Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
237

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego



Na literackiej orbicie polskiej i niemieckiej


portrety-i-spotkaniaProfesora Andrzeja Lama (rocznik 1929) miłośnikom i znawcom literatury, przedstawiać nie trzeba, ale nawet w takiej sytuacji minimum skrupulatności jest i w tym aspekcie jest wskazane. Ten uczony literaturoznawca jest w polskiej humanistyce obecny do dziesięcioleci, głównie w roli profesora Uniwersytetu Warszawskiego. Ogromnego dorobku profesora Lama nie sposób w tym miejscu wymienić nawet wybiorczo, ale jeśli wspomnę wydany przez niego we wspólnej redakcji z Arturem Hutnikiewiczem „Słownik literatury polskiej XX wieku” (2000), to tym samym szeroko zakreślę rodzimy horyzont badawczych zainteresowań profesora. Ten horyzont, w ujęciu bardziej precyzyjnym miał swój szczególnie mocny punkt orientacyjny w zainteresowaniu XX-wieczną poezją polską, o czym świadczą m.in. studia o poezji Leśmiana, Broniewskiego, Przybosia, Grochowiaka, Różewicza, Herberta, Szymborskiej.  Jednakże, podkreślam, rodzimy. W domenie literatury niemieckiej, której profesor Lam jest uznanym znawcą, badaczem i analitykiem jego zainteresowania sięgają znacznie głębiej w przeszłość, bo choćby pieśni sag o Nibelungach, średniowiecznego autora „Parsifala” Wolframa von Eschenbach, „Okrętu błaznów” Sebastiana Branta, Johanna Schefflera, barokowego, XVII-wiecznego pisarza śląskiego zwanego Aniołem Ślązakiem, Johanna Ernsta Benno, pruskiego urzędnika z dzisiejszego Stargardu Szczecińskiego, który wydał w Koszalinie (tak dziś zwanym) zbiór „Opowiadań, ballad i pieśni” (1827), spełniając tym samym dla tamtych ziem –  oczywiście toutes proportions gardee – rolę podobną czy może raczej analogiczną w szerokim aspekcie kulturowym do tej, jaką zaledwie kilka lat wcześniej dla budowy literackiego toposu Litwy i Żmudzi spełnił Mickiewicz  swoimi „Balladami i romansami”. Do tego dochodzą Goethe i jego „Faust” czy choćby „najnowszy” w tym zestawieniu Rilke, ale  także choćby Trakl i Wittgenstein. Te szkice niemieckie zawarte w ramach „Portretów i spotkań”. Część polska, Z diariusza”, obejmuje m.in. szkice o roli krytyki literackiej, o tym, „kto przeklinał, kto błogosławił” w literaturze polskiej, o konstytutywnej roli marzenia w ekspresji literackiej, o „Dziennikach” Iwaszkiewicza, o Putramencie i Miloszu jako parze kontradyktoryjnej, o sztuce przekładu, jako że Andrzej Lam jest szanowanym translatorem literatury niemieckiej.


Jeśli na koniec dodam, że lektura zbioru Andrzeja Lama, to uczta estetyczna i intelektualna, to jednocześnie nic nie powiem i wszystko powiem. Nic dodać nic ująć.

Andrzej Lam – „Portrety i spotkania”, Wyd. Oficyna Wydawnicza Aspra, Warszawa-Pułtusk 2014, str. 380, ISBN 978-83-7549-188-3

 

Habent sua fata libelli…


filozofia-antysalonuIstnieją monumentalni myśliciele sławni obecnością w podręcznikach i słownikach. Istnieją myśliciele sławni i modni (przynajmniej przez jakiś czas lub sezonami). Istnieją myśliciele odrzuceni lub niezauważeni za życia, a po latach przywróceni szerszej percepcji, jak Stanisław Brzozowski. Istnieją myśliciele słabo niezauważeni lub słabo zauważeni za życia i kompletnie zapomniani po śmierci. Do tych ostatnich należy ksiądz Stanisław Chołoniewski (1791-1846), urodzony w roku ciszy przed drugim etapem burzy w rewolucyjnej Francji, a zmarły w roku rabacji krakowskiej czyli rzezi galicyjskiej pod wodza Jakuba Szeli.


W pierwszym zdaniu przedmowy do „Filozofii antysalonu. Wyboru pism Stanisława Chołoniewskiego”, Michał Otorowski, autor wyboru, wstępu, przedmowy i komentarzy napisał, że Chołoniewski to „postać enigmatyczna, raczej pojawiająca się niż obecna w dziejach kultury polskiej pierwszej połowy XIX wieku”.  To oględne sformułowanie. Dość obfita objętościowo spuścizna pisarska Chołoniewskiego (wielce prawdopodobne, że była znacznie obfitsza, lecz uległa przetrzebieniu przez upływ czasu, zaniedbania i dziejowe kataklizmy) w ogóle nie występuje jako zjawisko w obiegu kulturowym, skoro tak zagorzały czytacz jak wyżej podpisany, przez kilkadziesiąt lat nawet nie zetknął się z tym nazwiskiem. Stało się to dopiero dzięki lekturze pięćsetstronicowej, imponującej edycji wydawnictwa „Kronos”, pod egidą Fundacji Augusta Cieszkowskiego, w ramach cyklu „Klasycy polskiej nowoczesności”. Autorzy edycji podkreślają, że obszerność edycji  nie powinna mylić czytelnika – nie jest to pełna i krytyczna edycja prac Chołoniewskiego, bo jego spuścizna nie została dotąd zbadana ani nawet zinwentaryzowana. Nie została też zrekonstruowana wiedza o przebiegu całości  jego skomplikowanego życia, co skądinąd utrudnione jest także jego skłonnością do maskowania się. Nie zmienia tego nawet fakt istnienia próby biografii księdza Chołoniewskiego napisanej przez Jana Badeniego. Potencjalni badacze znajdą się może cokolwiek w sytuacji Witolda i Fuksa z „Kosmosu” Gombrowicza, skazani w swym „śledztwie” na chaos znaków o nieczytelnym sensie i „mylnych błędów”. To po części także skutek tego, że uznano swego czasu, iż Chołoniewski jest „niewart uwagi, że się zdezaktualizował”, że „stał się przeżytkiem, nie stając się zabytkiem”. Inna sprawa, że jako pisarz, nie miał ani geniuszu i talentu Jana Potockiego, ani geniuszu, swobody i dezynwoltury Zygmunta Krasińskiego ani żarliwości Henryka Rzewuskiego, swoich duchowych pobratymców.
 

Stanisław Chołoniewski, w młodości mason, stał się radykalnym konserwatystą i apologetą chrześcijaństwa, ale ta wyjściowa definicja tworzy tylko bardzo ogólną, szeroką ramę dla określenia aktywności umysłu tak bogatego, ruchliwego i niepozbawionego wewnętrznych sprzeczności. Znał wielu ważnych ludzi epoki, choćby Adama Mickiewicza w okresie swoich rzymskich studiów, jak Józefa Ignacego Kraszewskiego, a „papież” europejskiego konserwatyzmu Joseph de Maistre i pisarz Jan Potocki, twórca „Rękopisu znalezionego w Saragossie” należeli do jego najbliższych przyjaciół. W swoich pismach spierał się z „laickim modelem postępu”, a chrześcijańskiej eschatologii przeciwstawiał trucicielskie miazmaty oświeceniowej „rebelii Rozumu”. Jego myślenie i czucie było na wskroś metafizyczne. Nawet trapiące go przewlekle stany melancholijne i acedię (stany fundamentalnego zniechęcenia do życia), traktował, w ślad za jednym z filozofów wczesnego chrześcijaństwa, jako demoniczną epifanię, efekt działania złych duchów. Nie był jednak teologiem. Nie zajmowały go zagadnienia doświadczenia religijnego ani ewolucji doktrynalnych. Nurtowało go nade wszystko generalne pytanie: „dlaczego prawdę, na pozór niepodważalną i od dawna zakorzenioną na europejskim gruncie – odrzucono oraz jak świat przywróci ład zaburzony owym odrzuceniem”. Odpowiedzialnym za to odrzucenie czynił ówczesny oświeceniowy salon, tworzony przez wykorzenione z tradycji, wrogie jej elity intelektualne. Z drugiej strony wraz z upływem lat nie utwierdzał się, paradoksalnie, w skrajnym konserwatyzmie, przyjmując niektóre bardziej umiarkowane poglądy proroka XIX-wiecznego  neokatolicyzmu, księdza Felicite Lammenais, twórcy „Les paroles d’un croyant” („Słów wierzącego”). „Odpowiedzi na dwa pytania” pokazały zresztą, jak silne były sprzeczności w chrześcijańskim myślicielu Chołoniewskim. „Odpowiedzi” wzbudziły bowiem silne opory katolickiej cenzury kościelnej, szczególnie w aspekcie krytyki właściwego konserwatywnemu katolicyzmowi obrzędowego charakteru religijności i jego antynarodowego kontekstu politycznego. W tym wymiarze, Chołoniewski do pewnego stopnia „kalał własne gniazdo”, bo wcześniej otaczała go niejaka aura dwuznaczności z powodu przynależności do tzw. „koterii petersburskiej” (m.in. Michał Grabowski, Józef Ignacy Kraszewski, Henryk Rzewuski), która krzewiła konserwatywny katolicyzm ultramontański za przyzwoleniem władz rosyjskich, co było tylko pozornym paradoksem. Władze te sprzyjały bowiem wszelkim ruchom nastawionym na rozluźnianie spójności powszechnego katolicyzmu z jego narodowym, patriotycznym aspektem polskim. W późniejszym okresie Chołoniewski skierował się jednak ku polskiej idei narodowej. Takich sprzeczności wydaje się być w jego biografii personalnej i intelektualnej więcej.


