Andrzej Walter – Łańcuch Pokarmowy

0
228

Andrzej Walter

 

Łańcuch Pokarmowy

 

  

Ryszard Stryjec   Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosił dumnie – „znowu nam wzrosło”. Wzrosło nam to, co nam nieuchronnie maleje. Statystyka ma bowiem to do siebie, że bywa powszechnym narzędziem manipulacji, a politycy miłościwie nam panujący wspięli się w tym zakresie na niedoścignione wyżyny hipokryzji i obłudy. Wmawiają nam o ile nam rośnie, w jakiej dziedzinie nam rośnie i co nam rośnie, podczas gdy my, gołym okiem widzimy – o ile nam zmalało. Czasami w zasadzie nic już nie widzimy za wyjątkiem pustej kieszeni, co nieliczni wygodnie ustawieni twórcy komentują – boś nieudacznik. Albo tandeciarz. Bądź też grafoman czy innej maści mało utalentowany i wiecznie niezadowolony grymaśnik. Bogactwo epitetów ma tu ogromny zakres użycia i możliwości. A jak jest naprawdę?

 

   Naprawdę jest źle. Nauczyliśmy się rozglądać po świecie i przez te ostatnie dwadzieścia pięć lat pojechaliśmy tu i ówdzie. Na przykład do Francji, Hiszpanii czy do Niemiec. Rozejrzeliśmy się tam, i co widzimy? Widzimy konfrontując, że nasi przedstawiciele ludu pracującego miast i wsi – członkowie z ramienia wysunięci na czoło – kulturę mają … tam, gdzie mają. Widzimy, że rozsławiony jeden procent to kpina, w dodatku dzielona według tajemnego klucza niekompetencji oraz podług zasług zgoła nie adekwatnych do talentu i zgoła … prywatnych. Towarzyskich bądź też politycznie poprawnych. Zresztą…, jakie to ma znaczenie, kiedy mechanizmy finansowania kultury jak leżały tak leżą i nasze lamenty mało kogo „na tak zwanej górze” wzruszają czy zajmują.

 

   Winston Churchill, bodaj w 1943 roku, kiedy przyszedł doń minister wojny mówiąc – panie Premierze, nie mamy pieniędzy na toczenie wojny, może zabierzemy z nakładów na kulturę? – odpowiedział ostro i zdecydowanie: to po co my w ogóle z nimi walczymy?  Tak. To po co my z nimi walczymy? My dziś z nikim już nie walczymy. Jako kresowa kolonia unijna mamy dostarczać taniej siły roboczej. Nie musi być ona zbytnio rozwinięta intelektualnie. Daremnie zatem kopiujemy wzorce zachodnie – i to te najgorsze. Warto może porównać te inne.

 

  Biblioteki w Polsce stać na to, żeby na 100 mieszkańców kupić 7,5 książki rocznie, czyli w mieście liczącym 10 tys. mieszkańców 750 książek. Dla porównania duńskie biblioteki nabywają 30 książek na 100 mieszkańców, szwedzkie niemal 24, litewskie 25, a czeskie 16,5. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że kontakt przynajmniej z jedną książką zadeklarowało zaledwie 38 proc. osób? Reszta nie miała nawet takiej szansy. Rzeczywistych czytelników, czyli – jak to definiują statystycy – takich, którzy sięgają po książki – co najmniej siedem razy rocznie, jest tylko 11 proc. W Unii ten wskaźnik wynosi 64 proc. I proszę nie zarzucać mi, że sam manipuluję statystyką. To są zbyt duże rozbieżności, aby było to możliwe. To można zresztą zaobserwować najprościej i najzwyczajniej na świecie. Na ulicy, w parku na ławce, w metrze, autobusie, tramwaju. Wystarczy pojechać (w moim przypadku) do czeskiej Ostrawy i zobaczyć ile jest tam księgarń czy antykwariatów. Tętnią życiem. Popyt rodzi podaż. I potwierdza tylko te dane. To samo jest w Wiedniu, Paryżu czy Berlinie. A u nas księgarnie są zamykane. Nawet w Krakowie. Kalkujemy zachodnie modele jarmarcznej telewizyjnej rozrywki – kalkujmy i te modele, w których książka jest ważna. Niech pan Minister nie udaje, że tego nie widzi. Niech się zastanowi – dlaczego tak jest. I choć szumnie znów ogłosił akcję nowych nakładów na wzrost czytelnictwa, jakoś nie wierzę w tej akcji powodzenie. Dlaczego? Bo do takiej akcji potrzebna jest inna atmosfera społeczna kreowana dziś głównie przez media. Niestety. Smutne to, ale prawdziwe. Gdyż media kreują rozrywkę tanią, łatwą i przyjemną, a nie jakieś tam nudne czytanie książek.

 

   Czy ja chcę poruszyć sumienia posłów czy radnych? Nie. Dawno już straciłem wiarę w sens takich działań. Wiem kto nami rządzi. To ludzie, których sami wybraliśmy i ludzie prawie tacy sami jak my. Pisząc prawie widzę różnicę w potrzebie władzy, jak również stawiając mocne „my” określam nie siebie czy ciebie, drogi czytelniku. Określam stan ducha narodowego. Jego to mam na myśli. On stanowi o naszych kompleksach, o tym, że pozbywamy się dumy narodowej, patriotyzmu, dążenia do zabezpieczenia dobrych wzorców przeszłości i tradycji. I nie chodzi tylko o przeszłość PRL-u. Polak zachłystuje się zachodnim towarem. Niemiec czy Francuz preferuje własny. Jak w takiej atmosferze możemy coś tworzyć, coś kreować, posklejać jakiś własny model – choćby finansowania kultury? To niemożliwe. Apelowanie do sumień jest zatem mało skuteczne, gdyż nie ma już sumień. Sumienia ci nowocześni duchem (bez ducha) oddali na złom historii.

 

   Piszę o tym wszystkim od jakiegoś czasu, i może jest to przywoływanie Godota podczas żmudnego nań czekania. Zapewne. Jednak wciąż uważam, że warto upubliczniać (co rusz) jakieś nowe fakty czy obserwacje w kwestiach, choćby i porównawczych. W materii „rozmów o kulturze”. Inaczej zginiemy. Zapewne ani ja, ani Redaktor Naczelny tego portalu, ani żaden z nas, pojedynczych twórców czy też dziennikarzy, nic samodzielnie zdziałać nie może. Mamy świadomość, że nie jest za dobrze, rozmawiamy o tym, piszemy, publikujemy, ale nie mamy w rękach narzędzi zmian. Mają je politycy, którzy jednak wyrażają potrzeby bijące ze źródła – jak wspomniałem – społecznej atmosfery. My z kolei, jakoś tam działamy na tą atmosferę – właśnie opisując współczesny upadek kultury oraz zanik mechanizmów ją tworzących. Mówienie, że niczego nie zmieniamy tym czczym pisaniem, tymi lamentami jest nadużyciem. Kropla bowiem drąży skałę. Atmosfery społecznej nie zmienia się „na kliknięcie”, na „enter” – nie zmienia się jakimś jednym tekstem, od razu, natychmiast, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Takie myślenie jest naiwnością. Niestety naiwność jest dziś na tak zwanym topie.

  

   Pozwolę sobie zacytować Piotra Bratkowskiego z felietonu sprzed trzech lat pod tytułem „Europejska stypa kultury”:

  

   „Demagogią byłoby obwinianie za ten stan rzeczy ministra Zdrojewskiego. (no, tu akurat nie jestem do końca o tym przekonany). Faktem jest jednak, że wizja kultury kultywowana przez polityków III RP znakomicie wpisuje się w słowa: „Kultura nasza (…) swobodne rozkoszowanie się szmirą (…) opłaca dostojeństwem filharmonii. (…) W glorii herosów chodzą bohaterowie »Polski zdziecinniałej«, artyści obłudy i złego sumienia”.

Te słowa napisał – za głębokiej komuny – młody poeta Adam Zagajewski. Ale Zagajewskim będziemy się przejmować, gdy w końcu dostanie Nobla, o czym się mówi od lat. Wtedy będzie event, może nawet urządzimy mu festiwal. Bo my – polscy „konsumenci kultury” – bardzo lubimy świętować. Parę razy do roku urządzamy więc wystawne i huczne biesiady. A na co dzień całkowicie wystarczają nam resztki ze śmietnika.”

 

   Tak właśnie jest. Wystarczają nam resztki ze śmietnika. Nie mamy wizji, nie mamy chęci, motywacji i sił, by działać na rzecz zmian. Wizją nazywam choćby świadomość potrzeby zatrudnienia specjalistów z dziedziny prawa i finansów w ministerstwie nam wiadomym czy innych instytucjach kultury. A my? My wiemy wszystko najlepiej. Czasem jestem szczerze zdziwiony jak dalece środowiska kultury, w tym i środowisko literackie, są oderwane od pojęcia procesów społecznych i ekonomicznych zachodzących w Polsce. Niby, środowiska te wiedzą, co je boli, ale nie chcą dostrzec pewnych oczywistości, choćby takich jak totalna siła mediów w kreowaniu społecznej świadomości, ludzkich wyborów, reakcji stadnych i tak dalej. Z wyższością wartą lepszej sprawy środowiska te udają, że są ponad tym. Że to mało istotne. Padają różne argumenty, bądź nie padają wcale. Dzieje się tak częściowo dlatego, iż środowiska te oderwane są od typowego, statystycznego Kowalskiego albo Nowaka, zamknięte są we własnym sosie i wśród ludzi do siebie podobnych pod względem poziomu i intelektu. Ten zewnętrzny świat jest im całkowicie obcy. Problem w tym, że jest go prawie sto procent. I to ten zewnętrzny świat jest światem realnym, nie świat kawiarnianych dyskusji czy literackiego undergroundu.

 

   Ciekawe konkluzje – wpisujące się w to, o czym tutaj piszę – padaj z ust Wacława Holewińskiego w Jego rozmowie z Bohdanem Wrocławskim, w rozmowie o teatrze. Zacytuję:

 

„Gdzie leży błąd? W systemie. Francuskie teatry zasilane z kasy państwowej musza, podkreślam słowo muszą, grać autorów francuskich. I to chyba czterdzieści procent. I to nie jest jakiś wyjątek. Jest wiele państw, w których państwo promują rodzimą twórczość, daje jej wsparcie, pomaga przez różne ułatwienia administracyjne. To oczywiście nie może oznaczać ułatwień artystycznych, nikt rozsądny nie będzie przecież promował grafomanów. Polska od czasów saskich jest zapatrzona, ślepo zapatrzona w Zachód, wszystko co tam modne przenoszone jest z automatu do nas. A w przypadku teatru w żaden sposób się to nie sprawdza. Co nas obchodzą banalne historie zamożnych Francuzów? Tu nie ma automatu, nie ma światów tożsamych.”

 

Zatem taki jest obraz Polaków. Od wielu, wielu lat. On się nie zmienia. Przy czym jak się okazuje we Francji państwu zależy na pielęgnacji autorów rodzimych – nam na tym nie zależy. Dlaczego?

 

Znamienna jest i dalsza część rozmowy:

 

Wie pan, czyta Polskie Radio praktycznie cała moją powieść za 760 złotych, teraz proponują, że przeczytają pięć odcinków za darmo, piszę scenariusz filmu fabularnego, reżyser przerabia ten mój scenariusz, dopisuje kilka scen i bierze dwa razy większe honorarium niż mnie płaci, pierwsze pytanie, gdy mnie zapraszają na wieczór w jakiejś bibliotece jest takie, czy mogą liczyć, że przyjadę za darmo, w Wałbrzyskim Ośrodku Kultury robią moją sztukę i nawet nie pytają o zgodę, teatr offowy proponuje mi 1000 złotych…

 

To żart? Rozumiem, że w tym radiu, publicznym radiu – dźwiękowcy, reżyser, redaktor, aktor, wreszcie szef anteny też pracują za darmo… Że w tym teatrze też aktorzy nic nie zarabiają…

 

Żaden żart, szczera prawda. Ja zadaję podobne pytania i to jest kamień obrazy. I ja nawet byłem gotów przystać na ten tysiąc złotych ale pod warunkiem, że dostanę procent od biletów, że zapewnią mi udział w trzech próbach, więc także nocleg. I wie pan co usłyszałem?

 

Że nie?

 

Że Wyrypajew daje im prawa do swoich utworów za darmo.

 

Wyrypajew to dziś jeden z najmodniejszych rosyjskich dramaturgów.

Także aktor i reżyser. Skoro Wyrypajew daje za darmo, to… Szkoda gadać. To jakieś absurdy. Rzeczywistość, w której autor jest na ostatnim miejscu łańcucha pokarmowego. W zasadzie powinien żyć powietrzem, swoją twórczością, w najgorszym wypadku jeszcze

miłością.

 

   Autor jest na ostatnim miejscu – jak uroczo ujął to Holewiński – „łańcucha pokarmowego”. To wbrew pozorom bardzo mocne słowa. Dojmująco prawdziwe. I można w tym miejscu podnieść ważny temat (temat jak zwykle – rzeka) – z czego żyją polscy pisarze? Odpowiem wam. W sumie to, co już chyba wiecie. Obecnie żyją … z niczego. Żyją zawsze „z czegoś innego” niż literatura. Nawet Jerzy Pilch (jako wzięty celebryta – brrr) deklaruje w jednym z wywiadów, że „imał się wcześniej różnych zajęć”. Oczywiście zanim został „wylansowany” medialnie. Choć i dziś nie jest dla pisarza w stylu Pilcha czy Twardocha jakoś wielce różowo. (choć lepiej niż całej reszcie)  Pozycja społeczna pisarza bowiem – w kraju gdzie czytelnictwo uważa się za passe – jest … no cóż … bardzo niska. To efemeryda, dziwak i dyletant. Zaczyna to nawet przypominać podejrzany element wrogów klasowych we wczesnej epoce stalinizmu. Takie luźne skojarzenie. Z całym dystansem oglądu. Szacunek do pisarza? Autorytet? Nie. Nie odczuwa się tego. Ani na wieczorach autorskich, ani w szkołach, ani, zwłaszcza w przestrzeni medialnej. Pisarz to dziwoląg. Okaz. To nie to co piłkarz, fryzjer, stylista, dekorator wnętrz… Nie wierzycie? To nie wierzcie. Ale tak jest. A tak nie było … I na Zachodzie, z którego małpujemy całe garście idiotyzmów, wcale tak nie jest. No cóż. Moja … „gawęda” o upadku, być może oparta na prymitywnym i wulgarnym oglądactwie znajduje poparcie i odzwierciedlenie w odczuciu współczesnych artystów. Ich „nieudacznictwo” polega na tworzeniu sztuki wysublimowanej, jak się to dziś mówi – niszowej, która po prostu się nie sprzeda. Słowem – lament daremny. Takie czasy i basta. Godot nie przyjdzie. Przecież tak miało być. Kończąc ten wywód kołacze mi się w myślach wiersz Czesława Miłosza z roku 1953, z tomu „Światło dzienne”, …

 

Który skrzywdziłeś

 

Który skrzywdziłeś człowieka prostego

Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,

Gromadę błaznów koło siebie mając

Na pomieszanie dobrego i złego,


Choćby przed tobą wszyscy się kłonili

Cnotę i mądrość tobie przypisując,

Złote medale na twoją cześć kując,

Radzi że jeszcze dzień jeden przeżyli,


Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.

Możesz go zabić – narodzi się nowy.

Spisane będą czyny i rozmowy.

 

Lepszy dla ciebie byłby świat zimowy

I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.

 

Nie wiem, dla kogo to rada. Dla kogo przestroga, refleksja, ostrzeżenie. Zmieniły się czasy, konteksty i świat. Pryncypia i relacje. Jedno się jednak nie zmieniło. Pragnienie jest, jakie było. Ta odwieczna potrzeba „czegoś więcej”. Pozostaje nam w to wierzyć. Wkoło jest wielu głoszących poglądy, że to, co widzimy dziś na świecie, to przecież normalność. Że zawsze tak było, a nasze miotanie się, narzekanie i lament to głupota. Być może. Sądzę jednak, że tak mówią ślepi. Nie chcą widzieć tego, czego nie pojmują. Nie potrafią dostrzec pewnej całości. A Walter znów o upadkach: czytelnictwa, kultury, sztuki…

 

   Trafiłem ostatnio na fascynującą pracę Ewy Domańskiej z Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu zatytułowaną „Po-postmodernistyczny romantyzm”. Możemy znaleźć tam pomimo wielu wątków i skomplikowanych rozważań nad epoką jedno ciekawe zdanie: „Humanista nie może pozostać bierny, sytuacja bowiem wymaga określenia własnego stanowiska wobec dokonujących się zmian. Aby się określić i wyrazić swoje poglądy po pierwsze należy je w ogóle mieć, po drugie trzeba odważyć się zarzucić bezpieczny i wygodny konformizm na rzecz walki w obronie takich czy innych wartości”

 

   Sądzę, że to bardzo ważne zdanie. W świecie gdzie rozpanoszyła się obojętność, bierność i marazm. To też jedna z przyczyn, że w mechanizmie polskiej kultury nic się nie da zrobić. Czy na pewno?

 

   Po cóż zatem setny raz o tym wszystkim pisać? Jestem pewien, że po to, aby, jeżeli się stwierdza, że autor jest na ostatnim miejscu łańcucha pokarmowego – ocenić, określić i uświadomić ów Łańcuch. Gdzie są jego „punkty zaczepienia”, jakie są jego elementy i dokąd ów prowadzi. A prowadzi nas do trawienia szmiry. Do przeżuwania pokarmopodobnej papki i leżenia na cyfrowych pastwiskach chleba i igrzysk. Prowadzi nas do czegoś na podobieństwo pokarmu, w miejsce ważnych treści, które się redukuje do okrągłych słów w stylu „paktu dla kultury”, czy też działań na rzecz wzrostu … czytelnictwa. Nic nam nie wzrośnie jak na kulturę będzie szedł (odgórnie i centralnie) jeden procent budżetu. W niemieckich landach idzie procentów sześć. Ale zostawmy już ten Zachód. Przecież mi tutaj nie chodzi o jakieś kopiowanie czy powielanie. Chodzi o Świadomość potrzeby nakładów na kulturę. Jeśli takiej świadomości nie będzie to po co tworzyć? Dla hord barbarzyńców? I ja wiem, że sztuka wypływa z wnętrza człowieka, z takiej jego potrzeby i konstrukcji. Że będzie to robił tak czy owak. Jednak coraz częściej dziś Autor robi coś za darmo. Wracamy do jaskiń, gdzie człowiek pierwotny „za darmo” malował na ścianach sceny polowań. Wtedy wszystko była za darmo.

 

   Dziś Łańcuch Pokarmowy skomplikował się tak dalece, że przepoczwarza się w organ pasożytniczy. Nie wiem czy jedynym wytłumaczeniem jest liberalny kapitalizm. Zachodnie rozwiązania w dziedzinie kultury przeczą takiemu stwierdzeniu. A nasi włodarze nie chcą ich wprowadzić w życie, gdyż nie widzą takiej potrzeby. Stadion jest ważniejszy od kultury. Tak tworzy się system. System schlebiania konsumentowi. Wszystko zaczyna przecież temu służyć. Hedonizm, ciało, zaspokojenie. Prosty mechanizm życia i świata. Taki to jest łańcuch. Bezrefleksyjnie brany za dobrą monetę, podsuwany przez gigantyczne korporacje i wielki kapitał. Dopóki nie powiemy temu stop – nic się nie zmieni. A minister – ten czy inny – będzie mógł znów publicznie się cieszyć, że „nam wzrosło” … Przecież po nim „choćby i potop” …

Andrzej Walter


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko