Leszek Żuliński – Pisarz z Atlantydy

0
313

Leszek Żuliński

 

Pisarz z Atlantydy

 

         Częstokroć nie wiemy, jakich pięknych ludzi mamy w dzisiejszej literaturze. Siedzą gdzieś w swoich niszach i na cudnych prowincjach, piszą i wydają swoje dobre książki, a za nich i tak kto inny na Olimpie siedzi.

         Do takich zaliczam bez cienia wątpliwości Włodzimierza Kłaczyńskiego, weterynarza z Mielca. Ten prozaik dobiegł w lipcu 80-tki! Wielu Polaków nie wie (lub nie pamięta), że go zna – w roku 1984 ruszył w TV serial „Popielec” nakręcony według debiutanckiej (1981) książki Kłaczyńskiego. Autorem scenariusza – przypomnę – był Wiesław Myśliwski, a reżyserem Ryszard Ber. Potem posypały się kolejne powieści, m.in. „Wronie pióra”, „Anioł się roześmiał” i inne, ale koniecznie odnotować tu jeszcze muszę opus vitae Pana Włodzimierza, czyli cykl-rzekę: pięciotomowe „Miejsce” (2005), które doczekało się dwutomowej kontynuacji pt. „Zasiek polski” (2008). A ja ponadto trzymam jeszcze „pod ręką” urocze książeczki tegoż autora „I kot ma duszę” oraz „I pies też człowiek”, bo przecież weterynarz-prozaik musiał te cudeńka (nasiąknięte zresztą codzienną, przyziemną „rzeczywistością zawodową”) napisać…

         Była dobra okazja, by w jubileuszowym roku autora zrobić z nim wywiad. Podjął się tego Janusz Termer, co zwieńczone zostało wywiadem-rzeką. Książka nosi tytuł „Zobaczyć rzeczywistość”…

         Znam się z Panem Włodzimierzem od lat, ale po przeczytaniu tego obszernego wywiadu odkryłem go dla siebie na nowo. Np. dowiedziałem się dopiero teraz, że nauczył się czytać w trzecim roku życia (!) i pochłanianie książek „separowało” go od rówieśników. Takich zaskakujących „drobiazgów” tu wiele… Towarzyszą im zdjęcia począwszy od fotografii rodzinnych z końca XIX wieku, a skończywszy na zawodowych zmaganiach Pana Włodzimierza z krowami, świniami i końmi… Osobliwy melanż; w „przestrzeni literackiej” wyjątkowy, ale po raz kolejny potwierdzający tę tezę, że nie trzeba być literatem, żeby być literatem.

         Kłaczyński żył pięknie i mądrze. W rozmowie z Termerem wiele miejsca zajmuje refleksja historyczna. Wojna w życiu i w prozie pisarza jest jednym z wielkich tematów. My, młodsze roczniki, tego tematu już nie kultywujemy, ale w przypadku Kłaczyńskiego po raz kolejny widać, jak pokolenie naszych ojców z wojny otrząsnąć się nie może. Banalna konstatacja, lecz to jeden z ostatnich momentów, żeby ją powtórzyć.

Proza Kłaczyńskiego zamyka jakiś okres i świata, i literatury. Plasuje się swoim światem powieściowym gdzieś między Myśliwskim, autorem „Kamienia na kamieniu”, a Teresą Lubkiewicz-Urbanowicz, autorką „Bożej podszewki”. To właśnie świat dawnej, umarłej prowincji z całym amalgamatem jej społecznego i etnicznego poplątania, z reliktami dawnej epoki, historii i ustroju, z kulturowymi osobliwościami, z których konstytuowała się jednak wielopokoleniowa i ponadśrodowiskowa „polskość” w całym jej fenomenie, smaczkach i niepowtarzalności. Kłaczyński jest genialnym opowiadaczem zdarzeń drobnych, ale umie też konstruować świat obrazu społecznego. Między innymi opisywane przez autora stosunki polsko-żydowskie są pozbawione ideologicznych „podrasowań” – są pokazane z chłodnym weryzmem. Tak, ta proza to wizja losów i wizja epoki. To obraz polskiej Atlantydy, która już przeminęła, która gdzieś się zapadła, a którą tylko utalentowana sztuka może jeszcze odtworzyć i ocalić. Dodajmy: bez żadnych zakłamań historycznych, ideowych czy interpretacyjnych, bez upiększeń i retuszy, bez tezy…

Wiele by mówić o dorobku tego zbyt mało znanego autora i dlatego inicjatywa Janusza Termera wydaje mi się tak ważna.

         W rozmowie obu panów mamy wpisaną szczegółową biografię Kłaczyńskiego, daleką – oczywiście – od jakiejkolwiek „oficjalności”. Masa drobiazgów, szczególików, postaci, epizodów, „smaczków” i… zwierząt. Termer zadaje pytania, idąc tropem kolejnych książek Kłaczyńskiego, a ten otwiera w kontekście dawnych fabuł dodatkowe meandry, didaskalia i klimaty. Poza tym otwiera się we wspomnieniach Kłaczyńskiego galeria ludzi – publicznie nieznanych, mniej lub bardziej szacownych prowincjuszy, ale takich, których chcielibyśmy natychmiast ujrzeć, posłuchać, czy kielicha z nimi wypić. To wszystko trochę egzotyczne, trochę liryczne, trochę osobliwe, na pewno historiozoficzne. Pomyślałem sobie jednak, że wolę tę Atlantydę niż jakąkolwiek science-fiction. I jeszcze jedno: Kłaczyński objawia się jako – hm, nie wiem jak to nazwać – społecznik. Tzn. jego mądrość życiowa, bardzo ludziom przyjazna, nakierowana jest na wartości trwałe, które coś dobrego pozostawiają wokół siebie i po sobie. Mało to w dzisiejszym życiu zbiorowym obecne.

         W ostatnich partiach rozmowy panowie dyskutują o dzisiejszej Polsce. Ech, gdyby była ona w rękach takich ludzi, jak Kłaczyński, to naprawdę żyłoby się lepiej. A jeśli nawet nie bogaciej, to spokojniej i sympatyczniej. W atmosferze – przepraszam za słowo – przyjaznej!

         Jaki morał? Włodzimierz Kłaczyński opowiada swoje życie, swój zawód i swoje pisanie. Opowiada o ludziach, z jakimi los go zetknął – złych, dobrych, głupich,mądrych i wspaniałych. Ale tak naprawdę opowiada o różnych przestrzeniach, przez które można przejść w jednym ludzkim życiu, o różnych ludziach i losach, o historii i współczesności, o ciemności i świetle… Żył mądrze i umiał z tego ulepić swój los i i swoją literaturę. Jako lekarz nauczył się odporności na toksyny. Jako pisarz umiał dostrzec okrucieństwo i dobrodziejstwo świata, który być może zawsze jest taki sam, acz gdy go rozumiemy, to chyba lepiej nam żyć.

         Opowieść Włodzimierza Kłaczyńskiego o własnym życiu nie jest górnolotna ani belferska. Ona toczy się w „przyziemiu” – on kroczy po grudach i zwykłych mierzwach. Ale gdy podnosi głowę, widzi i rozumie tyle, że warto nasz wzrok skierować w tamtą stronę.

 

Włodziemierz Kłaczyński, Janusz Termer Zobaczyć rzeczywistość…, Wydawnictwo STON 2, Kielce 20123, s. 176

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko