Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
118

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego


Dwaj bracia z Alwerni

Z dwóch braci Grabowskich, Mikołaja – reżysera i Andrzeja – aktora, ten drugi jest dziś jednym z najpopularniejszych aktorów polskich, a sławę tę przyniosła mu rola w niezapomnianym serialu telewizyjnym „Kiepscy”. Jednak długo było inaczej. Andrzej, przez lata charakterystyczny aktor drugiego planu funkcjonował w cieniu brata, cenionego reżysera krakowskiego i łódzkiego, choć o renomie ogólnokrajowej, w tym poprzedniego dyrektora Starego Teatru w Krakowie. Czasem występowali razem na estradzie kabaretowej, choćby w zabawnym skeczu „Poli się”. Kontrastują ze sobą jako typy psychofizyczne. Andrzej, typ pykniczny, jowialny, sarmacki, okrągły, trochę w typie Zagłoby, którego mógłby z powodzeniem zagrać, gdyby przydarzyła się jakaś  nowa ekranizacja Trylogii. Andrzej zresztą, w oczach masowej publiczności aktor od „robienia jaj”, zdecydowanie komediowy, jest dziś aktorem wybitnym, wszechstronnym, także z wykształconym, trochę wbrew warunkom zewnętrznym, biegunem dramatycznym, o czym świadczy choćby dobrze zagrana rola Heideggera w Teatrze Telewizji, w sztuce o związku wielkiego filozofa z Hannah Arendt. Mikołaj, kontrastowo w stosunku do Andrzeja typ szczupły, wysoki, „szparagowaty”, o wyglądzie nieco ascetycznym, o lekko kostycznym stylu bycia, choć w rzeczywistości niekostyczny. Obaj obdarzeni kapitalnym, choć odmiennym w gatunku, poczuciem humoru.

Ukazał się właśnie wywiad-rzeka z obu braćmi przeprowadzony przez dziennikarkę Hannę Halek, zatytułowany „Grabowscy. Jak brat z bratem”. Przybrał on sympatyczny kształt rozmowy z dwoma utalentowanymi prowincjuszami, wyrosłymi w małopolskiej Alwerni. To wspomnienia z czasów dzieciństwa i młodości, przetykane licznymi anegdotami, nasycone kolorytem miejsca i czasów. Z opowieści snutych przez braci wyłaniają się też ich sylwetki charakterologiczne, poglądy na rozmaite kwestie, postawy życiowe, perypetie, skłonności, zainteresowania. Sprawom stricte zawodowym, aktorsko-reżyserskim jest w tej książce poświęcone relatywnie najmniej miejsca, raczej mimochodem niż w formie zwartego chronologicznego wywodu. Więcej zatem w tej książce zwykłego życia niż kroniki życia teatralno-filmowego. I bardzo dobrze, bo nadmierne koncentrowanie się na kuchni zawodowej nader ogranicza krąg zainteresowanych. A przy tym sporo w tej książce dobrego humoru, dowcipu, bo jako się rzekło, obaj bracia obdarzeni są świetnym poczuciem tegoż. Gorąco polecam tę świetną lekturę.

„Andrzej i Mikołaj Grabowscy. Jak brat z bratem”, Wyd. Zwierciadło, Warszawa 2014, str. 271, ISBN 978-83-663014-85-8

 

Od razu ostrzegam namiętnych idealistycznych stronników ukraińskiej irredenty, kozactwa, miłośników Majdanu, wszystkich trzęsących się ze złości na sam widok Putina – nie czytajcie pierwszego rozdziału tej książki, zwłaszcza jeśli macie problemy z ciśnieniem. Bo mocno wam skoczy ze złości. Wasze emocje i sympatie i nienawiści nie są tam bowiem pieszczone. Innym nie chcę odbierać przyjemności z lektury tego rozdziału. Ograniczę się jedynie do komunikatu, że autorka, znana dziennikarka i korespondentka (sama nie lubi określenia „wojenna”), Maria Wiernikowska brawurowo rozprawia się z urojeniami, złudzeniami i uroszczeniami obozu proukraińskiego i antyrosyjskiego w Polsce. Nie, nie to żeby pałała miłością do Rosji, aż tak, to nie, tyle że demaskuje naiwność i głupotę miłośników zjawiska zwanego Majdanem i jego rozmaitych konsekwencji. Do tego, biorąc pod uwagę oficjalną linię większości polskiej klasy politycznej (dotyczy to niemal w równym stopniu rządu jak i opozycji), tekst Wiernikowskiej jest w Polsce – by tak rzec – niecenzuralny, a na pewno nie po oficjalnej linii i bazie.

Po tym armatnim wystrzale Wiernikowskiej ku teraźniejszości możemy już oddać się wspomnieniom autorki z jej reporterskich misji, kolejno w Armenii 1990, w Litwie 1991, w Gruzji 1991/1992, Moskwie po puczu Janajewa, a spoza rejestrów postradzieckich – w Iraku wojny kurdyjskiej, w Czeczenii 1995. Największa część książki poświęcona rzeźni bałkańskiej czyli tzw. czystkom etnicznym.

Autorki, Marii Wiernikowskiej, wybitnej dziennikarki i reporterki przedstawiać chyba nie muszę, a tylko młodym czytelnikom przypomnę, że była wieloletnią korespondentką telewizyjnych „Wiadomości” w miejscach o których mowa i w tamtych czasach w telewizji było jej pełno, stała się wręcz jedną z jej twarzy. Styl Wiernikowskiej wciąga, jest mocny, dynamiczny. Lektura to świetna i jednocześnie ponura. Żadne tam czytadło na wakacyjne dni.

Maria Wiernikowska – „Widziałam. Opowieści wojenne”, Wyd. Zwierciadło, Warszawa 2014, str. 250, ISBN 978-83-63014-84-1


Poezja, muza niepochwytna

Wybaczcie, ale poezję łączy z prozą tylko to, że również jest muzą semantyczną, językową. Poza tym to kompletnie odmienne światy. O prozie jakoś tam pisać potrafię, o poezji – stricte o poezji, bo nie mam na myśli jej szeroko rozumianego historyczno-literackiego czy kulturowego kontekstu – nie bardzo. Chyba że komunały, ale przecież nie warto. Bo poezja, jej esencja, poza anegdotą fabularną, taką jaką znajdujemy choćby w „Panu Tadeuszu” (toż to przecież poezja!!!), stanowi jakość niepochwytną dla słów opisu. Owszem, byli i są znakomici analitycy poezji, jak choćby Jan Błoński, Krzysztof Karasek, Ryszard Krynicki (sami świetni poeci), Wacław Sadkowski, Jerzy Kwiatkowski, Piotr Śliwiński, Piotr Kuncewicz, ale powiedzmy sobie szczerze, ich analizy bardziej  się wywodzą z ich uczonych i twórczych głów niż z bezpośredniego przedmiotu analizy. Krytyka poezji, czy eseistyka poezji poświęcona to subiektywizm versus subiektywizm. Dlatego też nie będę analizował i rozbierał na czynniki pierwsze poezji Jana Strządały (rocznik 1945), którego tomik „Pamięć ciała bawi się moim sercem” (piękny tytuł), bo była by to karykatura krytyki poetyckiej.  Tym miłośnikom poezji, którzy przypadkiem nie poznali dotąd poezji Strządały mogę ją z pełnym przekonaniem polecić, o ile cenią w poezji delikatność, afirmację egzystencji (nie życia stricte, lecz pięknych stron egzystencji właśnie), kunsztowną koronkową formę, ukrytą, dyskretną czyli nie deklaratywną metafizykę oraz piękne poetyckie odniesienia do fenomenu miłości. Uderza też niebywała delikatność emocjonalna tej poezji, tak wyrazista, że gdybym nie wiedział, że autorem tych wierszy jest mężczyzna, pomyślałbym, że to poetka. A może ulegam stereotypom i powinienem podciągnąć się w gender? Tak czy owak, tym którzy taką poezję cenią, gorąco zachęcam do lektury.

Jan Strządała – „Pamięć ciała bawi się moim sercem”, nakładem autora, Gliwice 2014, str. 50, ISBN 078-83930391-1-1

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko