Krystyna Habrat – CZŁOWIEK NASZYCH CZASÓW

0
236

Krystyna Habrat



CZŁOWIEK NASZYCH CZASÓW



Beata Pflanz Miła pani w bibliotece podsuwa nam na  kolejną dyskusję następną polską powieść współczesną. Miało być coś z literatury światowej, ale ktoś tam z góry tę własnie zaleca. Musimy przecież poznawać rodzimych autorów – tłumaczy.  Potem czytam w notce, że to świetna książka nawiązująca do problemów Dulskiej.

To od razu mnie  zniechęca.  Dulskiej nie da się polubić – wiadomo, ale autorka była aktorką i zawarła w niej swój sprzeciw wobec ludzi, którzy wtedy nie cenili jej zawodu zbyt wysoko. Zdaje się nawet w swym rozżaleniu przesadziła. Kiedy jednak  poczytałam więcej o życiu ówczesnej bohemy Krakowa z królującym wtedy Przybyszewskiem, to uznałam, że ta Dulska nie była taka najgorsza. Oj przydała by się i teraz, żeby czasem wkroczyła z miotłą w różne programy telewizyjne i zrobiła porządek.

Ogólnie jednak  mentalność tej paniusi z Krakowa nie była sympatyczna. Ale w obecnych czasach czytać znowu pamflet na przywary ludzi spoza kręgów artystycznych, bo o ludziach szarych zwykle spoza wielkich miast,  jakoś mi się nie uśmiecha. Człowiek nabiera wystarczająco niechęci do ludzi, kiedy musi dojeżdżać rano do pracy zatłoczonym tramwajem, kiedy czeka w kolejce do lekarza, w przychodni, a nawet prywatnie, gdzie zwykle ciaśniejsze poczekalnie, i zawsze gdy  narażony jest na czyjeś ostre łokcie w ścisku tłumu. Wtedy myśli się czasem o innych najgorsze rzeczy.

 Ale w domu włącza się telewizor i tam pełno pięknych, a coraz młodszych, pań, które skwapliwie opowiadają wścibskiemu dziennikarzowi o swych intymnych sprawach. Bywają programy, istne panoptikum najdziwaczniejszych osobników, prezentujących nam na wizji swe najbardziej niecodzienne pomysły na życie: panie nie najcięższych obyczajów, złodzieje (!), itd. Dalej nie wiem, bo przestałam ten program oglądać, choć kiedyś lubiłam popatrzeć na panie żalące się, że mąż je opuścił dla młodszej, na awanturujące się w studio teściowe… Teraz ludzie odsłaniają publicznie coraz więcej swych ułomności i grzechów.

 Dawniej tak nie wypadało. O tym się publicznie nie mówiło. Ale teraz inne czasy. Wmawia się nam, że my widzowie takich informacji łakniemy i, że to podnosi naszą kulturę (!). Można szybko wyłączyć telewizor, ale pozostaje niesmak, że ci pokazywani nie są tak mądrzy  i piękni. Pozostaje wrócić do  czytania. Najlepiej czegoś z dawnego domowego, a sprawdzonego,  księgozbioru.

Na razie kartkuję zaleconą w bibliotece książkę. Namiarów nie podam, ale jej język rzeczywiście interesujący,  tylko bohaterowie odstręczają swą brzydotą duchową. Odkładam taka lekturę. To kolejna książka, gdzie autorka pastwi się nad oglądanym z góry motłochem. Nietrudno tak widzieć, gdy patrzy się  z góry, z dystansu i zabiegi tych maluczkich śmieszą i odstręczają.

 Niedawno spędziłam ze trzy godziny w poczekalni kliniki. Przeczytałam w tym czasie niewielką powieść (niedokładnie, ale na więcej nie zasłużyła), ale obserwowałam też  siedzących obok i wystających uparcie pod drzwiami pokoju lekarskiego. Osoby, zmęczone wielogodzinnym bezruchem czekania, nudą i zaduchem, mają otępiałe, brzydkie twarze. Trwają spoceni godzinami w bezruchu, ale potrafią zdobyć się na każdy odruch, by wcisnąć się bliżej do kolejki, są na tyle przebiegli, by zapisać na operację w kilku szpitalach i czekać, gdzie będzie szybciej. Stąd kolejki do specjalistów rosną. A wydawałoby się, że ci ludzie do trzech nie zliczą. Jednak  takich spryciarzy  komputer odrzuca. Nie  są zażenowani,  bo w życiu trzeba sobie radzić. A ja z książką dostałam się do lekarza na samym końcu.

Jednak ci ludzie są tacy tylko w tych niehumanitarnych warunkach wielogodzinnego czekania w klinice. Każdy z nich ma też inne, ciekawsze życie, kogoś kocha, czymś się martwi, o czymś marzy. I jak się to sobie  uświadomi, od razu każdy najskromniejszy, małomówny, zamknięty  w sobie, śmieszny człowieczek nabiera wielkości. Tylko z góry każdy bywa śmieszny i głupi.

Dlatego nie lubię, kiedy polskie powieści pokazują szarych ludzi od ich strony odrażającej, a taka teraz moda.  

Jaki jest zatem człowiek naszych czasów?

Na pewno mniej czyta książek. Kiedyś w pociągu, tramwaju, w poczekalni, widywało się dużo osób zagłębionych w lekturze. Nawet w kolejkach po wszystko z lat osiemdziesiątych. Teraz ktoś w takich warunkach z książką to raczej rzadkość. Może do czytania zniechęcają  głosy, że coraz mniej ludzi czyta, no bo skoro inni  mogą się bez tego obejść, to widocznie można. I to bywa zaraźliwe. Ale zniechęcają też takie książki, gdzie żadnego bohatera nie da się polubić, z żadnym utożsamić, żadnemu współczuć. Gdzie nie chce się więcej do takiej książki wracać. Czasem nawet czytać do końca.

Jednak szarzy ludzie z prowincji tylko tym z metropolii wydają się mniej mądrzy. Istnieje coś takiego jak mądrość ludowa, oparta na obserwacji przyrody i praw, kierujących ludzkim życiem. Kiedyś mój profesor na wykładach z historii psychologii powiedział, że w starożytności często filozofami zostawali pasterze, którzy nocami strzegąc przy ognisku trzody, patrzyli na rozgwieżdżone niebo i zastanawiali się nad prawami wszechświata.  Wykorzystałam  ten motyw w opowiadaniu mojego pierwszego zbioru, ale w znaczeniu bardziej uniwersalnym. Dlatego dziwi wzgarda, jaką mieszkańcy wielkich miast obdarzają tych, którzy tam przyjeżdżają. Zapytana o ulicę mieszkanka Krakowa w pierwszym odruchu pokazuje, a potem obrzuca roześmiane dziewczyny, które przyjechały na egzaminy wstępne, a o zgrozo nie znają miasta: „A skąd wy takie nierozgarnięte?” Dulska?  Gdzie indziej córka sławnego profesora,  co też przybył z małej mieściny dopiero na studia, chełpi się, że nigdy nie przestąpiła progu żadnego akademika (domu studenckiego), ani nie zawarła znajomości z koleżanką z roku, pochodzącą ze wsi czy małego miasta. Nie Dulska?

Cóż ludzie oglądani z wysoka bywają mali i nieciekawi. Może nawet głupi i śmieszni. Ale to złudzenie.

  Gdyby bohaterka mojego dzieciństwa „Ania z Zielonego Wzgórza” opisywała tylko swe trudne życie w sierocińcu i rodzinach zastępczych, nie miałaby szans na podbicie serc podbicie serc milionów dziewcząt na całym świecie. Autorka opisująca przeżycia Ani, a bazująca na własnej biografii, nie ukrywa jej sieroctwa i poniewierki, jako popychadła w różnych domach, ale na tej bazie buduje piękny świat, jaki bohaterka sobie sama stworzyła  dzięki własnej wyobraźni, inteligencji i jej wielkiemu oczytaniu w literaturze pięknej, a szczególnie w poezji. I to jest  urzekające. To przyciąga czytelnika.  Chyba każdy woli czytać o czymś pięknym, wspaniałym, o kimś pozytywnym, niż na odwrót. Jeśli bohater negatywny, jakiś Raskolnikow, zabójca, albo inny, nędzny pijaczyna, to opisany piórem Dostojewskiego, który pozwoli w najnędzniejszej postaci literackiej  dostrzec jeszcze ludzkie oblicze, godne zastanowienia, może współczucia, ale nie totalnej odrazy. Oczywiście są różne gusta literackie, stąd też różne wybory autorów powieści, ale ja na przykład nie przepadam za śmiesznym, ale niezbyt mądrym Szwejkiem, a wielu,  szczególnie panów, go uwielbia. Głównie za humor.

  Nie zamierzam jednak pisać tu  o współczesnej literaturze, ale o człowieku, jakiego ona kreuje, jakiego nam na co dzień pokazują media.

Ja proszę o pokazywanie  takich, którzy by mi zaimponowali. A w książkach chcę czytać o ludziach nawet skromnych, ale wielkich duchem i swą wrodzoną mądrością.


Krystyna Habrat

28.06.2013.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko