Krystyna Habrat – WIEWIÓR

0
285

Krystyna Habrat


WIEWIÓR


Marian BoguszZachwyciła mnie kiedyś informacja w telewizji o grupie amerykańskiej młodzieży  szykującej na zimę budki dla nietoperzy, żeby  nie  marzły. Zdziwiłam się. Te latające nocą zwierzaczki kojarzyły mi się bardziej z jaskiniami. Widziałam takiego tylko raz, za naszą południową granicą, jak o zmroku przefrunął nam nad głowami taki zwiewny, mniej wyrazisty niż  ptak. A poza tym tylko w ZOO, gdzie zwisają z gałęzi głowami w dół, rozłożone w czarne, geometryczne płaszczyzny, niby żałobne szmaty.   Nie przypuszczałam, by można robić dla nich jakieś domki. Tymczasem młode dziewczęta i chłopcy z czułą ostrożnością umieszczali je w owych budkach. Byli bardzo przejęci. Jakże mi się to spodobało.

Przyszło mi wtedy do głowy, że  dużo jeszcze na świecie dobrych ludzi i o takich warto pisać. Media bez przerwy trąbią o terrorystach, wojnach, mafii, korupcji, wojnach, nihilizmie, bezsensie i ślepej pogoni za mamoną, a tu patrzcie, młodzi poświęcają swój czas, by zadbać o komfort nietoperzy. To, choć brzmi naiwnie, przywraca wiarę w ludzką dobroć.

Znam więcej tak dobrych ludzi. Obserwowałam w parku starszego pana karmiącego wiewiórki.  Mógł mieć ze 60 lat albo i więcej. Wielu przynosi tam orzechy i podczas spaceru  karmi rude zwierzątka z puszystymi ogonami. Prowadzą do nich dzieci, żeby podsuwały im na rączce orzechy, fotografują je razem z nimi. Ale ten pan, jak zauważyłam, przykładał do tego większą miarę.

 Każdego dnia można go było spotkać, jak tachał  do parku  pokaźne torby.  W  przytulnym  zakątku pod brzozami  wyciągał z toreb  butelki z wodą i nalewał je w naczyńka. Rozstawiał je wokół ławki  i   pod drzewami, a wkoło rozsypywał  orzechy. Potem nawoływał: „Maciuś, Maciuś” i  zaraz pokazywała się wiewiórka. Zagadywał do niej. Karmił z ręki. Wyskakiwała mu na ramiona, plecy aż na zieloną czapeczkę z daszkiem, w której zawsze chodził. I tak dzień po dniu, bo widywało się go tam zawsze.

Jaki dobry człowiek – mówiliśmy z mężem i nazwaliśmy go sobie: Wiewiór.

W zimie też przychodził do swych podopiecznych i czasem długo nawoływał swego  Maciusia. Kiedyś minęliśmy go już, a Maciusia ani żadnej innej wiewiórki nie było. Nagle w  odległej już alejce zobaczyliśmy, jak wielkimi susami nadbiega z daleka. Maciuś to był, czy inny krewniak, a jednak dotarł do niego głos  pana w zielonej czapeczce.

Jaki dobry człowiek – mówiliśmy. Gdyby tak wszyscy  byli uważniejsi wobec żywych stworzeń, społeczeństwo byłoby lepsze. Byliśmy przekonani, że kto tak czule odnosi się do wiewiórek, poświęca im tyle czasu i jeszcze pieniędzy na nietanie przecież orzechy, musi być człowiekiem o gołębim sercu.

Tylko dziwiło nas, że Wiewiór był zawsze sam. Nie miał rodziny? Przyjaciół?

Potem raz i drugi zobaczyłam go  koło windy i zaraz poznałam po zielonej czapeczce z daszkiem. Domyśliłam się, że mieszka w naszym bloku  blisko parku. Nic dziwnego, że  karmi wiewiórki.

Dużo jest jednak ludzi kochających  żywe stworzenia – mówiliśmy z mężem. Mój mąż też potrafił wziąć w rękę ślimaka, maszerującego parkową alejką i przenieść na trawę, żeby go   nie rozdeptano.

 Pokazali kiedyś w TV film o dzikim ptaku – a był to orzeł, może sokół, nie pamiętam – który nieoczekiwanie założył gniazdo na obrzeżach Central Parku w Nowym Jorku. Na balkonie przyległego tam domu. Ludzie zaczęli go obserwować i całymi tygodniami, nawet miesiącami zbierał się tłumek ciekawskich z lornetkami. Patrzyli, dzielili się uwagami, cieszyli z rozwoju wydarzeń w gnieździe.  Przeżywali, kiedy jedno pisklę wypadło, cieszyli się, gdy inne uczyły się pod okiem matki latać i na koniec wyfrunęły. Między obserwującymi wytworzyła się swoista wspólnota. Razem wszystko przeżywali, a na koniec raczyli się wspólnie wielkim tortem, zrobionym na cześć ptaka.

 Z pewnością byli to fantastyczni ludzie. Jak to dobrze, iż mieli tylko  tak błahe problemy i wystarczająco dużo czasu, by się im poświęcić. W takiej sytuacji i gdy jeszcze w duszy spokój, łatwiej jest być dobrym.

 Trzeba mieć coś, by zająć oczy i uszy a potem serce, gdy nie ma się nic na głowie. Żeby nie popaść w znudzenie, rezygnację, rozczarowanie, rutynę, zniechęcenie, pustkę, starość. Trzeba umieć sobie takie rzeczy wynajdować.

Wiewiór rok po roku bywał  w parku sam, tylko w towarzystwie wiewiórek. Chodził  coraz bardziej ociężale, roztył się i jakby zmalał. Torby z pokarmem dla  jego pupili też zmalały.

Któregoś dnia wtoczył się do windy z pomrukiem: „Ale mnie nogi bolą” i nie bacząc, że przy barierce stoją  dwie  kobiety, oparł się na nich całym ciężarem, że musiały  odskoczyć. Za nim chciały wejść dwie nastolatki, ale wyciągnął w ich stronę rękę, krzycząc, by pojechały sobie drugą windą. Zdziwiłam się. Przecież w windzie było jeszcze miejsce. Czemuż to taki  dobry człowiek je odgonił? Ale  on zaraz zgarbił się, gdy za dziewczętami wyłoniła się ich matka i przesadnie przymilnym tonem zaczął ją zapraszać: „Pani Basiu, proszę, jest miejsce”. Jednak musiała wszystko słyszeć, bo machnęła ręką i odeszła za córkami.

  Byłam zaskoczona, że ten Wiewiór wcale nie jest tak uprzejmy i życzliwy, jak  wyglądał w parku. Wychodził z windy na tym samym półpiętrze, ale ruszył w górę, gdy ja miałam zejść  niżej. Wtedy sobie uświadomiłam, kto to jest! Nie mogłam   uwierzyć! Innych z tego korytarza znałam z widzenia oprócz   człowieka z kawalerki.

 Krążyły o nim legendy. Nie wiedziałam jak wygląda, ale nieraz miałam okazję go słyszeć, gdy malowałam się w łazience. Inni mający pokoje czy kuchnie bliżej niego  byli wciąż zdani na pokrzykiwania.  Często się wściekał i wyzywał kogoś tam, nie wiadomo kogo,  i to w najbardziej wulgarnych słowach. Krzyczał, groził, wyklinał, przeklinał.   Ludzie opowiadali, że byle szum wody, lejącej się do wanny, potrafi go tak rozsierdzić, że daje upust swej złości, nie przebierając w słowach, a właściwie przebierając, by wybrać te najbardziej raniące uszy.

 I nagle okazuje się, że ten dobroduszny Wiewiór to ów choleryk o  parszywym języku, który terroryzuje wielu mieszkańców bloku. Krzykiem i wyzwiskami..

Jedna sąsiadka zapowiedziała, że zaprosi go na Wigilię i w rodzinnej atmosferze może go oswoi, zmieni. Wtedy pomyślałam o tej pani, że dużo jest jeszcze dobrych ludzi na świecie.

 Niedawno pokazali w telewizji,  jak  pewna rodzina,   posiadająca kilkuletnią córkę, wzięła na wychowanie dwóch małych, ciężko chorych chłopców. Kobieta – młoda i ładna – wyznała, że ma poczucie, jakby Pan Bóg miał wobec nich taki plan, by zajęli się takimi właśnie chłopcami. Karmią ich mozolnie kroplomierzem, ale chcą to robić i cieszą się, że dzieciom u nich lepiej niż w “sierocińcu”. Tak, jest jeszcze dużo dobrych ludzi. To podnosi na duchu.

Nigdy nie dowiedziałam się, czy Wiewiór przyjął zaproszenie na Wigilię i jaki to miało finał, bo  wiekowa już pani przeniosła się na tamten świat.

Czasem ktoś pytał, co przedsięweźmiemy, aby go uspokoić, bo nocnymi krzykami budził dzieci, ale ja nie miałam pomysłu, szczególnie iż czułam, że każdy  chce kogoś innego w to  wrobić, a sam woli się nie narażać. Ale sąsiadowi, którego zalewa pomogłam napisać pismo do  administracji, jako że takie z drukarki miało zrobić większe wrażenie. Tylko minął już miesiąc, a Wiewiór nie chce wpuścić do mieszkania hydraulika i nie ma mocnych, by coś z tym zrobić. Wszyscy się go boją. A on przyczaił się w domu, nawet nie klnie, nie krzyczy, żeby tylko nie otworzyć nikomu drzwi.

To na razie koniec opowieści, bo wszyscy czekamy, co dalej, a na razie nic się nie dzieje. Gdybym jednak tu zakończyła swą opowieść, byłaby niepełna, nawet jakaś kaleka, bo przecież  to żadne odkrycie, że ludzie miewają podwójne oblicza, a każdy z nas ma więcej skłonności ku złemu niż dobremu. Zapisane to już w Biblii. Rzecz w tym, na ile kto da się złemu  ponieść.

Znalazłam jednak trzeci  wymiar tej historii. Pomyślałam, jak ten Wiewiór musi teraz bardzo cierpieć, że tu i tam leją do wanny głośno wodę, a on się przyczaił w ukryciu i nie może  ich zwymyślać. Musi chyba tak cierpieć od dawna. Przecież wciąż mu się wydaje, że wszyscy wkoło mu dokuczają: hałasują na złość, żądają by naprawiał cieknącą rurę pod zlewem, nasyłają urzędników z administracji. Od lat jest sam. Odrzucony. Tak, na pewno cierpi.

I to już może być puenta.

Krystyna Habrat

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko