy przekonałem się jak soczyście potrafi napisać o suchym „Małym słowniku pisarzy świata” i z jak wytworną, dowcipną złośliwością wytyka braki i pominięcia personalne w tymże, moje pierwsze wrażenie ulotniło się bez śladu. W mig bowiem uzmysłowiłem sobie, że na tym właśnie polegała klasa, inteligencja i przekora Wisławy Szymborskiej. Zamiast przemądrzałych lub nawet mądrych wywodów o wielkiej prozie i humanistyce, mądrzejszych niż same dzieła, zamiast krytycznych fajerwerków, wysokich tonów i wielkich nazwisk, poetka postanowiła zająć się literaturą użytkową. Z pisania o niej zrobiła prawdziwą poezję lekkiego stylu, delikatnego dowcipu, subtelnej ironii, połączonych jednak jednocześnie z odpowiednią porcją merytorycznej powagi. A gdy już sięgnęła po prozę, to nie po Prousta, Manna  ani Faulknera, lecz po poczciwego (jako pisarz) autora powieści przygodowych dla młodzieży, jako twórcy „Wokół Księżyca”. I rzeczywiście, z punktu widzenia poetki i humanistki, ten akurat zestaw tytułów, to zaiste prawdziwe „lektury nadobowiązkowe”.

Opasły tom, o którym mowa,  raczej nie jest przeznaczony do jednorazowego pochłonięcia, lecz do długotrwałej lektury małymi porcyjkami, „metodą salami”, oszczędnie, po krakowsku. Wtedy można najlepiej posmakować wszystkich jej ingrediencji. I usłyszeć cichy chichot poetki, przyszłej noblistki, pochylonej nad kartką, by spisać wrażenia z pasjonującej lektury o tym, jak należy kłaść tapetę na ścianie, aby ładnie wyglądała i od ściany nie odchodziła.

Wisława Szymborska – „Wszystkie lektury nadobowiązkowe”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015, str. 846, ISBN 978-83-240-4047-6
— 

 

Mrok historii

tchnienieTa powieść dość mocno mnie wciągnęła w swoją trochę tajemniczą fakturę i nastrój. Bohaterem „Tchnienia” Wiesława Helaka jest Witold (mogę się tylko domyślać, że przynajmniej do pewnego stopnia porte parole autora… ?), syn akowca zamordowanego po wojnie przez funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki i wędrujący przez życie z tym piętnem, a nawet mu bez reszty niemal podporządkowany, w cieniu wielbionej matki, gorliwej patriotki i antykomunistki. Brana wprost powieść Helaka (także reżysera: „Złodziej”, autora „Lwowskiej nocy”, „Scenariuszy syberyjskich”, „Tryhubowej”) może być dla części czytelników irytująca przez swoją ideową, ostentacyjną, rzekłbym – „ipeenowską” deklaratywność polityczną, wypełnioną patriotyczno-antykomunistycznym kodem rysunku postaci, zdarzeń, sformułowań, symboli, znaków. Czynię te konstatację sine ira et studio, nie powodowany żadnym uprzedzeniem, obiektywnie. Zwyczajnie taka jest narracyjna faktura „Tchnienia”.  Można rzec, że powieść ta zawiera charakterystyczne elementy instrumentarium patriotycznie zaangażowanej literatury. Dla innych czytelników, właśnie jednoznacznie ideowo zaangażowanych, choćby czcicieli ideologii „żołnierzy wyklętych”, może być z tego samego powodu powieścią godną pełnej aprobaty, wypełniającą ich treściowe, emocjonalne i estetyczne potrzeby, gusty. Mnie, czytającego ją na chłodno, powieść Helaka ujęła swoją bolesną, mroczną poezją, osadzoną w kodzie romantyczno-młodopolskim. Prozaik odchyla się od prostego, opisowego realizmu w stronę poetyki marzenia na jawie, budowania mrocznego, tragicznego nastroju, co  nadaje „Tchnieniu” koloryt liryczny. Bohater osadzony jest wyobraźnią, myślą, czuciem w świecie monolitycznym, zredukowanym do jednej idei egzystencjalnej, nie ma w nim próby pokazania panoramy społecznej, jakiejś syntezy czasów. I właśnie paradoksalnie z tego powodu lektura jest interesująca z literackiego punktu widzenia, jako wyraz pewnej estetycznej opcji. Jest w tym wszystkim jakaś obolała poezja, acz literacko nader interesująca. Polecam lekturę.

Wiesław Helak – „Tchnienie”, Wyd. Trio, Warszawa 2015, str. 247, ISBN 978-83-7436-340-2
 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko