Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
71

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego



 

Wsi spokojna, wsi piętrowa


Nie potrafię powiedzieć, jak liczny jest dziś cech fanów twórczości Mirona Białoszewskiego, ale podejrzewam, że niespecjalnie liczny. Trochę literaturoznawców, trochę krytyków, trochę smakoszy-amatorów. Nie będzie tego dużo. Używam z rozmysłem słowa „cech”, bo – choć nie chcę, żeby to zabrzmiało megalomańsko, choć tak zabrzmieć może – odpowiednio owocna lektura prozy i poezji (tym bardziej) Białoszewskiego wymaga, powiedzmy sobie szczerze, wytrawnych kompetencji czytelniczych, rozległego i długotrwałego czytelniczego doświadczenia, a przy tym upodobania w literaturze w rudymentarnym tego słowa sensie, czyli w literaturze, której tworzywem jest w istocie słowo.


Niewielu jest w dziejach literatury polskiej twórców, którzy mieliby, tak jak Białoszewski, swój tak bardzo własny, samoistny język. Na miarę Białoszewskiego – podkreślam, bo na inne miary jest ich całkiem sporo, ostatecznie mamy do czynienia z całymi pokoleniami artystów słowa.


Ten poeta, zakochany w pokątności i peryferyjności, w brzydocie, ale nie na grochowi akowski sposób turpistyczny, zakochany w melodii szarego języka ulicy, podwórka, sklepu i mieszkania,  zakochany we fragmentaryczności życia i jego opisu, okazał się inspiratorem całych nurtów literackich, choćby „nowej prozy”, której patronował Henryk Bereza. Białoszewski, to – jak napisał Piotr Kuncewicz – „zawartość kiosku, morfologia bazaru, melodia pieca i szafy”.  Od siebie dodam: przetworzone w artyzm o kalibrze w sztuce największym.


Moje jestestwo czytelnicze, mój czytelniczy słuch wprost pławi się z rozkoszy w języku Białoszewskiego jako portrecisty miasta stołecznego Warszawy. Tak jak Białoszewski-pisarz, tak i Warszawa-miasto jest samoistna i jedyna w swoim rodzaju w lustrze jego słuchu, wzroku (w tej kolejności) i innych zmysłów. Ukazywano Warszawę w poezji i prozie rozmaicie. Często patetycznie, estetyzująco, metaforycznie, realistycznie, bywało że satyrycznie, ironicznie czy sarkastycznie. Nikt jednak nie ukazał jej tak jak Białoszewski, który poprzez szumy, zlepy i ciągi ukazał jej miejską wiejskość, albo wiejską miejskość. Stąd tytułowa „wieś spokojna, wieś piętrowa”. Miłosz w eseju „Miasto potwór” napisał o obrazie Paryża w powieściach i opowiadaniach Balzaca, który uchwycił stolice Francji in statu nascendi molocha kapitalizmu. Walter Benjamin dopisał do tej balzakowskiej budowli swoją monumentalną konstrukcję „Pasaży”, paryskich przecież. Joyce w „Ulissesie” oddał rytm, wszelakiego autoramentu, jego rodzinnego Dublina.


I jeszcze jedno. Proza i poezja Białoszewskiego jest antyteleologiczna (od „teleologia” – chrześcijańska filozofia celu życia i działania), na wskroś laicka. W życiu nie szuka on niczego poza życiem, żadnego teleologicznego celu, religijnego czy nawet humanistycznego.

Białoszewskiego nigdy za wiele. Którego to pragnienia także innym życzę.

proza-stojaca
Miron Białoszewski – „Proza stojąca, proza lecąca. Teksty nieopublikowane i rozproszone”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2015, wybór i opracowanie Małgorzata Sokołowska,  str. 424, ISBN 978-83-64822-04-9


chamowo
Miron Białoszewski – „Chamowo”, Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2014, wybór i opracowanie Małgorzata Sokołowska, str. 388, ISBN 978-83-0603-226-0

 

Serial, którego nie obejrzymy


Teksty scenariuszy dla czytelnika postronnego nie są wdzięczną lekturą. Bezbarwna magma dialogów, sytuacji i didaskaliów jest czytelna głównie dla ludzi filmu, reżyserów, aktorów. To oni umieją przełożyć ją w wyobraźni na charaktery, emocje, rytm. Scenariusz jest dla nich tym, czym partytura dla dyrygenta czy wirtuoza. Nawet jeśli autorem jest tak wybitny pisarz i scenarzysta jak Jerzy Stefan Stawiński, a współautorem i autorem dialogów znakomity i doświadczony reżyser Wojciech Solarz. A jednak czytałem ten scenariusz nie bez pewnego zainteresowania. Z dwóch powodów. Po pierwsze z uwagi na główną postać, Józefa Kurasia „Ognia”, niby znaną, a tak naprawdę prawie nieznaną, jeśli nie liczyć wiedzy czysto emblematycznej, hasłowej. Po drugie dlatego, że ten akurat scenariusz obrósł już pewna historią – historią nie możności jego realizacji. Po drugie dlatego, że Wojciech Solarz („Molo”, „Ojciec królowej”, „Legenda Tatr”, serial „Wielka miłość Balzaca”) tylko w skrócie opisuje w swoim wstępie to, o czym opowiedział mi w bezpośredniej rozmowie znacznie obszerniej. A opowiedział o swoich peregrynacjach do różnych decydentów telewizyjnych, często bardzo znanych, których chciał zachęcić do podjęcia się produkcji serialu w oparciu o ten scenariusz. Historia tych peregrynacji sama jest warta obszernego opisania, może w duchu i stylu inspirowanym opowiadaniem Michaiła Zoszczenki „Pan wydawca”. Przebieg tych gabinetowych rozmów był bliźniaczo do siebie podobny: najpierw rozmowa, zazwyczaj, choć nie zawsze, uprzejma, potem grzeczne potakiwanie i nawet dobre słowa odnośnie pomysłu i scenariusza, ale następnie, przy próbie ponownego kontaktu z rzeczonym decydentem, całkowita niemożność nawiązania tegoż, zaciekle milczące telefony. Inny aspekt tej sprawy, to ocena scenariusza przez grono osób, które go jednak przeczytały. Znamienne, że osoby o poglądach prawicowych postrzegały scenariusz jako „gloryfikujący UB”, a  o bardziej lewicowych jako nazbyt apologetyczny w stosunku do „Ognia”. Pozytywną recenzję scenariusza napisał ksiądz Józef Tischner, negatywna doktor Korkuć z IPN, który w tekście obszerniejszym niż sam scenariusz wytknął drobiazgowo wszystkie „błędy rzeczowe”, choć serial fabularny nie jest tym samym czym jest film dokumentalny i  jego twórcy ma ją prawo do pewnej swobody inscenizacyjno-narracyjnej. Nie będę streszczał zwartości scenariusza, bo to byłby nonsens. Nie podejmuję się też jego prawdziwie merytorycznej oceny, choć marka artystyczna jego autorów jest ważną rękojmią. Jednak los tego scenariusza obrazuje szersze zjawisko, które jest jedną z cech polskiego życia publicznego w tym jego aspekcie, który odnosi się do pamięci historycznej. Stosunek ten można określić jako hipokryzję i nieszczerość w stosunku do własnej historii, plemienno-polityczno-ideologiczne a nie poznawcze jej traktowanie, no i towarzyszące  temu w równie wielkim stopniu coś, co można określić wzorem radzieckiego poety Jewgenija Jewtuszenki jako  „żebyztegoczegoniebylizm”, którym to zawiłym słowotworem  określił on lęk propagandystów przez skutkami pieriestrojki, co można przełożyć na nasze określenie „asekuracjonizm”. Rzecz w tym, aby takie postacie jak „Ogień” czy dziesiątki innych ważnych postaci najnowszej polskiej historii pokazywać ani nie hagiograficznie ani potępiająco w czambuł. Losy tego scenariusza są niestety smutnym świadectwem polskiego niedojrzałego, traumatycznego i zakłamanego stosunku do historii.


Jerzy Stefan Stawiński – „Ogień” czyli cena wolności. Scenariusz  czteroodcinkowego serialu telewizyjnego”, wyd. Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, Warszawa 2015, współpraca i dialogi Wojciech Solarz, str. 220, ISBN 978-83-7901-062-2


 

Warszawa od spodu


historie warszawskieLekkim piórem dziennikarz warsawianista Rafał Jabłoński opisuje w tej książce Warszawę sprzed dziesięcioleci, ale nie tę oficjalną i czasem patetyczną, lecz od oficjalności i patosu najdalszą. „Historie warszawskie” Jabłońskiego to „pakiet” gawęd o dawnym życiu warszawskim sporządzonych na podstawie ówczesnej prasy. Autor nie sięgał jednak na ogół po stronę pierwszą (choć bywa i tak), ale raczej na strony dalsze, gdzie kroniki kryminalne, doniesienia z życia ulic, z handlu, z domeny miejskiej, z trywialnej codzienności. Nawet jednak trywialna codzienność z upływem lat nabiera pociągającej patyny. Mam tyle lat, że sięgam jeszcze pamięcią do czasów, kiedy codziennością były szklane syfony z wodą sodową, porcelanowe korki do lemoniady i oranżady, beczki z kiszona kapustą w sklepach, radia lampowe z zielonym okiem i z przodem wykonanym z tkaniny, dla celów akustycznych, płynące pomyjami rynsztoki, kocie łby na jezdniach, a nawet jeszcze, tu i ówdzie, na zabitych deskami wsiach, lampy naftowe (druga połowa lat sześćdziesiątych XX wieku). I taką też codzienność ukazuje w swoje książce Rafał Jabłoński. O czym napisał? Krócej było by napisać o czym nie napisał. A napisał między innymi o warszawskim brudzie, higienie i antyhigienie, o aeroplanach, o medycynie, o przestępczości, o powstaniach, o Wiśle i tak dalej i tak dalej, co opatrzone jest ciekawymi ilustracjami. Autor dodał do tytułu podtytuł: „Nieznane i wstydliwe”. Czy wstydliwe? Bo ja wiem? Każde miasto ma swoje trzewia, a podobnych opowieści o smrodliwych trzewiach takiego choćby Paryża czy Londynu powstało bez liku. Wstydliwe? Miasto nie może pachnąć tylko kwiatami, perfumami i spalinami. Ileż brudu paryskiego jest powieściach Balzaca i Zoli. Miasto podglądane w ten sposób może być równie ciekawe, a może i bardziej niż widok Zamku Królewskiego i rabaty i gazony Łazienek. Podglądana tak, jak wyrostki w moich czasach (jak jest dziś nie wiem) podglądały nauczycielki pod spódnicami, jest warszawa naprawdę interesująca. Ostatecznie Warszawa to kobieta. Choć z rybim ogonem. Czyta się te „Historie warszawskie” wyśmienicie, jako się rzekło, lekkim piórem opisane przez Jabłońskiego, którego kiedyś arcyciekawą książeczkę o podziemiach Warszawy czytałem. A tę także gorąco do frapującej lektury polecam.


Rafał Jabłoński –„Historie warszawskie. Nieznane i wstydliwe”, Wyd. Trio,  Warszawa 2012, str. 288, ISBN 978-83-7436-336-5


 

Generał w bibliotece


general-osieckiMoim zdaniem to najlepsza dotąd praca poświęcona zmarłemu w maju 2014 roku generałowi Jaruzelskiemu. Piśmiennictwo mu poświęcone jest bogate, nie bez przyczynienia się do tego przez samego generała, który był urodzonym człowiekiem pióra. On sam napisał o sobie mnóstwo artykułów, udzielił wielu wywiadów ( w tym wyżej podpisanemu), opublikował liczne dokumenty i napisał wiele wspomnień, rozbudowanych i przyczynkarskich. Generał koncentrował się głównie na uzasadnieniu racji ogłoszenia stanu wojennego i pacyfikacji „Solidarności”, motywując te decyzję wolą ratowania kraju przed interwencją radziecką. Dobrych kilka lat temu ukazała się książka pułkownika Lecha Kowalskiego „Generał ze skazą”, o której generał wyrażał się bardzo krytycznie i emocjonalnie. Od dawna była więc potrzeba obiektywnej biografii generała, równą miarą traktująca jego samousprawiedliwienia i autokomentarze, jak i ataki jego krytyków. I skłonny jestem zaryzykować tezę, że na tę potrzebę odpowiada praca Jana Osieckiego. Zaryzykować, bo nie jestem zawodowym historykiem i w tym aspekcie im zostawiam ostatnie słowo. Wszakże wydaje mi się, że jeśli nawet ta książka nie jest tą finalną, modelową biografią generała, to może stanowić pożyteczny etap ku niej prowadzący. Nieco wbrew tytułowi, praca Osieckiego nie jest litym wywiadem-rzeką z bohaterem. Fragmenty rozmowy są symultanicznie, naprzemiennie przemieszane z narracją autora, a całość uzupełniona jest wypowiedziami grona ludzi związanych z generałem.


Jan Osiecki – „Generał. Wojciech Jaruzelski w rozmowie z Janem Osieckim”, Wyd. Prószyński i s-ka, Warszawa 2014, str. 655, ISBN 978-83-7961-022-8


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko