Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
72

Wacław Holewiński


Mebluję głowę książkami


mebluje-glowe



„Opowiadamy dla człowieczego śmiechu i płaczu”

 

nazywam-sie-majdanZnam tę książkę od dawna. Autor, trochę przewrotnie, trochę z obawą, podesłał mi ją jakieś półtora roku temu. Nie w całości, we fragmencie. Obszernym. I zastrzegając, że to proza jego studenta. Napisałem, że ciekawe i że chciałbym poznać całość. Kudyba, poeta więcej niż dobry, profesor od książek, miał obawy. Czasami tak bywa, nawet wśród ludzi pióra. Ale się przyznał. Trochę żeśmy o tej prozie rozmawiali, radził się autor – pełen obaw, niepewny czy to, co wyszło spod jego pióra ma wartość jakąkolwiek, czy kogokolwiek to zainteresuje, czy sposób pisania wart jest poddania czytelniczej weryfikacji.

Przeczytałem książkę powtórnie – zawsze inaczej się je czyta w papierze niż na ekranie. Zajrzałem do opinii o książce i zdałem sobie sprawę, że odczytuję ją zapewne zupełnie inaczej niż pozostali czytelnicy, że nikt nie ma takich skojarzeń jak ja.

Ktoś pisze, że Petro Majdan to alter ego Kudyby, ktoś inny że to obyty ze światem ukraiński intelektualista, doktorant z Bochum rzucony na powrót w rodzinne strony, ktoś coś jeszcze o Gombrowiczu.

Tak, autor „Nazywam się Majdan” sam mówił że podglebiem, zwłaszcza językowym, było dla niego miejsce urodzenia. Że w Tomaszowie Lubelskim miał te wszystkie zbitki językowe pod dachem, na ulicy, w sąsiedztwie, w szkole. Że wszystko tam było poprzetykane, pomieszane, ludzie ze Wschodu i ci osadzeni od pokoleń, repatrianci, Ukraińcy, jakieś niedobitki tradycji, zaszłości, słowa, które dawno wyszły z obiegu w innych rejonach kraju. W tym tyglu się chował, chłonął go, przyjmował za swój własny, chciałoby się powiedzieć język pierwszy, pierwotny, którego nikt nas nie uczy, który przychodzi sam.

Kudyba, sam intelektualista to, na Boga, jednak nie Majdan!

Bo Majdan to Ukraina. Bo bohater pod wieloma postaciami to sól i pieprz, cnota i bród Ukrainy, jego wcielenie, jego namiętności, historia, przepoczwarzanie się z niebytu, magmy, w naród. Wcale nie spójny, niejednorodny, w niczym niepodobny do innych narodów Europy. Wymieszany, przeżuty i przez tę Europę wypluwany, niechciany, nie nasz.

Kimże więc jest ten Majdan? „A u mnie majdan przecież cały, euromajdan prawdziwy: ociec pół-Rosjanin, a pół-Niemiec wyznania mojżeszowego, matka pół-Ukrainka, babuleńka od strony mamy Polka, wśród dziadków i pradziadków ze sześć może narodowości i cztery religie…” Czyż to nie Ukraina, nie jej historia i podglebie? Łatwo powiedzieć: tak wszędzie, wszyscyśmy z wielu, wszyscyśmy jako te psy skundlone. A nieprawda. Bo jedni bardziej, a inni mniej. I to bardziej przykre być musi, gdy wspólnotę i tożsamość trudno odnaleźć.

Łatwo tam nie jest – tylko to wiadomo na pewno, tylko to wpisać warto w paszport i przyklepać stemplem na lata. Oby tylko na lata.

Od majdanu do majdanu. Symbolicznie przesuwa Kudyba swego bohatera po Europie, ale i zaścianku ukraińskim. Od wsi i babuleńki, swoją drogą wiary katolickiej i Sienkiewicza trzymającej się jak opoki, do Kijowa i palących się opon, od Bochum, Warszawę, Sofię po Paryż, od bimbrowni w lesie po fabrykę, od ustaw pisanych w euforycznym nastroju rewolucji, po diabła – co tu kryć, bez słów rozpoznać w nim Janukowycza – od geszeftów i mafii, od przekupnych urzędników i policji, po podatki płacone w patriotycznym uniesieniu.

Historia? Los popaprany? Kara za grzechy? Dla mnie to nie książka o jednostce, raczej o przepoczwarzaniu się narodu, o ucieczce od złego przeznaczenia, od pozostawania w zaklętym kręgu pobocza Europy. Ten Majdan jednostkowy i majdan zbiorowy to przeciąganie liny ze Wschodu na Zachód. Ale przecież bliżej mu do braci Białorusinów ze stakanem wódki, ogóreczkiem i Wysockim śpiewającym swym ochrypniętym głosem o tym, co boli i czego wyleczyć się nie da.

Napisał Wojciech Kudyba książkę specjalną, książkę – rozumiem dobrze jego lęki – nie dla wszystkich. Książkę, którą wielu odłoży po paru stronach. Bo te zdania parokrotnie zakręcone, stylizowane, bo język utytłany w dziwną plątaninę, odległy, mało współczesny, pełen alegorii i odniesień nie zawsze czytelnych. Ale przecież piękny! Bo i zaśpiew w nim jak w tradycji zaprzeszłej, i ornamenty jak z baroku, i liryka jak z poezji. „Cieszył się Dmytro bardzo. W każdy dzień błogosławił ojczulka wielce, bo kładąc się na leżance, żaden przeciwko igłom odtąd nie wyrzekł, a ból z westchnienia ku rodzinnej wspólnocie obracał, czasem też w niebogłosy realne spojrzenie z rodzicielami zaświatowymi wyjawiał – ‘o matko’ lub ‘tatusiu’ krzycząc.”.

Europa w dwunastu rozdaniach, w środku Ukraina, jeszcze bliżej centrum rozbudowana rodzina. Połatane to, zacerowane, posklejane, obce i nasze jednocześnie. Piękne w kudybowych frazach, okrutne w rzeczywistości. Ale żywe, wciąż żywe. A może dopiero stające do samodzielnego życia?

„I żeby choć trochę być razem, opowiadamy dla człowieczego śmiechu i płaczu, bo cóż nas bardziej może łączyć niż śmiech i płacz nad losem, który jest nasz i nie nasz, jakbyśmy wciąż jeszcze nie wiedzieli, kim jesteśmy. A przecież o to właśnie nas pytają.”

Dopóki pytają, dopóki nie machają ręką, nie jest źle…

 

Wojciech Kudyba – Nazywam się Majdan, Biblioteka Więzi, Warszawa 2015, str. 157.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko