Z lotu Marka Jastrzębia – Nieopłacalne korzyści

0
222

Z lotu Marka Jastrzębia



„nasze życie ma wtedy sens, kiedy coś bazgrzemy.”

B. Wrocławski



Nieopłacalne korzyści


jastrzab-marekTekst poświęcony jest poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak wiele czasu i energii trwonimy na plotki, pomówienia i oszczerstwa, a tak mało przeznaczamy na korzystanie z życia i jego darów? Dlaczego nie pamiętamy dobrych chwil, tylko wolimy się umartwiać? Dlaczego chcemy być utytłani w jałowych medytacjach o rozlanym mleku i spędzać dni na daremnym żałowaniu róż?


Poświęcony też jest – ZJAWISKU, manierze, tendencji, skłonności do bezinteresownego opluwania innych. Niepohamowanej zawiści ujawniającej się głównie wtedy, gdy na tym samym polu jedną osobę zauważono, doceniono i nagrodzono, druga natomiast odnosi porażkę, w związku z czym czuje się pokrzywdzona i niesprawiedliwie oceniona.


*


Dożywotnio chory, gdy otwiera oczy i wstaje z łóżka lewą nogą, uświadamia sobie z przerażeniem, gdzie jest, kim jest i co go czeka. Ogarnia go wtedy rezygnacja; oblepia mu zreumatyzowany świat niczym wilgotna ściera. Wszystko dla niego jest spocone, przesłonięte mgłą, czarne jak myśli, ociężałe i niepokojące. Zwyczajny śmiech, prosta radość, okazuje się nietaktem, czymś, co mu nie przystoi, bo jego próby oderwania się od codziennej udręki, są przez zdrowych kibiców tragedii traktowane jako grzech, barbarzyństwo, karygodne odstępstwo od TRADYCJI, bo do jego powinności należy cierpienie.


Nasz przeklęty obyczaj  tolerowania ciężko chorych nakazuje, by znosić obecność tych tylko, którzy posłusznie jęczą na temat tego, jak im źle, niełatwo, nie tak, jak trzeba, natomiast tych, co się nie poddają, nie chcą należeć do zbioru ludzi pogrążonych w boleści, obyczaj ów gnębi, wyszydza, ośmiesza, sprowadza do  parteru.


Zostaliśmy nauczeni defetyzmu. Do perfekcji opanowaliśmy wygodną sztukę ucieczek, chowania głowy w piach. Obezwładnia nas, paraliżuje świadomość bezsensu podejmowania walki. Przekonanie, że niczego robić nie warto, bo nie ma z kim, że to daremny trud.


*


Znalazłem notatki sprzed paru lat, z czasów, gdy spotkałem Basię w trakcie częstego buszowania po sieci. Znałem ją tylko z Internetu, z okresu, gdy wpisywała się pod moimi tekstami w Onecie. Szybko nawiązaliśmy wirtualny kontakt i ani się obejrzeliśmy, jak połączyły nas wspólne zainteresowania, podobne pasje, ten sam sposób reakcji na zło. Wymienialiśmy się listami, byliśmy częstymi gośćmi na prowadzonych blogach i dzięki temu dorobiliśmy się wspólnych znajomych, a z czasem przyjaciół, ponieważ ona przyciągnęła swoich, a ja swoich. Razem stanowiliśmy cybernetyczną rodzinę, lecz dopiero później zorientowałem się, że jej spoiwem była Basia.


Kiedy zamilkła, dotychczasowe powiązania uległy rozluźnieniu, a większość istniejących blogów poznikała w oceanach cyberprzestrzeni. Urwały się kontakty i dawne przyjaźnie. Linki do nich i adresy skrzynek pocztowych do ich autorów przestały istnieć. A przecież były to postaci i miejsca niepowtarzalne. Tu przyszła mi do głowy myśl: czy i nasz tygodnik czeka ten sam los? Mimo, że bez pomocy z zewnątrz istniejemy przeszło pięć lat i publikujemy dzisiaj dwustu pięćdziesiąty numer?


Z różnych przyczyn wywiewa nas w inne strony. Niekiedy z racji zmiany zainteresowań, często z powodu zniesmaczenia hucpiarskimi komentarzami, czasem przyczyną upadku jest brak finansowego wsparcia, jak dzieje się to z likwidowanym Wydawnictwem PIW, z unicestwionym „Ossolineum”,  „Migotaniami” balansującymi na krawędzi plajty, z tyloma zasłużonymi ośrodkami polonijnymi; próżno wracamy do dawniejszych miejsc.


*


Bardzo lubiłem i nadal, mimo upływu lat, lubię być u niej. Kiedy jest mi źle i czuję się podle, wracam do tamtych miejsc. Mówię teraz o Basi, autorce prowadzącej blog POKONAĆ RAKA, zaszczutej, nieprzeciętnie mądrej, znanej jako Miriam, o kobiecie niezłomnego charakteru, która ośmieliła się iść pod prąd, wbrew utartym przekonaniom, która miała w sobie tyle tupetu i bezczelności, by w konkursie na najlepszy w 2005 roku zająć pierwsze miejsce.


Sukces był to bezsprzeczny i  na dodatek wzmocniony opisywaniem  ponurego tematu w sposób niekonwencjonalny, bo radosny:z biglem i bez mentorskiej maniery spoglądania na świat przez pogrzebowe okulary. Przyznanie tej nagrody ożywiło jednak nie tylko jej zwolenników, ale i rozzuchwaliło skwaszonych gamoni, ludzi nastawionych do niej wrogo, wyzutych z samokrytycyzmu, sądzących, że to oni zasłużyli na wyróżnienie.


*


Tytuł bloga sygnalizował obecność dwóch spraw. Pierwsza, to nowotwór, druga zawierała się w słowie o aktywnej walce z chorobą i powrocie do zdrowia. Poświęcony afirmacji życia, mówił o tego życia UMIŁOWANIU. A skoro tak, przesycony był szczęściem.


Dominowała w nim wesołość, gdyż przeciwstawiając się smutkom, przygnębieniom, histerycznej teatralizacji rozpaczy, stworzyła blog przytulny; oazę przemyśleń. Ocieplany pokrewnymi sercami przychodzących tam ludzi połączonych pasją sprzeciwu wobec patologii, zjednoczonych przyjaźnią, ciekawością wspólnego bycia razem, wzajemnym podróżowaniem, zwiedzaniem, odkrywaniem nieznanych miejsc, zapomnianych cudów przyrody…


Uczyniła z niego terapeutyczne miejsce spotkań dla wrażliwych. Znalazła niezawodną, SKUTECZNĄ receptę na ilustrowanie swojego stosunku do raka, do bólu poprzez pokonywanie go i cieszenie się życiem: własny przykład. Postępowała na przekór diagnozie, często wbrew sobie, siłą gasnącej woli, borykając się pomiędzy trudnościami egzystencji, wśród konieczności pokazywania innym ludziom, że nie ma sytuacji bez wyjścia, że w nieszczęściu nie jest się samemu.


Nie uprawiała drętwego moralizatorstwa, pseudonaukowego bełkotu na abstrakcyjny, zasłyszany temat. Wystrzegała się ględzenia, czy emocjonalnego uzurpatorstwa: pokazywała w praktyce, dlaczego warto żyć. Dlaczego warto żyć wbrew stereotypowym przekonaniom, że chory nie ma prawa do chwil szczęścia, że powinien być nieustannie zalany łzami.


Człowiek skazany na nieuleczalną chorobę broni się przed spisaniem na straty, przed bezmyślnym okrucieństwem ludzi zdrowych, usiłuje pokazać, że z chorobą należy walczyć, nie poddawać się jej presjom; nie ulegać jej.


Lecz niekiedy Miriam przechodziła chwile załamania i w takich momentach rozmowa z nią była poważna. Zwierzała się, że jest bardzo osłabiona, chyba już nie wytrzyma następnej chemii i podda się, co w jej ustach brzmiało strasznie. Wtedy w naszą minorową atmosferę intymnych zwierzeń wdzierał się szczebiocik chamidła. Nawet chamidło to nie wiedziało, w czym rzecz i na jaki temat toczy się rozmowa, tylko od razu wcinało się w środek dyskusji i subtelnie obwieszczało:  fajnego masz blogaska, więc wpadnij do mnie i też mi zostaw komcia. I polecało jakąś stronę porno. Albo twierdziło, że jest symulantką, udaje, a na zakończenie wyskakiwało z życzeniami: obyś zdechła.


*


Znam zgrzybiałych trzydziestoletnich cymbałów i znam dziewięćdziesięciolatka publikującego ważne rozprawy filozoficzne. Biologia zagrywa z nami po macoszemu: jeden ma  wiotki rozumek na temblaku, a drugi – co się zowie.


W pożegnalnym poście pisze, dlaczego dawanie osobistego przykładu jest takie ważne. Dlaczego poprzez mówienie o sobie jest prawdziwsze od teoretyzowania o cierpieniu. Dlaczego swój blog traktowała jak ożywczą i orzeźwiającą kąpiel w ciszy.


Ps.


przytaczam post z blogu Miriam z 4 października 2007:



TAKA POLSKA TRADYCJA.


PRAWIE 4 LATA TEMU ZACZĘŁAM PISAĆ TEN BLOG DLA TYCH, ZWŁASZCZA W POLSCE, KTÓRYCH LOS DOTKNĄŁ TAK JAK MNIE.

ŻYJĄC W MENTALNIE TROCHĘ BARDZIEJ CYWILIZOWANYM KRAJU, UCZYŁAM SIĘ, JAK ŻYĆ Z RAKIEM, JAK NIE POPADAĆ W DEPRESJĘ, JAK ROZMAWIAĆ O TYM Z INNYMI, MÓWIĆ O SWOICH SŁABOŚCIACH, NIE CHOWAĆ SIĘ W KĄCIE Z ZASMARKANYM NOSEM.

PISAŁAM, ŻARTOWAŁAM, POKAZYWAŁAM, SKOCZYŁAM ZE SPADOCHRONEM TUŻ PO CHEMII, ŻEBY ROZWESELIĆ WSZYSTKICH TYCH, O KTÓRYCH POLSKA “TRADYCJA” MÓWIŁA: ACH TO RAK, TO JUŻ KONIEC.

TO NIE KONIEC, TO NIE JEST PRAWDA !!!!

MOŻESZ JECHAĆ NA WYCIECZKĘ, POJECHAĆ W GÓRY, SPEŁNIĆ SWOJE MARZENIA !! NIE SŁUCHAJ POCHYLONYCH NAD TOBĄ ZAMARŁYCH ZE STRACHU TWARZY. ŻYJ, JAK TYLKO MOŻESZ , ŻYJ NAJLEPIEJ, ZACHWYCAJ SIĘ KAŻDYM PROMYCZKIEM, KAŻDYM LISTKIEM, BO SĄ WIELE PIEKNIEJSZE, NIŻ DURNE PROGRAMY W TW, PRZED KTÓRYMI LEŻYSZ I PŁACZESZ, ŻE UMIERASZ !!!

O, POLSKA NIENAWIŚCI !

DALAŚ SIĘ WZNIEŚĆ TAK WYSOKO. KRÓLUJESZ WSZĘDZIE. NIE MA JUŻ NASZEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO BEZ NIENAWIŚCI. NIE MA SĄSIADÓW POPIJAJĄCYCH RAZEM KAWĘ, NIE MA PRZYJAŹNIĄCYCH SIĘ DZIECI MIĘDZY BLOKAMI NA TRZEPAKACH. NIE MA UKOCHANYCH NAUCZYCIELI. JEST NIENAWIŚĆ I UDOWADNIANIE TEJ NIENAWIŚCI.

TAK TEŻ JEST NA BLOGACH. NIE MA DAWNYCH PRZYJAŹNI I WSPÓLNYCH PODRÓŻY. NIE MA WSPÓLNYCH DUSKUSJI NA TEMAT FILMU. WSZĘDZIE SĄ PODPISUJĄCY SIĘ OBŚLIZGŁYM NICKIEM ANONIMOWI SZUBRAWCY, MAJĄCY NAJWIĘKSZĄ WIEDZĘ NA KAŻDY TEMAT. NAJLEPIEJ ZNAJĄ SIĘ NA WSZYSTKIM, NAJLEPIEJ OŚMIESZAJĄ, NAJLEPIEJ WYGWIZDUJĄ, NAJLEPIEJ ZŁORZECZĄ. ROZWALAJĄ KAŻDĄ PRZYJAŹŃ, ROZDEPTUJĄ KAŻDE ZDANIE. TUPIĄ NOGAMI ALBO PLUJĄ NA WSZYSTKO UDAJĄC WIELKICH PANÓW Z CYGARAMI KUBAŃSKIMI W WYDĘTYCH POGARDLIWIE OBŚLINIONYCH WARGACH. POTEM SPOKOJNIE KŁADĄ SIĘ SPAĆ MRUCZĄC Z ZADOWOLENIA, ŻE TEN, KTÓREMU DOWALIŁ, JUTRO JUŻ NA PEWNO ZAMKNIE TEGO SWOJEGO BLOGA. JUŻ ZA DŁUGO SIĘ TAM WYMĄDRZA.

I TAK POZAMYKAŁY SIĘ BLOGI, NAJCIEKAWSZE, MĄDRE, CZYTANE PASJAMI. ODESZŁY LAWENDY, KRASNALE, YAVY I AMELIE, WIELE WIELE,ODESZŁO DOBRYCH BLOGÓW. i ODEJDZIE JESZCZE WIELE. BO ONET RZUCIL PERŁY PRZED WIEPRZE, A NAD WIEPRZAMI NIE ZAPANOWAŁ.

ZOSTAŃCIE W POKOJU I POZWÓLCIE MI W POKOJU ODEJŚĆ.

CHCIAŁABYM PRZED ŚMIERCIĄ JESZCZE DUŻO SIĘ UŚMIECHAĆ.

DZIĘKUJĘ PRAWDZIWYM PRZYJACIOŁOM.

BASIA


Ps


Basia już nie przeczyta swojej księgi gości, już nie zobaczy, ilu tu nas przychodzi mimo upływu lat. Można powiedzieć, że jest w pewnym sensie uwolniona z lektury matołkowatych komentarzy. Ale tak sobie myślę, że głupcy komentujący jej teksty wyrządzają krzywdę niej jej, lecz innym ludziom; niszcząc wiarę w istnienie wrażliwości przekraczającej granice ich prymitywizmu, burzą zaufanie do czegokolwiek i. I z tego powodu nie da rady normalnie żyć w ich popapranym świecie. W cynicznym świecie bezustannych podejrzeń, gmerania w cudzych intencjach i dopatrywania się w nich ukrytych i wrednych podtekstów.


Do dziś martwi mnie niefrasobliwy egoizm; mamy szpetną tendencję do wulgaryzowania szlachetnych zjawisk. Ludzie z mentalnością pluskwy są wśród nas, lecz pocieszeniem jest fakt, że w porównaniu z ilością ludzi  wytrząśniętych z  tej subtelności,  jest ich garstka. Czego to dowodzi? Tego mianowicie, że mądrość, dojrzałość, wszystkie te nasze pozytywne cechy, nie zależą od wieku; obok samolubstwa, pośród narcystycznego sposobu na łatwą wegetację, znaleźć można bezinteresowność, wyobraźnię, wrażliwość, jakąś empatię i próby zrozumienia drugiego człowieka. To krzepi, napawa optymizmem, sprawia, że z większą ufnością patrzę w przyszłość i to nazywam NIEOPŁACALNĄ KORZYŚCIĄ mojego istnienia.

JEJ BLOG: http://miria.blog.onet.pl



Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko