Józef L. Krakowiak
Popołudnia filozofów[1]‘sjesty’
Jeśli chcemy sobie być radzi? Rozkaż, panie, czeladzi, Niechaj na stół dobrego wina przynaszają, A przy tym w złote gęśli albo w lutnią grają. Kochanowski, Pieśń IX | Ty w sercu zgasłą ożywiasz nadzieję W nędzarzu wzniecasz myśl hardą i chytrą, Iż gdy cię weźmie, wtedy nie truchleje Przed hufcem wojska ni królewską mitrą. Horacy, Ody, Księga III, Oda 23 |
O czym traktują popołudniowe przyjacielskie rozmowy wiernego swym zasadom Profesora, wyrozumiałego, koncyliacyjnego człowieka pogranicza wielu wymiarów kulturowych, z antyklerykalnym Przyjacielem, inżynierem niepokojonym nie tylko snami na tle minionej partyjności? Mowa o dialogach toczonych podczas polskich sjest przy szklance lub kieliszku wina/grze w szachy z niejasnym otoczeniem małej konsumpcji, prowadzonych najczęściej w salonie-biblioteczce Profesora, a latem w ogrodzie przy szachowym stoliku.
Relacji z czasu rozmyślań towarzyszy opis niedosłownie pogodowej aury danego wieczoru, który w jakimś stopniu moderuje nastrój psychiczny przyjaciół. Do tego [świadomie] nieco przymkniętego świata wdzierają się echa polskich wydarzeń lat 2007-2014 i to raczej z nacechowanej nadmiarem patosu bezkompromisowości sfery społeczno-politycznej gadaniny, którą zarazem cechuje wyjątkowy brak powagi, co stanowi bezpośredni impuls do gorących komentarzy interlokutorów. O dziwo, mało tu odblasków bieżącej kulturowej twórczości, od której dystansuje się tradycjonalistycznie problemowy Profesor, który zarazem pojęcie kultury rozciąga na wszelkie wręcz przejawy życia codziennego – nadmiernie, bo warunkiem przynależności do kultury jest możliwość podjęcia i używania przez innego wytworzonej formy z racji jej zobiektywizowanej narzędziowości: kultura to sfera intersubiektywności, stąd performance do niej należy, a picie w samotności chyba już nie. Choć w innych miejscach precyzyjnie Profesor mówi o współtworzeniu i o współodpowiedzialności nie tylko za wczoraj, ale i za dziś.
Dyskurs przyjaciół dotyczy niedogodności ludzkiej kondycji, rozpiętej między jednostronnością SIĘ, czyli połowicznością, bezkompromisowej, by żartobliwie nie powiedzieć wódczanej opinii publicznej, a odświętnymi ciągotami ku pełni lub ku prawdzie bycia tu wypowiadanej jednak w nastroju pojednawczym, eklektycznym. A wszystko to zda się ufundowane na bazie fluktuacji pamięci tyleż psychologicznej, jednostkowej, co zbiorowej, narodowej, europejskiej – ożywianej przeżywaniem symboli oraz winem moderowanego nastroju miłowania ziemi, czyli dotkliwego bólu istnienia (regularnej ofiary) jakby rekompensowanego duchem cudu w Kanie Galilejskiej. Nie można pominąć takiego składnika duchowości jak poczucie humoru, które ratuje przyjaciół w obliczu opresji dialektycznych, gdy z umiarem smakowane wino przywraca gotowość do życia w przyjaźni.
Ponadto towarzyszą temu osobiste reminiscencje Profesora z bieżących wydarzeń secowskich w kraju i zagranicą oraz trzy nadzwyczajne wyjątki kulturowo-historyczne, ale o tym potem. Spécialité de la maison polskiego SECu jest specyficzny trening w sztuce kulturowego przekuwania ran przeszłości w Szajny ducha przyszłego pojednania, bowiem Nie każda łza jest pozbawiona zła. Chodzi o to, by nie kłamiąc przeszłości, nie zapieklać się w chęci pomsty, ani nie zamykać się w stężałej męce rozżalenia, ale otwierać się pomimo ran złej przeszłości na wino nowej przyszłości, dającej się pomyśleć i posmakować przeczuciem wspólnoty radości. Pamięć przeżywania piekielnej przeszłości, w tym obozowych lat samego Profesora, tak spleciona ze zmodyfikowaną przyszłością to figura międzyludzkiego przebaczenia w duchu chrześcijańskim. Kopiec Pamięci i Przebaczenia Józefa Szajny to secowska jego symbolika, wyraźnie aktywizująca zbiorową przyszłość oraz modyfikująca sens zbiorowej przeszłości, gdy Kolbe daje międzyludzkie świadectwo ofiary jednego życia w imię innego.
Niedojrzałą, połowiczną formą leczenia zastarzałych ran przeszłości jest odwieczne niszczenie, burzenie symboli przeszłości, czyli cyrkowa sztuczka z pozorowaniem jej niegdysiejszego niebytu. Kabatcowym przykładem literacko ewokowana pamięć Cerkwi Prawosławnej na Placu Zwycięstwa, jakby w duchu o. Pio stygmatyzowana pamięć [to jeden ze wzmiankowanych, poza czasem narracji usytuowanych wyjątków nawet ekumenicznie zrozumiały tylko na modłę islamskiej metamorfozy Hagia Sofia: dowodem ta oto fotografia Pałacu Staszica po 1893 roku]. Osobiście dodałbym niedoszłą do zaistnienia Radka Sikorskiego ideę zburzenia Pałacu Kultury i Nauki. Mowa zatem o duchu nienawiści wobec czasu w rozumieniu Nietzschego. Jej indywidualną formą, ale w zbiorowym wydaniu, była publiczna, partyjna samokrytyka, albo jeszcze lepiej, znacznie starszy i nobliwy jej prototyp, czyli również niebezinteresowne wyznania grzesznika, walczącego o status uznanego pokutnika na wzór cesarza Henryka IV udającego się do Canossy, by uzyskać cofnięcie klątwy-fatwy. Taką kolektywną literacko-polską Canossą była Hańba domowa Jacka Trznadla, zapoczątkowana wywiadem ze Zbigniewem Herbertem, w którym z romantycznym, koturnowym patosem i jeszcze większym odzewem tenże bije się akurat nie we własne piersi.
Profesor myśli w duchu jedności kultury europejskiej, której jądrem jest kultura śródziemnomorska, a symboliczną siedzibą SOCIÉTÉ EUROPÉENNE DE CULTURE w Wenecji. Jest jednak materialny problem, gdyż kultura śródziemnomorska nie jest równoznaczna z konkretną cywilizacją, bowiem do tego kręgu jakoś przynależą także arabskie kraje islamskie, a wątpliwe czy przynależy kultura prawosławia, choć ta z kolei jest częścią chrześcijaństwa. Trzeba by ideę ekumenii rozszerzyć na religie abrahamiczne, a zapachu takiej intencji ruchu uniwersalistycznego w atmosferze tej książeczki nijak nie daje się wyczuć. Profesorowi idzie o to, aby do kultury śródziemnomorskiej włączyć także bardziej wschodnią niż Polska Europę. Profesor, optujący za Kaliningradem, Wenecją północy, jako miejscem spotkań SECu, nie do końca chce umierać za Ukrainę, a cieszy go ekumeniczne porozumienie Patriarchy Moskiewskiego z Prymasem Polski. Ale Przyjacielowi załącza fragment literacki, w którym neguje sens jagiellońskiej idei, w ramach której Litwa i Ruś oddane zostały pod kuratelę Korony Polskiej. Mówiąc jasno, w wątkach wykraczających poza czas narracji brak spójności: ekumenia i kultura śródziemnomorska nie dość uniwersalistycznie są ujmowane. Profesor jednoznacznie deklaruje: Ograniczmy nasze uniwersalne spojrzenie patriotów do Europy.
Poetycka sztuka zmyślania nazbyt blisko sąsiaduje u Profesora z rzetelnością filozoficznego dyskursu na temat ludzkiej kondycji lub wręcz go zastępuje – słusznie krytycznie zauważa jego Przyjaciel, ale jest tak z racji ich, tzn. poezji i filozofii, wspólnego wspierania się na nietzscheańskiej istocie człowieka jako oceniającego, a zarazem akcentującego to, co możliwe, jako również jakoś istniejące. Rozum jako proste potwierdzenie faktów-stanów rzeczy nie zadowala, zwłaszcza gdy fakty społeczne nazbyt uwierają … idzie raczej o prawdę przeżyć i mniemań. Fundamentem stoicyzmu nie jest przecież intencja zmiany świata, ale trening SIEBIE w celu podołania nawet potwornościom, przejściowym, sinusoidalnie pulsującym, a zwłaszcza zdolność do stania bez lęku na postawionym przez los posterunku: przypadek kpt. Cezarego Chlebowskiego, towarzysza ich wspólnych i narciarskich czasów, w PRLu dającego bez pokory swoje literackie, a nie tylko dziennikarskie świadectwo przeżywanej walki zbrojnej Podziemnego Państwa Polskiego. Chodzi też o bezinteresowną zmianę mniemań w sferze świata, który jest od nas niezależny, aby adekwatnie do możliwości działać. To jednak cienka granica, by sztuki interpretacji służącej dobremu użytkowi z wolności nie przekształcić w pragmatyczny oportunizm Poloniusza, czyli utratę wierności sobie.
Stąd Profesor w duchu Leszka Kołakowskiego pochwały niekonsekwencji w sporze rozumu ze sferą uczuć często zdaje się stawać po stronie uczuć, bowiem sam doświadcza śródziemnomorskich lękowych stanów, o których zamierza napisać książkę, a których nauka z założenia nie wyjaśnia. Śródziemnomorskich, tzn. nastawionych na filozofię umiaru i pojednania, harmonię sztuki i filozofii, pokoju i podboju, z całym pluralizmem i względną autonomią poszczególnych sfer życia, które uwolniły się od hegemonii religii, by odkryć właściwe dla danej sfery rzeczywistości prawa i prawidłowości: prawa przyrody, biologii, ekologii; prawa polityczne, ekonomiczne, społeczne, narodowe, regionalne, obywatelskie itp. Mówiąc zwięźle, naukowy racjonalizm europejski niesłychanie poszatkował rozum, a tymczasem sfera ludzkiego działania oparta jest na woli i decyzjach, które podlegają wyborowi wartości, a przeto odwołują się do preferencji i pozaracjonalnych motywacji.
Co zrobić jednak z sercem, które wtrąca się do procesu decyzyjnego i przedstawia się jako również swoista racja – nie wyrozumowana, owszem, uczuciowa raczej, ale wszak istniejąca. A to, co istnieje, jest prawdą, powiedziane. Prawdą jest, że nasz rozum nieprzerwanie osaczają uczucia, pragnienia, marzenia, duchy święte i nieświęte, a pamięć w to uwikłana wybiera jeno fragmenty tej rzeczywistości. Wynosi na powierzchnię to, co nazwałbym wtórną racją, sprawdzoną niejako w zmaganiu o swój byt …
Dlatego też pozwala sobie jakby polemizować także z własnymi przekonaniami, tymi nazbyt ciasnymi, połowicznymi, albo też bywa dialogicznie wciśnięty w taką niewygodną pozycję. Mimo braku odwołań do transcendencji, poza niewykluczeniem możliwości istnienia sędziego naszych sumień, Profesor napomyka o poszukiwaniu absolutnej prawdy, przejawia też ciągoty ku miarodajnemu pouczaniu na temat sensu życia, i w ogóle o tym, co najważniejsze. Obaj przyjaciele JUŻ nie oczekujący tych odpowiedzi od religii, żyjąc w dobie, gdy nauka w ogóle od tego abstrahuje a nawet tego nie obiecuje, bo programowo nie odwołuje się do sfery wartości, nieustannie zmuszani są zmagać się z relatywizmem w różnych dziedzinach życia, a woleliby osiąść na twardym gruncie jednego worka mądrości. Tym niemniej nie zamierzają ustąpić przed duchem połowiczności tych, którzy nie umiejąc radzić sobie ze sprzecznościami, widzą wszystko w jednym wymiarze: albo zły albo piękny jest świat; albo okropny lub dobry jest człowiek; albo cierpieniem albo radością jest życie. Połowiczny obraz świata zbyt często łączy się z połowicznością ludzkiego charakteru.
Status kulturowy Profesora nieodwracalnie usytuowany jest pomiędzy: Wschodem a Zachodem; między polskością prawosławną a katolicką, stąd karkołomna idea konstantynopolskiej kultury: pytanie pod czyim berłem? Widzi siebie na podobieństwo Iwaszkiewicza czy Suchodolskiego, a nawet Łomnickiego, którzy raczej nie identyfikowali się ani z władzą, ani ze społeczeństwem, a stali między nimi jako amortyzatory, chroniące swym poziomem kultury przed zderzeniem niezbornych mocy narodowych. Jednorazowo Przyjaciel siada na fotelu Profesora, co znakomicie uwidacznia jednostronność perspektywy ‘punktu siedzenia’. Jednostronność eksperymentalnie narzucona na bibliotekę u Profesora skutkuje wyobrażeniem sobie jak książki boczą się na siebie, kłócą się między sobą, ba nawet poszczególne wielkie postaci kultury same ze sobą nie mogą dojść do ładu i przyjaźni, a przecież już czas najwyższy, aby szukać przyjaciół w domu sąsiada. Tymczasem nawet Syn Człowieczy raz mówi: Pokój zostawiam wam, a innym razem: Nie przyniosłem wam pokoju, jeno miecz.
Dwakroć w tym tomiku znajdujemy wielce niechętne odwołania do dwu ostatnich Prezydentów RP, którzy w 2008 oraz 2014 roku przypominają starorzymską zasadę imperialnej mądrości: Si vis pacem, para bellum. Bowiem nas, Polaków nie trzeba motywować do kłótni między swymi, ani skutecznie skłócać ze wszystkimi sąsiadami, jak to zrobił Chrobry [wiadomo z jakim skutkiem po jego śmierci], ale uczyć wytrwania w pokoju jak Kazimierz Wielki. SEC jest właśnie stowarzyszeniem walczącym o pokój: ale gdy profesor Irena Wojnar wychowuje estetycznie i w duchu pokoju, to profesor Maria Szyszkowska wychowuje w duchu pedagogiki niepokoju i tolerancji. Jedno dopełnia drugie, a każde jest wymagające, bo przeciwstawia się przymusowi, przeciętności i łatwiźnie. Duch Acta, czyli próba narzucenia reguł na sferę swobody internetowej, o dziwo znalazł obrońcę w byłym socjaliście, który raptem broni idei własności prywatnej, gdy Profesor, odcinający kupony od tantiem za swoje dzieła, wystąpił w obronie wolności oraz nierównowagi obowiązków wobec praw, w tym przypadku broniąc praw młodego pokolenia do przejmowania zdobyczy minionego, by następnie móc samemu coś nowego wytwarzać.
Bowiem Profesor dominantę kulturowego bycia upatruje nie tyle w walce, co we współpracy. Człowiek przetwarza naturę dla życia i w tym celu współdziała z innymi lub walczy z wrogiem, tzn. zmaga się w braterskiej rywalizacji ze współobywatelami, z przyrodą i z Bogiem (?) i chyba z dość wyraźnie postrzeganym złem i zdradą. Marnym spoiwem jest wróg, gdy jest tym jedynym, co łączy, ale cóż innego jednoczyć może taktycznych bezkompromisowców poza negacją. Czy bezkompromisowość praktycznie nie oznacza zarazem fundamentalizmu religijnego, klasowego lub narodowego lub absolutyzmu metafizyczno-aksjologicznego? Miałbym pretensję do Profesora, bo zapewne z racji swego interlokutora, nie wydobył istoty Brzozowskiego filozofii pracy jako międzyludzkiej twórczości kulturowej i nie próbował pozytywnie ukazać naukowo-eksperymentalnej istoty europejskiej kultury w kontraście do profeudalnego patriotyzmu Sienkiewiczowskiej filozofii wojaczki jako przygody.
Z tak rozwiniętej perspektywy bardziej zrozumiałym stałoby się głoszenie polityki kultury przeciwstawianej ponad-obywatelskiej i poza-etycznej polityce, uzurpującej sobie królewskie prawa, a która przecież wydzieliła się, ale i wyobcowała z kultury śródziemnomorskiej, a nie sarmackiej. Kultura w tym utworze to przede wszystkim literatura, filozofia, prawo i moralność oraz kultura języka i architektura. Brak roli nauki i techniki, oprócz mostów, nie ma telewizora, ani kina i w ogóle dominuje język nad obrazem, ale niewiele też poważniejszych odwołań do muzyki poważnej, choć jest eseik o miniaturach tanecznych. Łącznie tradycyjny humanizm. Jest mowa o teatrze życia, w tym politycznego, ale nie ma teatru poza wzmianką o osobie Łomnickiego i Grotowskiego oraz negatywnego stosunku do instalacji, happeningów, festiwali itd., bo beztreściowe.
Obaj różniący się w wielu kwestiach poobiedni filozofowie nieustannie krytykują wciąż partykularne prawo, będące gordyjskim węzłem polityki i moralności oraz upolitycznioną gospodarkę. Choć Profesor coraz bardziej skłonny jest uznawać, bo i odczuwać przemoc ekonomii. Ubóstwo jako środek, droga wskazywana przez trzech wielkich Franciszków do czystości idei jest popierane, ale jako mortadela na własnych kanapkach już nie, bo samo z natury jest przykre. Przyjaciel zwraca uwagę, iż duch czystości idei chrześcijaństwa w Polsce nazbyt pętany jest nie tylko przepychem i teatralną ceremonialnością. Skoro nie przejawia obojętności ani wobec gromadzenia majątku, ani też nie stroni od wpływów politycznych, to jaki moralny, pozainstytucjonalny ma mandat, by propagować niepoświadczaną własnym sposobem bycia cnotę ubóstwa? Ubogi to był teatr Grotowskiego.
Gdzieś tam na horyzoncie majaczy idea etyki uniwersalnej jako przedmiotu, którego Profesor naucza, oraz marzenie o odpowiedzialności za swoje czyny, ponadto odwołanie do elementarnej ludzkiej przyzwoitości. Właśnie problematyka moralna, a raczej narzekania na chaos moralny oraz problem prawdy, a właściwie jego podszycie zmyśleniem i kłamstwem, są głównym przedmiotem rozważań. Tematyzowany jest dramat ludzkiej egzystencji nieodwracalnie uwikłanej w sferę wartości, które poza światem człowieka nie istnieją, zaś drogą do upragnionej mądrości jest życie samo czy też Bóg jako ocean zbiorowej mądrości, a zarazem fundament prawdy. Byt Doskonały mógłby lepiej o nas zadbać, nieodwracalnie sadowiąc nas w ziemi jak dęby z misją troski o drogę życia, a zarazem powierzając wypowiadanie prawdy bycia (życia) w ogóle, czyli śpiewanie ody do mądrości: albowiem pieśnią zamieszkuje człowiek tę ziemię – głosił Heidegger. W jego pojmowaniu śpiewać to wypowiadać uświatowione, a nie tylko zeuropeizowane istnienie.{jcomments off}