Krzysztof Lubczyński rozmawia z MIECZYSŁAWEM HRYNIEWICZEM

0
384

Krzysztof Lubczyński  rozmawia z MIECZYSŁAWEM HRYNIEWICZEM

 

Filmowy debiut przytrafił się Panu mocny – główna rola i mocny film „Zapis zbrodni” Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego z 1974 roku, zrealizowany w konwencji paradokumentalnej. Ciężko było na planie?


– Ten film był tak pomyślany, z czego wynikał sposób narracji, dobór aktorów i naturalistyczny sposób gry. Pamiętam, jak weszliśmy do redakcji tygodnika „Ekran” albo „Film”, ludzie zaczęli przed nami uciekać. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. Scenę wizji lokalnej kręcono w tej samej wsi, a może nawet w tym samym domu, gdzie dokonano zbrodni.Na planie milicjanci musieli nas chronić przed mieszkańcami, a gdy wyjeżdżaliśmy stamtąd nysą milicyjną, rzucano w nas kamieniami. To było dla mnie okropne przeżycie, bo jestem człowiekiem łagodnym, nie cierpię broni, a dostałem do ręki ten samopał, z którego mój bohater zabił. Pamiętam, jak strasznie zmarzłem podczas kręcenia scen ukrywania się w jakimś magazynie nawozów sztucznych, a kręciliśmy późną jesienią, specjalnie, żeby było brzydko. Reżyser Trzos pozwalał nam wydobyć to, co w nas autentyczne. Po latach, kiedy spotkałem się z nim na planie serialu „Marszalek Piłsudski”, powiedział mi, że po latach się zdegenerowałem, zatraciłem świeżość. Chodziło mu o to, że aktor z wiekiem wie coraz więcej, zna coraz więcej chwytów i traci naturalność. Pomyślałem, że może wrócę do tej dojrzałości, gdy będę stary. Czasem tak się dzieje, gdy człowiek jest już zmęczony i niczego nie musi grać.


Film wywołał długą dyskusje na łamach prasy, nie tylko filmowej…


– Niestety, trochę minął się z czasem, bo gdyby został nakręcony później to byłby zaliczony do nurtu kina moralnego niepokoju jako jeden z ważniejszych filmów. Niestety trochę tamten nurt wyprzedził. W tym filmie wyraźnie pokazane jest, że ta grupa chłopaków jest jeszcze nie w mieście, a już nie na wsi, żyje w zawieszeniu i stąd ta straszna agresja. Film wiele zawdzięcza znakomitemu operatorowi, Zygmuntowi Samosiukowi, o którym mówiono człowiek-statyw, choć kręcił na ogół tylko z reki Ale już w następnym filmie, Stanisława Różewicza „Opadły liście z drzew” inny wybitny operator, Jerzy Wójcik kręcił tylko ze statywu, a nic z ręki, wszystko mierzono na centymetry, a mnie przywiązywano sznurkiem do kamery. Pamiętam realizację „Barw ochronnych” Zanussiego, gdzie kolejny talent operatorski, bardzo spokojny Edward Kłosiński, zrobił jedno kilkuminutowe ujęcie dyskusji studentów.


Ze Stanisławem Różewiczem pracował Pan też na planie jego bardzo ciekawego filmu „Pasja” o Edwardzie Dembowskim…


– Nie przepadam za tym filmem. Uważałem że postać Szeli była skłamana, ale współpracę z panem Różewiczem wspominam bardzo ciepło.


Przed „Zapisem zbrodni” zadebiutował Pan w serialu „Droga”…


– To było latem 1973, przed zdjęciami do „Zapisu”. Zagrałem w jednym odcinku, z Wiesławem Gołasem, pasażera z nożem w kieszeni. Głos podstawił jednak za mnie Maniek Opania. Nie wynikało to z przyczyn technicznych, lecz artystycznych. Odpowiadałem reżyserowi jako aktor, ale mój głos okazał się dla niego za miękki, więc do dał do niego bardziej agresywny, nieco zbójecki ton głosu Mańka.


W serialu „Zmiennicy” zagrał Pan taksówkarza, jedną z wiodących ról…

– Chciałem ją zagrać, a rywalizowałem z trzema kolegami, którzy zresztą zagrali inne role w tym serialu. Nawet schudłem do niej kilkanaście kilogramów.

Granie taksówkarza, to była także ciężka fizycznie praca?


– Nie, Bareja nie lubił się przemęczać, był higienistą i pracował krótko, często nonszalancko. Nie dbał o szczegóły. Mówił, że jeśli ktoś zauważy, że mam inne, buty niż te, w których do tej pory występowałem, to nie warto robić tego filmu filmu. A propos butów. Co mogą dać aktorowi buty zrozumiałem przy realizacji serialu „Marszałek Piłsudski”, gdzie grałem kapelana wojskowego. Miałem trudności z daniem z siebie siły. I wtedy padł pomysł, żebym włożył pod sutannę nuty wojskowe i spraw była rozwiązana. Nic już nie musiałem grać, sam strój ustawił mi rolę. Czasem tak jest.


Po „Zmiennikach” i „Drodze” zagrał Pan w serialu „Strachy”, rolę Radziszewskiego…


– Nie lubię tej roli elegancika, aspiranta do serca głównej bohaterki. Niedawno obudziłem się w nocy, w telewizji akurat nadawali ten serial, zobaczyłem siebie i znów się sobie nie spodobałem


Z którą z serialowych ról kojarzy się Panu najzabawniejsza sytuacja?


– Sporo takich było. Ostatnio przydarzyło mi się coś takiego. Zdrzemnąłem się po obiedzie, przy włączonym telewizorze, budzę się, patrzę jednym okiem, a to ja umieram na ekranie. To był „Wiedźmin”, gdzie miałem jeden dzień zdjęciowy, role karczmarza, który dostaje siekierą w łeb. Pamiętam, że musiałem jeść dużo lodów, żeby mi para z pyska nie szła, bo kręciliśmy sceny letnie w lutym.


Jednocześnie z pierwszymi pracami filmowymi zaczynał Pan drogę sceniczną w niezwykle prestiżowym zespole Teatru Narodowego…


– Zacząłem jeszcze jako student, od noszenia ogonów, co ktoś musiał robić. Wszedłem pośród wielkich aktorów jak taki pastuszek. Wziął nas całą szóstkę Adam Hanuszkiewicz, do „Antygony”. Wiele zawdzięczam panu Adamowi, więc choć nie chodzę na pogrzeby, to na jego byłem. Byłem sześć sezonów w jego narodowym i coraz rzadziej śmiałem się z jego dowcipów, zwłaszcza, że się powtarzały. Niektórzy inni śmiali się. Sam Hanuszkiewicz ukuł taką anegdotę. Pyta Andrzeja Zaorskiego, dlaczego nie śmieje się z jego dowcipu i uzyskuje odpowiedź: „Bo ja od przyszłego sezonu odchodzę”. Kiedyś w Łebie spotkałem wójta, który mi mówi, że wypoczywa u niego pan Hanuszkiewicz. Poprosiłem, żeby go serdecznie pozdrowił od aktora, który nie śmiał się z jego dowcipów. Okazało się, że Hanuszkiewicz najpierw sprawdził, czy chodzi o Zaorskiego czy o mnie. Przygoda w narodowym dała mi możliwość poznania wspaniałych aktorów, z bogiem Łomnickim na czele, Łapickiego, Opalińskiego, Dmochowskiego, Jana Machulskiego, Eichlerównę, Kucównę, nazwisko w nazwisko. W zespole były jeszcze panie, które grały w przedwojennych filmach, m.in. Malkiewicz-Domańska, a w biurze organizacji widowni pracowała pani Jaga, córka Janusza Warneckiego, który grał „Mistrza” w filmie Jerzego Antczaka. Była też pani Jadwiga Colonna-Walewska, która grała w „Barwach ochronnych” i którą pan Zanussi osobiście zapraszał na plan. Ciekawe mam wspomnienie z pracy z Konradem Swinarskim przy „Pluskwie” Majakowskiego. Straszył mnie i Krzysia Janczara, że jak nie będziemy dobrze grać, to wynajmie z Julinka pieski, które będą na proscenium podbijać główkami baloniki.


Zagrał Pan też w okazałej inscenizacji „Troilusa i Kresydy” Szekspira…


– To było widowisko niemal operowe i nic dziwnego, bo reżyser Marek Weiss-Grzesiński niebawem odszedł do opery. A rola, którą zagrałem, przejąłem po Adamie Gesslerze, znanym dziś restauratorze i kucharzu, który reżyserowi się nie sprawdził. Mile wspominam rolę Skierki w „Balladynie” Słowackiego , gdzie grałem z Bożeną Dykiel, a teraz już gram dziesięć lat w serialu „Na Wspólnej” jej męża. Zagrałem też w sztuce Helmuta Kajzara, który chciał odnowić teatr i który mnie i gronu kolegów, skandalicznie szybko umarł. Na chwilę znalazłem się w Teatrze Studio, u Jerzego Grzegorzewskiego, który był moją teatralną miłością, ale nic konkretnego z tego nie wyszło, bo zabrakło między nami chemii.


Gdyby miał Pan wpisać jedną swoją rolę teatralną do ankiety personalnej, to którą?


– Sganarela w „Don Juanie” Moliera w Poznaniu w 1998 roku. Byłem tam dwa sezony. Don Juana zgrał Grzegorz Emanuel, aktor o bardzo ciekawych warunkach, gra na ogół epizody psychopatyczne. To był mój ostry powrót do teatru.


Myśli Pan o powrocie na stałe do teatru?


– Myślę, ale mam silne opory. W teatrze się umiera, a nie chcianym umrzeć w teatrze.


Przerwy w pracy aktorskiej i oddawanie się innym zajęciom to dla Pana nie nowina…


– Tak, w 1980 roku wyjechałem na saksy, zarobkowo do Francji. Imałem się różnych zajęć, zbierania winnego grona, robót budowlanych i innych. Żyłem nawet w artystycznym atelier w Paryżu, nazywało się „La barque”. Wyglądało tak, jak mały Jaś mógłby sobie wyobrazić pracownię artystów w Paryżu. Byłem ostatnio w Paryżu, zmienił się, trochę spsiał, ale nadal jest piękny.


Dziękuję za rozmowę.


Mieczysław Hryniewicz
– ur. 31 sierpnia 1949 – absolwent PWST w Warszawie (1973). Był w zespołach warszawskich: Narodowego (1972-1980) i Studio (19821988) oraz poznańskiego Teatru Polskiego (19982000), gościnnie występował w Teatrze Ochoty i Teatrze Adekwatnym. Przez kolejne lata grywał głównie w teatrze oraz w drugoplanowych i epizodycznych rolach filmowych. Od 2003 występuje w serialu „Na Wspólnej jako Włodek Zięba. W filmach zagrał dziesiątki ról epizodycznych, m.in. w „Pejzażu horyzontalnym” J. Kidawy, „Barwach ochronnych” K. Zanussiego, „Lawie” T. Konwickiego, „Pułkowniku Kwiatkowskim” K. Kutza, „Quo vadis” J. Kawalerowicza. W teatrze Telewizji m.in. „Epidemii zbrodni” E. Madsona w Teatrze Kobra, „Paragrafie 22” J. Hellera w reż. M. Piwowskiego , „Przedwiośniu” S. Żeromskiego w reż. W. Solarza, czy w „Dziadach cz III” A. Mickiewicza w reż. J. Kulczyńskiego. Wiele roczników dziecięcj widowni słuchało jego głosu jako bałwanka Bouli i jednego z Gumisiów.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko