Zdzisław Antolski
Czwarty wymiar miłości
Poemat Elżbiety Musiał Mówię pochyloną cambrią otrzymał I nagrodę w II Konkursie Literackim im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, a także nagrodę „Czwartego Wymiaru” im. Piotra Kuncewicza – za wartości metafizyczne – na ostatniej Warszawskiej Jesieni Poezji. Nieco wcześniej autorka otrzymała także brązowy medal Gloria Artis. Bardzo to trafna kandydatura w konkursie im. Kuncewicza, bo tomik istotnie przesiąknięty jest ponadczasowymi wartościami, oddaniu się sztuce i miłości.
Utwór składa się z czterech części, a każda z nich poświęcona jest innym artystom. Poemat Elżbiety Musiał pisany jest metodą patchworkową, każda postać przedstawiana jest jakby przez narratora, a może biografa, który jest także krytykiem, znawcą sztuki, a te wersy przeplatane są z osobistymi wypowiedziami bohaterki, a czasem nawet przez sam obiekt sztuki artystycznej (!). Ale to nie wszystko, włącza się też głos współczującej autorki, poetki, która zwraca się wprost do bohaterki poematu ze słowami zrozumienia, pociechy, podziwu, a czasem krytyki.
Całości dopełniają przypisy (jak w książce naukowej, wyjaśniającej czytelnikowi szczegóły z biografii artysty, lub definiujące jego warsztat artystyczny). Ale w sumie, ten przecież trudny materiał podany jest bardzo lekko słowami, które wprost suną w powietrzu.
1. Czwarty wymiar
Bohaterami pierwszej części poematu są: Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński. Związek ten, dwojga wybitnych artystów awangardowych (Strzemiński był także teoretykiem sztuki) bardzo burzliwy i pełen dramatyzmu, którą można zamknąć w stwierdzeniu: odmiłości do nienawiści. Ich życie przypadło na straszny okres I i II wojny światowej. Podczas okupacji Kobro podpisała tzw. „listę rosyjską”, czym Strzemiński był bardzo oburzony i co zapoczątkowało duchowy rozkład ich związku.
Oto refleksje orzeźbach Katarzyny Kobro, która była prekursorką sztuki wirtualnej:
„Wiszę wbrew prawu ciążenia. Jestem owalnym kamieniem wspartym o pręt cienki jak nitka. Jedna z nieludzkich planet ludzkiego układu krążenia. Lewituję dzięki twojej wyobraźni i sprawdzam na sobie czwarty wymiar”.
A potem autorka zwraca się wprost do Kobro:
„Brak emocji w rzeźbach. Możeżycie przejrzało się w ich zwierciadle, może najpierw kochałaś za mocno na dobre, a potem złe przyszło”.
W tym fragmencie poematu rozważania o sztuce przeplatają się z obrazami z życia niezwykłej pary artystów, gdzie miłość i poświęcenie przeplatają się z nienawiścią i obojętnością. Do tego dochodzi zazdrość na tle artystycznych dokonań, poszukiwanie tożsamości i wyrzuconych na śmietnik dzieł sztuki. Szaleństwo i geniusz – w lapidarnej formie piórem Elżbiety Musiał, która staje się trzecią osobą dramatu. Zaiste: mieszanka wybuchowa. Nie chcę tu mnożyć cytatów, bo najlepiej, jeśli czytelnik sam przeczyta poemat w całości.
2. Meksykański danaid
To poetycka opowieść o Fridzie Kahlo, meksykańskiej artystce, która mimo upośledzenia i wypadku była wybitną artystką. Jej mężem był inny artysta, Diego Riviera. Ten dziwny związek, podobnie jak poprzedni, był bardzo burzliwy. Ale poetkę, Elżbietę Musiał, interesuje raczej sens życia człowieka w ogóle, jego powołanie artystyczne, które jest zarówno przekleństwem, jak i wybawieniem, niż fakty z życia. Sztuka, która zwycięża ból i przemijanie, nadaje sens. Znów w sposób zwarty poetka snuje swoje rozważania na kanwie życia wybitnej artystki.
O Fridzie poetka pisze:
„Dziś znów wpięłaś we włosy organy generatywne roślin, twój znak i aureolę. Na szyi spoczywają prekolumbijskie korale z jadeitu, zielona spódnica do ziemi zasłania kołkowatą nogę. Frido, stoisz tak po dziś dzień. A obok on z miniaturową paletą, wielki jak słoń albo ropucha przy gołębicy”.
3. Corpus delicti
Kolejny „odcinek”, fragment poematu, poświęcony jest miłości Camille Claudel do Augusta Rodina. Camille była starszą siostrą poety Paula Claudela, rzeźbiarką. Została kochanką Rodina, zaszła z nim w ciążę i poroniła. Zapadła na chorobę psychiczną, w wyniku której zniszczyła wiele swoich rzeźb. Resztę życia spędziła w szpitalu psychiatrycznym, opuszczona przez rodzinę, odwiedzana jedynie sporadycznie przez brata.
„Sprawdzam, czyłatwiej miłość wyrzeźbić w marmurze. Dwadzieścia lat wydobywam z niego dziesięciopalce dłonie zrosłe z rylcem. Już płynie przez nie kamień jak mistyczna woda. Moja rozpacz wielka. Rodin, Rodin, Rodin!”.
Ciekawy jest głos autorki poematu zwrócony do tragicznej rzeźbiarki:
„Jestem kobietą. Przyszłam wiek po tobie. Mówię pochyloną cambrią i mam pewien kłopot. Ja w odruchu solidarności mogłabym co najwyżej książki utopić, lecz Sekwana tu nie mieszka. Zresztą, poco mi twoja rzeka. W każdej z nas jakaś inna płynie”.
4. Reinkarnacje, czyli prawdy i kłamstwa
Ostatni „życiorys poetycki” dotyczy postaci Elinor Wylie Morton (1885–1928), amerykańskiej poetki, która miała burzliwe życie osobiste. Ten fragment jest najbardziej ezoteryczny, bowiem obraca się w kręgu horoskopów, reinkarnacji, rozważań, czy mężczyzna może być w poprzednim wcieleniu kobietą, intuicji, na stylu kobiecości i męskości, pożądania i odrazy, przeczuć, erotyzmu i śmierci.
Łatwość czytania tego poematu jest pozorna. Mieści on w sobie multum znaczeń i odniesień, jak karty Tarota. Ten tekst nie jest jedynie do „czytania”, ale raczej do „medytowania” i „przeżywania”. Emocje i chłodna ocena mieszają się ze sobą, powodując zawrót głowy. Zależnie od przygotowania duchowego, można w nim odkrywać coraz to nowe znaczenia, tajemne przejścia i związki. Ale też trzeba bacznie uważać, bo przecież gdzieś tu w czterech ścianach wiersza czai się obłęd, jakiemu w którymś momencie życia uległy bohaterki poematu. A wszak od geniuszu do obłędu jest nieraz bardzo blisko. I poemat zaczyna nas wciągać w swoje mroczne, wężowe zwoje i zaczynamy ulegać odurzeniu szaleństwem sztuki.
Zaczynamy się dosłownie dusić od natężenia metafizycznych znaczeń i zagadek. Pod powierzchnią gładkiego i pogodnego lustra wody poematu czai się mroczna głębia, w której pływają harpie i węże obłąkanej miłości do sztuki, pragnienia pełnego zespolenia ciał i dusz. Niepostrzeżenie poemat wciąga nas w swój labirynt, a jednocześnie sam wychodzi ze słów i oplata nasze życie, nasze wewnętrzne obrazy, ocalone z przeszłości, nadając im obsesyjne znaczenia. Są bowiem w poemacie dziwne zawirowania, które wciągają nas w swój niedocieczony umysłem bezmiar wyobraźni. Zaiste, zadziwiająca i magiczna pod każdym względem książeczka.
Autorce udało się uniknąć szczęśliwie patosu i współczucia wobec swoich bohaterek. Prowadzi z nimi dialog, a jednocześnie dokonuje wiwisekcji ich dusz, nie cofa się przed ukazaniem ułomności ciała. Ten poemat zdaje się wprowadzać czytelnika w „czwarty wymiar”, metafizyczną krainę, gdzie rozmawiamy z duchami artystów, jakby ciągle byli obecni, istnieli w wiecznym „tu i teraz” i mieszali się w dodatku w nasze życie. Całość uzupełnia niepokojąca, pełna ukrytych znaczeń okładka oraz interesujące, korespondujące z treścią, ilustracje autorki poematu, która wykazuje się także zdolnościami plastycznymi.
Pod koniec Elżbieta Musiał pisze, zwracając się do jednej z bohaterek, jakby w „komentarzu autorskim”:
„Czas jest po twojej i jego stronie, Elinor. Zrozumiałam to, gdy przyszedł sen, ale nie do mnie. Choć śniło mi się, że on idzie do ciebie, by stopić na twoim dojrzałym łonie śnieg. Ale na Boga, uważaj. To niebezpieczny poeta. Jego wiersze rozchylają usta do pary, czytasz jak z ręki ku zgubie. Będziesz ufnie spacerowała po linie, gdy nagle otworzysz oczy i obarczona ciałem poznasz ten lęk. Płynę do brzegu, którego nie znam”.
Przekazuję to ostrzeżenie dla wszystkich, którzy lubią podróż przez czas, lubią wplatać nieznane w swój życiorys i gubią się w dżungli uczuć, przeczuć, a także wyobrażeń o sztuce i miłości.
Zdzisław Antolski
Elżbieta Musiał, Mówię pochyloną cambrią, wyd. Nowy Świat, Warszawa 2015, s. 56.