Tom „Filozofia antysalonu” zawiera wybór pism Chołoniewskiego, przede wszystkim jego najbardziej uznany utwór, powieść „Sen w Podhorcach”, inną powieść „Dwa wieczory u starościny Olbromskiej”, wspomniany traktat „Odpowiedź na dwa pytania”, a także kilka pomniejszych szkiców i studiów. Co do „powieści”, to znaczenie tego określenia  dalekie jest w tym przypadku od tego, co dziś pod nim na ogół rozumiemy. Struktura powieściowa, fabularna obu powieści Chołoniewskiego jest wątła i służy zaledwie za konwencjonalną ramę, pretekst dla myśli i poglądów autora. W „Śnie w Podhorcach”, w trochę na niby, umownie, konwencjonalnie stworzonej scenerii powieściowej odbywa się rozpisany na kwestie, jak w dramacie, dialog między gronem postaci (między innymi pomiędzy Sumieniem a Mefistofelesem”), który stanowi wyraz procesu myślowego Chołoniewskiego, za fundament mającego, w najogólniejszym ujęciu, chrześcijańską eschatologię. Można w tym dostrzec nawet pewne, czysto formalne, podobieństwo do „Kuzynka mistrza Rameau”, choć trudno mi orzec czy Chołoniewski czytał dzieło Diderota. Takich skojarzeniowych filiacji można tu znaleźć więcej, choćby z „Listami perskimi” Monteskiusza. Podobnie konwencjonalna jest tu funkcja rozmaitych czarnoksiężników, diabłów, aniołów i innych duchów, tworzących alegoryczną, fantasmagoryjną, barokową w swej obfitości i zawiłości strukturę powieści. Sam zresztą Chołoniewski niejako w punkcie wyjścia, wyprzedzająco „dekonstruuje” ową konwencję „reveries”, pisząc o sobie, że „był skłonny do melancholii i marzeń”, smutków i zgryzot. Być może odczynem takiego stanu ducha było to, że, jak zauważa autor wstępu, swoje własne wspomnienia celebrował niczym Marcel Proust. Czytelnik powinien być przygotowany na anachroniczny, dość zawiły język i gęstą erupcję filozoficzno-literackiej erudycji, w tym także dotyczącej filozofii niechrześcijańskiego Wschodu (m.in. przekazy zawarte w perskiej, staroirańskiej Zendaweście, dalekowschodniej baśni o „Słowiku i róży”, księgach kabalistycznych czy pismach starożytnego Izraela). Nie ulega natomiast wątpliwości, że Chołoniewski nie był wybitnym artystą literatury i daleko mu było do geniuszu jego przyjaciela Jana Potockiego, twórcy wielkiego „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Co znamienne, będąc przez lata bliskim przyjacielem Potockiego nie miał żadnej wiedzy o – w skrytości pisanym przez niego – dziele, a nawet o nękających go rozterkach duchowych Spowodowało to, że nie miał prawdopodobnie świadomości, iż brany przez niego za oświeceniowego libertyna Potocki był w istocie rzeczy tragicznym chrześcijaninem, dalekim duchowym krewnym Pascala, co zresztą znajduje skryty wyraz w tworzywie „Rękopisu”. Jednak mimo tej rozdzielności i wzajemnej, personalnej nieprzenikalności, duchowe światy Chołoniewskiego i Potockiego łączyło spore podobieństwo aury epoki. Obaj boleśnie odczuwali i zarazem wyrażali kryzys duchowy Europy początku XIX wieku, ową spazmatyczną, nadspodziewanie szybką odpowiedź na Oświecenie, jaką był Romantyzm i reakcja religijna inspirowana przez Watykan. Ta kolizja stanowi przecież, u każdego inaczej, treść zarówno pism Chołoniewskiego, jak i esencję „Rękopisu”. Jak dużą wagę do filiacji między postaciami i dziełami Chołoniewskiego i Potockiego przywiązuje autor wstępu świadczy symptomatyczne rozpoczęcie wspomnianej przedmowy do „Filozofii antysalonu” od przytoczenia pierwszego zdania „Rękopisu znalezionego w Saragossie”: „Hrabia Olavidez jeszcze nie był sprowadził osadników do gór sierra Morena”.


Edycję zamykają dwa listy de Maistre’a do Jana Potockiego oraz bardzo cenne, bogate, niezbędne w tej edycji komentarze Michała Otorowskiego. Jak wcześniej zauważyłem, fakt, że biografia i dzieło Chołoniewskiego nie zostały zbadane, niemożliwe było więc napisanie w pełni rzetelnych przypisów. Komentarze Otorowskiego stanowią zatem niejako formułę zastępczą, ale bez niej w miarę owocna lektura „Filozofii antysalonu” byłaby dla większości odbiorców właściwie niemożliwa, a co najmniej ułomna, kłopotliwa i w punkcie wyjścia zredukowana. Z tego spojenia pism Chołoniewskiego i wspomnianych komentarzy Otorowskiego powstała obszerna (pięćset stron) księga wiedzy o duchowym kształcie epoki, zarys fragmentów kosmosu ówczesnej wiedzy religijnej i filozoficznej oraz oczywiście indywidualne świadectwo księdza Stanisława.


Omówiona wyżej w telegraficznym skrócie edycja „Filozofii antysalonu” być może przypadkowo, a być może nie bez łutu czyjejś świadomej intencji, wpisuje się w, szczególnie intensywny od kilku lat, polski nawrót sporu między „salonem” a „antysalonem”, między laickim a konfesyjno-konserwatywnym modelem modernizacji Polski, miedzy kosmopolityczna Warszawą a bardziej narodową, polską prowincją, co zresztą autor wstępu w jednym ze zdań odnotowuje expressis verbis. Takie skojarzenia mogą się przy lekturze tej księgi nasunąć, ale ja przynajmniej starałem się czytać ją wolny od bezpośrednich i doraźnych asocjacji, a w każdym razie czytałem ją, jak mam w zwyczaju, niekonfesyjnie, przede wszystkim jako kapitalny dokument intelektualny fascynującej epoki. Tym, którzy lubią wymagające wysiłku wyzwania intelektualne, z głębokim przekonaniem rekomenduję przestudiowanie tej księgi.
 

Stanisław Chołoniewski – „Filozofia antysalonu”, seria „Klasycy Polskiej Nowoczesności”, Wyd. Kronos, Warszawa 2015, red. Wojciech Kruszewski, wybór, wstęp, przedmowa, komentarz Michał Otorowski, str. 514, ISBN 978-83-62609-38-3
 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko