Jacek Bocheński – Braki

0
112

Jacek Bocheński

 


BRAKI


bochenski“Wszystko tkwi w języku” zrecenzował mój opis kapitalizmu komentator Sławomir M. Stasiak na Facebooku. Ma rację . Wszelka literatura tkwi poniekąd w języku, a moja na pewno.


Czy to dobrze czy źle? Może być i tak, i tak. Mnie w zupełności zadowala, jeśli zdołam tak użyć słów, jak pan Kamil palca, trafić w odpowiedni punkt, żeby rozmasować jakąś sztywność, skurcz psychiki, myślenia, wyobraźni, czucia. Jeśli tam coś drgnie i zmięknie, jest dobrze.

Może nawet chodzi mi o to, żeby drgnął sam język. Żeby on nie zasechł w automatyzmie, nie skurczył się “na maxa”i nie zanikł. Byłoby dobrze dla przyszłych ludzi.


Ale można też uważać inaczej. Oto słowa, słowa, słowa… Puste sztuczki słowne. Nieuprawnione robienie człowieka z kapitalizmu. A to nie jest człowiek i ani drgnie. “Gdyby trójkąty umiały mówić” komentuje dalej Sławomir M. Stasiak “to zwracałyby się do kapitalizmu jak do figury geometrycznej”. Tymczasem kapitalizm, który my, czyli ja i domniemany pisarz-trójkąt, usiłowalibyśmy naszymi językami opisać, nie jest ani biologicznym organizmem ani figurą geometryczną. W opisie nie są potrzebne nadzwyczajne metafory, lecz trafny sens. A więc nie w języku, jak u mnie, powinno tkwić “wszystko”, lecz w sensie. Patrząc z tego stanowiska, trzeba powiedzieć, że z literaturą blogu jest nie najlepiej.


Przewaga języka nad sensem nie została wystarczająco usprawiedliwiona. Blogerowi przydałaby się może jakaś dalsza rehabilitacja, bo ta w konstancińskim Centrum, mimo że kompleksowa z nazwy, nie była jednak w pełni kompleksowa. Pewne dziedziny leżą odłogiem.


Te braki wychodzą właśnie na jaw. Trzeb się będzie dalej rehabilitować, już na własną rękę.

 11.08.2015

 

MOMENT


Gdzie jest Justyna? Przecież nie na księżycu. Z całą pewnością jest tutaj, w mojej opowieści o nowym życiu, która powstaje. Ale tu jest tylko pod pewnym względem. Ma niewątpliwie jakiś inny byt. Nawet jeśli ja tworzę Justynę, co częściowo odpowiada prawdzie, muszę ją gdzieś umiejscowić. A nie mogę dowolnie przypisać jej do żadnego konkretnego miejsca, skoro istnieje także w rzeczywistości i ma swoje rzeczywiste miejsce. Nie jest to obojętna materia do opisu jak każda inna. Ona żyje. Są poszlaki, że mnie kocha. Muszę się liczyć z żyjącą osobą, być może, kochającą.


No dobrze, ale gdzie jest?


Otóż nie wiem. Wygląda na to, że w ruchu. Wieczna wagantka. Błąka się między Lwowem a Sztokholmem, chociaż to było chyba zanim jeszcze pojawiła się u mnie w poczcie elektronicznej. Na ogół jednak wraca do Lublina, również z Lublińca, biega między piętrami (ważne jest czwarte), między mieszkaniami, ponadto ćwiczy długie marsze piechotą przez miasto, gdy ma taką fantazję, choć niestety buty nieodpowiednie.


To wszystko już wiem. Ale ona w tym niby jest i natychmiast mi umyka. Nigdzie nie zostaje, nigdzie “nie zagrzewa miejsca”, a ja potrzebuję takiego zagrzanego i chciałbym, żeby zagrzała. O, mam ją! Tylko przez moment. Ale jest! Na kuchennym stołku siedzi po turecku. I zapach parującej zupy owiewa jej nozdrza w tej kuchni. Zupa jest ogórkowa, może z ogórków, które ukisiła. Zaraz ją dostanie na talerzu, obiecała, że zje, a nie ma, zdaje się, ochoty, myślami jest zupełnie gdzieindziej, myśli o psychoanalizie i – rzecz niewykluczona – o mnie.

13.08.2015


PSYCHOANALIZA


Myślała siedząc po turecku na kuchennym stołku, ona – psycholog, i wymyśliła: to ja, nie ona, jestem psychoanalitykiem, ona jest pacjentką. Leży na kozetce i mówi, a ja siedzę na tym stołku pewnie i słucham jej monologu. Zapis potoku swoich zwierzeń przesłała mejlem. Dotyczą niemal wyłącznie długich dróg przez miasto w niewygodnym obuwiu.


Taka zmiana ról. Jako psycholog Justyna troszczyła się dotychczas, żebym nie przeżywał stresów, nie podejmował zbytecznego ryzyka i nie stawiał sobie zadań ponad siły. Teraz kładzie się na kozetce i ja mam zatroszczyć się o nią jako psychoanalityk. Jestem zupełnie bez wykształcenia w tym zawodzie i bez praktyki. Co robi psychoanalityk? Niesie pomoc tylko przez rozpoznanie wspólnie z pacjentem czegoś ukrytego w nim, i na tym koniec, czy przeprowadza jeszcze jakąś dodatkową psychoterapię? Nie mam pojęcia. Ale dobrze. Podejmuję się wykonania psychoanalizy jako amator.


Już mnie korci, żeby powiedzieć, że amatorstwo święci dziś triumfy w tak wielu dziedzinach, dlaczego więc nie miałoby w psychoanalizie. Albo mógłbym, swoim ulubionym zwyczajem, skorzystać z wieloznaczności słowa, tym razem słowa amator, i wdać się w łatwe żarty słowne. Jednak nie zrobię tego.


Chodzi o sprawę poważną. Justyna powierzyła mi swoją podświadomość. Moja amatorska psychoanaliza będzie opisem, bo tylko na to mnie stać, nic więcej nie potrafię. W dodatku będzie to opis opisu, czyli tekstu Justyny przekazanego mejlem. Niczym innym nie rozporządzam. Ale mój opis literacki musi się już trzymać pewnych zasad. Teraz nie może być tak, żeby “wszystko tkwiło w języku”. Teraz “wszystko” ma tkwić w sensie. Nie wolno dać się uwieść pokusie komizmu dla efektu. Jako psychoanalityk z Justyną leżącą na kozetce w gabinecie lekarskim czuję ciężar odpowiedzialności za drugiego człowieka. Znane ostrzeżenie “primum non nocere” powinienem w razie potrzeby zastąpić przywołaniem żartownisia literackiego do porządku: “primum non ridere”, po pierwsze się nie śmiać.


To będzie próba powagi i solidności dla artysty blogera. Justyna w tym momencie za nic nie odpowiada. Położyła się na kozetce i poddała psychoanalizie. Ja mam wywiązać się z powinności. Na dodatek nie jesteśmy sami w tym gabinecie. Są świadkowie. Na pewno tylu, ilu już czyta albo przynajmniej podczytuje Drugi Blog. Chwilowo nie tak wielu, w zeszłym tygodniu niespełna dwa tysiące. Ale wystarczy. Psychoanaliza przy świadkach nabiera pewnych cech psychoterapii grupowej. A musi być rzeczywista, nie pokazowa, bo Justyna i ja rzeczywiście żyjemy, z czego wynikają rzeczywiste konsekwencje.


Stoję przed skomplikowanym zadaniem, którego nie wykonam naprędce. Nie jestem jeszcze przygotowany. Ach, jestem całkowicie nieprzygotowany. Życie (to nowe) zaskoczyło mnie nagłym wymaganiem. A miałem kontynuować lub raczej dopiero zacząć rehabilitację w zakresie literatury, potrzebną mi już zaraz, przed przystąpieniem do psychoanalizy z Justyną. Tymczasem ona czeka na kozetce. I ci świadkowie przy komputerach. Takie jest tempo nowego życia. A ja muszę zdążyć i potem zdać ten niespodziewany egzamin z psychoanalizy.


Niech tylko z tego publicznego spotkania w gabinecie lekarskim nie powstanie psychodrama, rzecz przykra i banalna, na szczęście, jak mi się zdaje, już mniej modna.

15.08.2015

 

Z blogu Jacka Bocheńskiego

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko