Janusz Termer – Wojciech Żukrowski – po latach i przejściach

0
399

Janusz Termer

 

 

Wojciech Żukrowski – po latach i przejściach

 

 

    Chwalone i ganione na przemian, to z lewa to z prawa, zaskakujące kolejnymi przejściami do nowych tematów, problemów i doświadczeń, pisarstwo Wojciecha Żukrowskiego (1916-2001), odczytywane dzisiaj w całości, w kilkanaście lat po śmierci pisarza, okazuje się być – w swym wielokształtnym i żywiołowym bogactwie – dziełem pisarsko jednorodnym, chociaż niełatwo poddającym się jednoznacznym formułom krytyczno-literackim (ani pozaliterackim). Dziełem, które na dobrą sprawę bez tych dookreśleń znakomicie się nadal obywa i nie potrzebuje w zasadzie pośredników – komentatorów wciskających się natrętnie między konkretny utwór i jego odbiorcę; dzisiejszego czytelnika!

      Jeśli zatem ośmielam się wtrącić tu swoje trzy grosze, to tylko na prawach czytelnika. Ale, dodać muszę, czytelnika dość osobliwego; mianowicie czytelnika drugich, trzecich czy wręcz n-tych dopiero wydań książek autora Piórkiem flaminga, czyli po prostu kogoś, kto głownie, choć nie tylko, z racji swego wieku poznawał twórczość Żukrowskiego nie w chronologicznym porządku jej powstawania, lecz w porządku może niezupełnie odwróconym, to wystarczająco nietypowym, by spróbować z tej otwierającej się tu perspektywy na nią spojrzeć. A tylko czasami konfrontując własne sądy z opiniami krytycznymi, jakie towarzyszyły kolejnym książkom tego autora w miarę ich ukazywania się od czasów debiutanckiego tomu Z kraju milczenia (1946), jednego z najlepszych debiutów w całej powojennej prozie polskiej, w czym zgodni są niemal wszyscy krytycy i czytelnicy dziś, nawet ci, pisarzowi nie nazbyt przychylni. Niech zatem ta „perspektywa” będzie tutaj usprawiedliwieniem braku chronologicznej pedanterii, tak w opisie samego dzieła autora Kamiennych tablic, jak i jego recepcji zaświadczonej ogromną ilością recenzji, artykułów czy wywiadów prasowych.

 

     Wróżono Wojciechowi Żukrowskiemu karierę epika, czyli tego, który da czytelnikowi polskiemu upragniony obraz – panoramę naszej współczesności. Sugestia Kazimierza Wyki wyrażona kiedyś w jego znakomitym zbiorze esejów Pogranicze powieści, przyjęta przez część krytyków literackich jako pewnik i postulat zarazem skierowany pod adresem pisarza, zaważyła i waży nadal nad ocenami jego prozy, do której wciąż przykłada się miarkę epickości sprawdzając, jak przystaje do niej konkretny jego utwór. A żaden nigdy nie przystawał zupełnie. Jako że zarówno talent, używane środki pisarskie, rodzaj zainteresowań, a i rozliczne okoliczności czasów, w jakich żył autor Kamiennych tablic, przecież najbardziej „epickiego” z jego dzieł (t. 1-2, I wyd. 1966), predestynowały go – co dziś widać szczególnie wyraźnie – na mistrza form krótkich. Bowiem nawet tę obszerną powieść (a utwierdziła mnie w tym wnikliwa recenzja Andrzeja Lama w „Twórczość” 1967 nr 5) można uznać za taki zbiór form krótkich, które nie układają się jednak w epicki obraz naszych czasów. Z powieści tej, jak trafnie pisze autor tej recenzji, „dałoby się wykroić parę niezależnych opowiadań i nietrudno byłoby wskazać ogniska, wokół których mgławica tej powieści zamieniłaby się w konstelację świetnie błyszczących gwiazd”.

     Te ogniska to oczywiście sprawy politycznych i społecznych „zakrętów” najnowszej polskiej historii oraz egzystencjalnych i psychologicznych tajemnic, zaskoczeń i meandrów życiowych postaw i losów jego bohaterów, jak i samego autora. Wokół nich obraca się cała twórczość Wojciecha Żukrowskiego, chociaż zazwyczaj – na zasadzie głównej dominanty znaczeniowej – silniejszy akcent pada każdorazowo tylko na jedno z tych „ognisk”. Ale i z jej definitywnym ustaleniem bywają kłopoty, jak widać i w przypadku Kamiennych tablic, które nie są, jak mogłoby się na pozór wydawać, powieścią polityczna sensu stricto, bo „po usunięciu z niej wątku politycznego książka ostałaby się, a po usunięciu romansu zostałyby z niej tylko strzępy” – przytomnie zauważyła kiedyś Anna Bukowska „Miesięcznik Literacki” 1967 nr 2). Acz sprawy polityczne, o których tam mowa, a których pisarz nie znał z autopsji, bo przebywał wówczas w Indiach (chodzi o wydarzenia 1956 roku na Węgrzech i w Polsce) są tu rzeczywiście bardzo ważne, gdyż bezpośrednio wpływają na zachowania, wybory i losy bohaterów. Za jedno z głównych ognisk powieści można by zatem uznać sam dramat postaw życiowych głównych postaci połączonych wielkim uczuciem miłosnym. Lecz ani dyplomata węgierski Istvan Terey ani australijska lekarka Margit, z całym konwencjonalizmem ich filozofii życiowych, nie są postaciami tego formatu, by zdolne były unieść cały ciężar autentycznego patosu sytuacji i niezbędnego heroizmu. Ich wyborom towarzyszy świadomie przez pisarza grana lekka nutka heroikomizmu, np. w przypadku owego Tereyowego odwoływania się do praw dekalogu w momencie dla niego akurat dogodnym (gdy uznaje iż czas wracać do domu i żony!).

     A więc może ową główną dominantą utworu jest tu erotyka? Wszak wbrew purytańskim tradycjom literatury polskiej Wojciech Żukrowski nie boi się tutaj pokazać miłości fizycznej i zmysłowej, z domieszką tej „bezwstydnej” zmysłowości rodem z ojczyzny Kamasutry, pełnej biologicznej siły i pasji seksualnej. Pewnie tak, z tym jednakże zastrzeżeniem, że erotyka jest tu fragmentem sprawy szerszej, będącej zarazem własnością i specjalnością kuchni literackiej Wojciecha Żukrowskiego, czyli postawy manifestowanej od samych początków jego prozatorskiej twórczości, której wyrazem jest wielość barw, żywiołowych i bujnych opisów, sensualnych, niemalże naturalistycznych. Wielość wymierzająca sprawiedliwość „widzialnemu światu”, nie zimna i wykoncypowana, a właśnie niebywale mocno zanurzona i „skąpana w życiu”, nie poddająca się – na szczęście – łatwym zaszufladkowaniom krytycznoliterackim.

 

   Wojciech Żukrowski nie należał do grona pisarzy mających gotowe założenia teoretyczne, wizje świata ustalone raz na zawsze i nieprzemakalnie. Nie był nigdy zamknięty na wpływy innych twórców, niekoniecznie o podobnym temperamencie artystycznym. Pamiętam sam (a byłem wówczas redaktorem miesięcznika “Nowe Książki”, dla którego od lat pisywał felietony literackie i wydawał je potem w osobnych zbiorach), z jakim przejęciom opowiadał o swoich lekturach, książkach pisarzy różnych pokoleń. Gdyby nie ciągnęło go tak do prozy mógłby, gdyby się tylko temu poświęcił, byłby jednym z  najlepszych polskich krytyków literackich!

    W swoich kolejnych dokonaniach prozatorskich ukazywał każdorazowo nieco inną swoją twarz, inne pisarskie oblicze. Ciągle też poszukiwał w sferze -nazwijmy ją – ideowej. Nie przyjmował nigdy w pełni i na wiarę żadnej wiedzy o świecie i człowieku. Co ciekawe, że uważany początkowo za „pisarza katolickiego” nie był w specjalnych łaskach krytyków katolickich (może z wyjątkiem Zygmunta Lichniaka, autora książki Dookoła Wojtka, 1963) A nie rozpieszczali go też nigdy „krytycy marksistowscy”, nawet w okresie tzw. socrealizmu z lat 50., ani też zwolennicy filozofii egzystencjalnej, czy też tzw. czyści esteci. Uwielbiali natomiast nieodmiennie czytelnicy, odnajdujący w jego dziełach wyraz własnych tęsknot za światem, wywiedzionym nie z teoretycznych dywagacji i przekonań ideologicznych, a przede wszystkim z obserwacji rzeczywistości i doświadczenia osobistego; zmagań człowieka z bezlitosnym czasem, z historią, z przyrodą. Odnajdywali (i odnajdują) zauroczenie kształtem, barwą i zapachem, całym pięknem i całą brzydotą świata, poczuciem wartości i godności życia w realnych i konkretnych sytuacjach, tu i teraz.

   Bohaterami prozy Żukrowskiego są przeważnie ludzie czynu, aktywni, w działaniu sprawdzający wartości takich “abstrakcyjnych” idei, jak patriotyzm, sprawiedliwość, szczęście… Nie są figurami retorycznymi, symbolicznymi, znakami czystych intelektualnych teorii filozoficznych. Nie są rezonerami, ludźmi wolnymi od oddziaływania praw biologii i psychologii, ile postacimi z krwi i kości. Można od biedy zrozumieć głosy mówiące o tradycyjnym (formalnie) kształcie prozy Żukrowskiego, lecz nie można przy okazji przeoczyć tego, jak dobre są to tradycje i odwołania do twórczości wielkich realistów literatury polskiej i światowej, dzieł pisarzy takich, jak Joseph Conrad, Jarosław Iwaszkiewicz, Ernest Hemingway, Graham Greene, Andre Malraux, Vercors…

     Przykładów umiejętności łączenia różnych stylów narracji w organiczną całość dostarcza cała właściwie twórczość Żukrowskiego. Począwszy od wczesnych opowiadań, takich jak choćby słynna, sfilmowana przez Andrzeja Wajdę nowela Lotna czy też opowiadanie pt. Kola z tomu W kamieniołomie, gdzie znaleźć można tak charakterystyczną scenę, jedno zdanie właściwie, bardzo przejmujące, gdy wsłuchać się w nie uważnie, wypowiedziane przez narratora w momencie przekazywania karabinów ukrywającym się Żydom przez wycofujący się z wioski oddział polskich partyzantów: Wyciągałem je po kolei z siana i dawałem Natanowi, dzieląc się z nim możliwością zabijania, jak nowym straszliwym człowieczeństwem. W opowiadaniu Nad rzeką mamy do czynienia z innego rodzaju paradoksalną sytuacją. Oto, wśród ludzi kryjących się przed hitlerowcami jest człowiek, który od dzieciństwa cierpiał na wstręt do karaluchów. I oto teraz w jego kierunku – bezkarnie w tej sytuacji – pełznie ku niemu… karaluch. Jest już tuż, tuż, gdy nagle podjeżdża niemiecka buda policyjna, a on, wbrew wszystkim, wita ten fakt radośnie, mimo iż pewnie pojedzie nią po śmierć: Ale mi się udało – dyszałem – ale mam szczęście. Inni dokoła płakali....

   Stąd już krok tylko do groteskowych, ironiczno-fantastycznych pomysłów takich utworów jak „opowiadania przewrotne” z tomu Piórkiem flaminga, baśniowe Porwanie w Tiuturlistanie (wraz jego późniejszym o całe dziesięciolecia dopełnieniem pt. Na tronie w Blablonie czy też niektóre opowieści inspirowane doświadczeniami pobytu w Azji, jak Wędrówki z moim Guru. Być może książki takie, czytane już po wojnie, bezpośrednio po martyrologicznych opowiadaniach tomu Z kraju milczenia, wydawać się mogły czymś marginalnym, a nawet i niestosownym, z tym ich pełnym humoru i zarazem groteskowym widzeniem rzeczywistości, podkreślaniem roli przypadku w życiu ludzkim, niespodzianki płynącej z banalnej rzekomo sytuacji, upodobanie do wynajdywania rozmaitych „śmiesznych” paradoksów egzystencjalnych. Ale nie jest to jakiś inny Wojciech Żukrowski, który zaprzeczałby swojej twórczości spod znaku realistyczno-epickiego. Przeciwnie, zmianom konwencji stylistycznej, wszelkim innościom tematów i fabuł nie odpowiadają tutaj zasadnicze zmiany w postawie twórczej, bo ta jest ciągle tożsama. To nieprawda, że w królestwie Tiuturlistanu wojny toczą się o nic, a namiętności ludzkie rodzą się z głupstwa. To nieprawda, że autor Piórkiem fleminga – jak pisał jeden z jego krytyków – „nie zna dla sprawy ludzkiej żadnego rozwiązania”. Tak sądzić to znaczy nie dostrzegać w tych książkach realnych odniesień społecznych i historycznych, dyskretnie stojących w tle sugestywnie opisywanych sytuacji groteskowych i pozornie tylko zabawnych.

    Nie był Wojciech Żukrowski nigdy filozofem immanentnego zła tkwiącego w naturze świata i człowieka. Jeżeli gromadzi z upodobaniem sytuacje groteskowe i absurdalne, jeśli mówi o szaleństwie zbiorowym wojny i tępej głupocie, tępocie, okrucieństwie ludzi zadręczających się wzajem w obłędnej grze pozorów, blagi i szalbierstwa – to nigdzie, ani tu ani później, nie znajdziemy potwierdzenia tezy, iż są to, jak oskarżycielsko pisał jeden z krytyków, „jedyne atrybuty ludzkiego losu”.

     Przemawia za tym dalszy ciąg twórczości autora wspominanych już Kamiennych tablic, a zwłaszcza dwa obszerne opowiadania z tomu Szczęściarz (1967), które także powstały na kanwie autorskich doświadczeń wyniesionych Orientu, tutaj z Dalekiego Wschodu (Indochiny), a gdzie osią kompozycyjną i znaczeniową jest konfrontacja postaw ludzi ukształtowanych w różnych systemach cywilizacyjnych, kulturowych i politycznych. Bezwzględne podporządkowanie się nakazom doktryny przeciw naturalnym potrzebom serca (pastor z Pory monsunów), jak i egotyczne zadufanie, pełne dystansu do świata własnego, jak do walki narodowowyzwoleńczej tubylców w azjatyckiej dżungli (polski dziennikarz z tytułowego Szczęściarza) – prowadzą w rezultacie bohaterów do tego samego rodzaju upadku, mimo iż jego źródła i formy wydają się tak odmienne. I tutaj pisarz oddziałuje emocjonalnie na czytelnika odwołując się do jego wyobraźni i wrażliwości. Pozostając zasadniczo w kręgu środków literackich prozy realistycznej wpisuje w nie niepostrzeżenie różne formy narracji nowoczesnej. Potrafi także w swoisty sposób łączyć różne elementy prozy obyczajowej, psychologicznej, politycznej, wspomnieniowej, a nawet podróżniczej i przygodowej, by osiągnąć tak charakterystyczną dla jego działa – rzadką i rozpoznawalną na pierwszy rzut oka – jednolitość i oryginalność stylu, nastroju i zawartości poznawczej…

                 I na koniec…

   …trzeba powiedzieć wyraźnie, iż zawsze należy odróżniać postawę i znaczenie pisarza od postawy tegoż pisarza jako obywatela dokonującego takiego czy innego wyboru politycznego. Chodzi tu rzecz jasna o głośną swego czasu sprawę poparcia przez Wojciecha Żukrowskiego stanu wojennego w Polsce, co stało się dla wielu jego przeciwników (zacietrzewionych polityków głównie, a rzadziej Czytelników) powodem ostracyzmu, odsądzania od czci i wiary osoby i całego jego dorobku pisarskiego. Parafrazując jednakże znane powiedzenie, że „dłużej klasztora niźli przeora” można powiedzieć, że „dłużej pisarza niż sekretarza (lub dygnitarza)”. I tak jest i tutaj. Proza Wojciecha Żukrowskiego, tak stosunkowo rzadko obecnie wznawiana i omawiana, żyje jednak we wdzięcznej pamięci licznych jej odbiorców i nie zagrzewa miejsca na bibliotecznych półkach, jak książki wielu „słusznych” obecnie pisarzy. Bowiem pamiętać trzeba, a nie da się temu nijak zaprzeczyć, że autor Z kraju milczenia wkroczył do literatury polskiej od razu frontowymi drzwiami. I od tej pory towarzyszy mu duże i na ogół życzliwe zainteresowanie nieuprzedzonej i ceniącej żywe, autentyczne pisarstwo tzw. publiczności czytającej. Jeśli nawet niejednokrotnie pisał (czy działał) pod silną presją oczekiwań ideowych czy politycznych (i im niekiedy ulegał) – i jeśli niewątpliwie nie można jego dorobku przedstawić w formie krzywej o tendencjach nieustannie zwyżkujących, to jednak, mierząc miarką rozległości zainteresowań i najważniejszych, najlepszych literacko dokonań należy uznać znaczącą część prozatorskiego dzieła tego pisarza za nadal aktualne, zasadniczo tożsame i mające poważny wkład w rozwój powojennej literatury polskiej – i jednocześnie z jej losem, na dobre i złe, trwale związane.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko