Dojrzeli siebie w świetle krwi
barwiąc obraz tak przejrzystym ciepłem,
że nie zostało w nim nic z preparatu
bezwolnie podległego dociekliwym myślom.
barwiąc obraz tak przejrzystym ciepłem,
że nie zostało w nim nic z preparatu
bezwolnie podległego dociekliwym myślom.
A może raczej – dojrzeli do siebie,
do spojrzeń,
w których analiza kończy się syntezą nagłego błysku,
nie ma w nich pytań,
bo niepotrzebne są już odpowiedzi,
kiedy przychylny traf kołysze nimi w takt pragnień
i to,
co było odległe,
podchodzi do ich oczu wielobarwnym zdziwieniem.
Jakby ich dotąd nie było na ziemi brukowanej
znużeniem i snem,
jakby zdarzyli się sobie mimo woli
z materii tylko
prześwietlonej krwią.