Jan Stanisław Smalewski
Minął czerwiec
Potrzebne jest gasidło
W nawiązaniu do minionego czasu warto na początek wspomnieć o wynikach matur, które miały miejsce w maju. A warto dlatego, bo jak się kilka dni temu dowiedzieliśmy, są one niepokojące dla przyszłości, intelektualnej przyszłości – dodajmy – kraju. Egzaminy dojrzałości wypadły w tym roku jeszcze gorzej niż przed rokiem, „oblało” około 30% maturzystów, najgorzej wypadł egzamin z matematyki.
O młodzież zawsze powinniśmy dbać i się o jej poziom intelektualny martwić, bo wiadomo „Jakie będzie jej chowanie, takie będą Rzeczypospolite”. I nieważne jest, czy późniejsi nasi inżynierowie i magistrowie będą zasilać naszą gospodarkę, tworzyć kulturę narodową, czy czynić to będą dla innych krajów poza naszymi granicami, będą to Polacy, a o wykształceniu rodaków jak dotychczas mówiło się dobrze i dobrze by było, aby tak pozostało.
Trudne to jednak będzie zważywszy, że nie tylko podupada szkolnictwo i odpowiedzialne za wychowanie resorty nie dają sobie rady z nowymi programami, nie nadążają z dostosowywaniem wymogów szkoleniowych do nowych potrzeb gospodarki i życia społecznego, ale także życie w polskich rodzinach staje się trudniejsze, poszerza się obszar biedy, rozszerza się zakres społecznej degrengolady.
Zawodzą nadzieje duchowej odnowy za pośrednictwem nauki naszego papieża świętego Jana Pawła II i Kościoła Katolickiego usiłującego nakłonić młodzież do partycypacji w wytyczonych przez niego kierunkach rozwoju duchowego. Młodzieży brakuje dobrego przykładu, ubożeją wartości, w tym z górnej półki typu: patriotyzm, godność osobista, ambicje zdobywania i osiągania wyższych celów, szacunek dla drugiego człowieka, podziw dla najlepszych.
Oczywiście są to to elementy układanki dla psychologów szkolnych, pedagogów i odpowiedzialnych za swe latorośle rodziców, ale analizując nasze życie społeczne trudno o tym nie pisać, trudno udawać, że się tego nie widzi. Zwłaszcza, gdy w ostatnim czasie przykładów do złego naśladowania dla naszej młodzieży mnoży się coraz więcej. Biorą w nich udział nawet przedstawiciele rządu i światowej polityki.
Na początek trochę aksjologii. To znaczy kilka słów o odpowiedzialności, niedojrzałości uczuć, o poczuciu winy i honorze. Tegoroczny czerwiec jak nigdy dotąd ujawnił brak tych wartości, ukazując, jak nasze społeczeństwo ubożeje duchowo, jak nikną i dewaluują się wartości, bez których nasi przodkowie nie wyobrażali sobie życia.
Niedojrzałe do macierzyństwa matki i nieodpowiedzialni ojcowie oraz pozbawieni braku wyobraźni rodzice (pozostawiający w zamkniętych samochodach na rozgrzanych w słońcu parkingach swoje dzieci, kupujący na prezenty komunijne quady, oddający nieletnim kluczyki do samochodów itd.), a na koniec kompletnie wyzuci z zasad moralnych politycy rządu premiera Tuska, z których śmieje się świat, a zażenowane społeczeństwo polskie coraz głośniej mówi: Dość! Nie idźcie tą drogą!
Choćbyście mieli wyprowadzać nią tylko na spacer słynnego psa Dorna, Sabę. Dość! – I nie tylko tej niewłaściwie obranej drogi. Dość mamy tych skorumpowanych, kompromitujących nas polityków.
Tak, mroczna rzeczywistość. Mrok serca, mrok uczuć, lub jak kiedyś trafiło się młodemu Wałęsie pomroczność jasna, w jaką można popaść.
Pozostańmy jednak wierni kalendarzowi i udawajmy, że o pomroczności jasnej naszych polityków jeszcze nic nie wiemy, ujawni się dopiero pod koniec miesiąca, gdy WPROST odkryje swoje karty, to znaczy opublikuje stenogramy z rozmów pomiędzy ministrami rządu premiera Tuska.
Wracając do kalendarza, mieliśmy zatem na początku czerwca obchody pięknej rocznicy czerwcowego zwycięstwa. Pisałem o niej obszernie w poprzednim e-tygodniku. Oczy całego niemal świata, a już na pewno całej Europy zwrócone znów były na Polskę. Polskę, za którą kiedyś oddawali życie wielcy Polacy: Kościuszko, Puławski, którą świat zna nie tylko z przywołania nazwiska Lecha Wałęsy, ale także z dobrych obyczajów niesienia pomocy innym ciemiężonym narodom, ze szlachetności uczuć wielkich polskich romantyków, mądrości wielkich naukowców (jak np. Curie – Skłodowska), sławy światowych artystów, no i precyzji działań wielkich polityków, takich jak choćby Zbigniew Brzeziński.
Wielka rocznica, wielkie święto, chociaż zapewne trzeba odczekać, by minęły pokolenia, aby nasze społeczeństwo potrafiło do końca ją docenić. Rocznica zepchnięcia totalitaryzmu do historii, rocznica – mówiąc po sapersku (podkreślenie autora: mój wcześniejszy zawód) – wysadzenia w powietrze wielkiego totalitarnego mocarstwa, jakim był ZSRR. – Dwudziesta piąta rocznica pokojowego przejęcia władzy przez „Solidarność”.
Nie zapomniał o niej prezydent USA Brack Obama, nie zapomniał europejski polityczny establishment, który również potrafił ją wykorzystać do swoich celów („Popatrzcie, USA wspierają Polaków, którzy są liderem przemian w Europie Wschodniej”).
Tak, Stany Zjednoczone potrafiły ją wykorzystać (choćby do pokazania Polonii amerykańskiej, że się o jej ojczyźnie pamięta), my – jak zwykle zresztą – nie potrafimy. A dlaczego nie potrafimy? Bo – przypomnijmy sobie dziejącą się cały czas (pijackie rozmowy odbywały się od… ho, ho, może od samego początku rządów Platformy Obywatelskiej? W każdym bądź razie nagrywane były od ponad półtora roku) pomroczność jasną naszych… – no właśnie, kogo, kim są, kim się okazali ci, którym powierzono Polskę? Na pewno nie są to dżentelmeni, nie są to bogobojni katolicy, ani też ceniący honor i ojczyznę mężowie stanu, za jakich ich chcielibyśmy uważać.
Popatrzmy na przyjazd prezydenta Stanów Zjednoczonych na czerwcowe obchody rocznicy zwycięstwa nie oczami kompromitującego rząd Tuska szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego (który miejmy nadzieję będzie w końcu niebawem miał swoją oczekiwaną okazję, by „zrobić loda Obamie”), ale oczami przeciętnego europejczyka.
Przypomnijmy: rozpoczęcie wizyty Baracka Obamy od spotkania z amerykańskimi lotnikami F 16 położyło od razu właściwy akcent na właściwej sylabie: MY. To znaczy na łączności z Polakami w sprawach obrony jej interesów w środkowej Europie.
I nieważne czy nasze siły zbrojne, które kiedyś Radosław Sikorski jako minister Obrony Narodowej pomagał osłabiać, są, czy nie są w stanie obronić się przed Rosją, w razie gdyby doszło do takiej potrzeby. Ważne było to przede wszystkim, by zasygnalizować jedność interesów, wytyczyć wspólne kierunki w postępowaniu przeciwko Rosji, która wcześniej zagrała na nosie całemu światu, anektując Krym i destabilizując sytuację na Ukrainie.
Biada, po trzykroć biada temu krajowi, że nie ma mądrych, odpowiedzialnych za kraj, godnych i sprawdzonych polityków. Miast ich mamy sprzedajnych kupczyków, podobnych szlacheckim warchołom – co miejsce miało w naszej historii Polski szlacheckiej– mociumpanów, którym bez względu na rodzaj predyspozycji zawodowych słoma z cholewek butów wyłazi.
Mój ojciec tłumaczył mi kiedyś, że sam fakt, że ktoś trafia na świecznik, wcale nie oznacza, że od razu będzie świecił.
Rozumiałem ojca. Wiedziałem, przecież jest tam także knot.
– No właśnie – mówił ojciec – Jest knot, jest przyrząd do gaszenia świec czyli gasidło, są ciemności, które należy rozświetlić. Jest ich charakter: obszar, gęstość, mrok.
Tu znów wypada powrócić do owej rocznicy przejęcia władzy przez „Solidarność”. Martwił się kiedyś przed dwudziestoma pięcioma laty Lech Wałęsa, że związek zawodowy stał się partią polityczną, bo… nie miał przygotowanych do rządzenia krajem ludzi. Cieszyła się postkomunistyczna opozycja, że niedoświadczeni ludzie „Solidarności” na rządzeniu krajem się wyłożą i wszystko powróci w stare tory.
Dwadzieścia pięć lat to jednak dość czasu, by okrzepnąć, by nauczyć się kierować państwem, by zrozumieć, że należy zrobić wszystko, aby stare nie mogło powrócić. Jak się okazuje nie dla wszystkich jednak, o czym doskonale wiedzieli ci, którzy przestępcze podsłuchy postanowili założyć i w swoim czasie je wykorzystać.
I nie ma większego znaczenia fakt, iż „przestępcy” podsłuchujący polityków, czynili to początkowo dla ich szantażowania w celu uzyskania odpowiednich korzyści biznesowych. Że chodziło o mafię węglową, i o rzekomą agenturalną działalność Rosji, której miało zależeć na destabilizacji sytuacji w Polsce (zwłaszcza po wspomnianej wyżej wizycie Baracka Obamy).
Ośmiesza się premier naszego rządu snując te sugestie, bo dwa lata temu nikt jeszcze nie przewidywał takiego rozwoju wydarzeń na Ukrainie i takiego zaangażowania się w nią Kremla.
Tymczasem, jak dowiaduję się dzisiaj podczas pisania felietonu –chodziło też o korupcję na wielką skalę w resorcie infrastruktury (rozmowa pomiędzy E. Bieńkowską i szefem CBA P. Wojtunikiem) na bazie pieniędzy z funduszy unijnych.
Co jeszcze? Czym jeszcze gadatliwi rozmówcy nas zaskoczą? Czego jeszcze o nich nie wiedzieliśmy?
Bawiąc z wizytą u znajomych usłyszałem nowy kawał: Mąż ma pretensje do żony, że na jego telefon ktoś przysłał mu zdjęcie roznegliżowanej jego małżonki z obcym facetem. Dama zamiast tłumaczyć się z występku, krzyczy oburzona: To nie ma znaczenia mój mężu. Ważne jest, kto to nagrał dla ciebie.
W podobny sposób tłumaczy się nasz premier. Dla nas – społeczeństwa ważne jest przede wszystkim to, czego z afery podsłuchowej już się dowiedzieliśmy. A mianowicie, że w naszej polskiej polityce liczą się tylko wielkie pieniądze dla własnych kieszeni polityków, że funkcjonuje w najlepsze korupcja, że załatwiane są kolesiowskie stanowiska i posady (np. Sikorski pomoże Rostowskiemu w wyborach do europarlamentu, a Rostowski Sikorskiemu pomoże dostać się na stanowisko unijne), że biedny naród nasi politycy mają po prostu tam, gdzie – jak wulgarnie w swych rozmowach podkreślają – mają wszystko, to znaczy w dupie („Teraz benzyna może być nawet po siedem złotych”).
Patrząc na to wszystko z mojej wieży obserwacyjnej pisarza publicysty, wiem jedno: mimo wszystko Polska kulturowo i politycznie jest znacznie bliżej Rosji niż nam się wydawało. – Bliżej Rosji niż Zachodu, z którym tak mocno – podkreślmy – zbyt mocno oficjalnie się utożsamia w fałszywych opiniach naszych polityków.
Moja szanowna małżonka jak mało która kobieta zna się na dobrej kuchni, z jej przepisów kulinarnych skorzystało niemało przyjaciółek i znajomych. Nie oznacza to jednak, by nie sięgała także po rzeczy nowe, nie interesowała się tym, jak gotują inni. Dyskutowaliśmy czasami o tym, jak świetnie gotuje Makłowicz, jak wcześniej gotował brat Jacka Kuronia, ale już o tym, jak pitrasi, a raczej pieprzy swoje przyprawy Sowa, nawet dyskutować się nam nie chciało.
– Ciekawe, czy on w ogóle kiedykolwiek jadł to, co na wizji gotuje? – zastanawiała się moja żona. – Czy ten „reklamowy” nadmiar jego przypraw w potrawach, nadmiar rosyjskich musztard i pieprzu wychodzi komukolwiek na zdrowie? Komu to w ogóle służy?
Pieprzył, pieprzył i sprawy spieprzył. Chociaż?, spieprzyła je raczej jego restauracja SOWA i PRZYJACIELE, którą wykorzystano najpierw do organizacji spotkań i libacyjek polityków, a potem do ich podsłuchiwania. I co byśmy sobie dzisiaj o tym wszystkim nie myśleli; knajpa stała się miejscem schadzek, a jej personel agenturą w rękach biznesu, który nadal manipuluje politykami.
Bądźmy jednak sprawiedliwi, nie tylko tam podsłuchiwano polityków, ale to już raczej było konsekwencją tego, że ich rozmowy dla podsłuchujących okazały się na tyle ciekawe, by nagrywać je także w innych miejscach, gdzie przy alkoholu o sprawach służbowych mówić się nie powinno.
No cóż, czerwiec się kończy, zaczynają się wakacje, a my pozostajemy z niczym. W ostatnią środę sejm głosami koalicji przegłosował wotum zaufania dla rządu premiera Tuska. Suma sumarum, jak się mówi, te trochę ponad połowę głosów zaważyło, że premier znów będzie czasowo mógł pozamiatać sprawy pod dywan.
Dziwne są dla mnie zasady demokracji, w których obrona należy do obwinionego, np. głosowanie uczestników afery podsłuchowej za wotum zaufania. Niezrozumiałe pozostaje to, jak można sprawować władzę, ciesząc się tylko połową poparcia izby sejmu? Jak z podciętymi skrzydłami premier, albo inaczej: jak premier, któremu sparaliżowano połowę ciała, związując ręce, będzie mógł funkcjonować i wypełniać wolę narodu?
Pozostawiono mu nogi, może nadal chodzić, ale przy najbliższej przeszkodzie czym się podeprze? Przewróci się, na pewno się przewróci, innych możliwości nie ma.
Panowie: Sikorski, Rostowski, Wojtunik i im podobni to wy sprawiliście to kalectwo rządu i własnego premiera. To wy własnymi rękami podcięliście gałąź, na której z woli narodu pozwolono wam usiąść. A sio, panowie! – Były wicepremier Pawlak chyba by tak powiedział (?)
A jak teraz my, obywatele, my wyborcy będziemy patrzeć i oceniać to, co będą głosić nasi sprzedajni (przekupni) i fałszywie brzmiący politycy? W krajach o wysokich standardach kultury politycznej podali by się natychmiast do dymisji.
A może jednak chociaż premier zachowa resztki godności i pokieruje losami sprzeniewierzonych mu polityków tak, by trafili w należne im miejsca? – Nie o stanowiskach unijnych – rzecz jasna – myślę.
A może… – przywołując raz jeszcze doświadczenia mojego ojczulka – warto zastanowić się nad tym, jak znaleźć właściwe gasidło dla dymiących knotów świec, które przypadkowo znalazły się na rządowym świeczniku? Narodzie obudź się, bo przyjdzie ci się obudzić z ręką w przysłowiowym nocniku.