Anna Maria Musz
„Czy błogosławię. Nie przeklinam…” – Melanii Fogelbaum „Drzwi otwarte na nicość”
Podobno „rękopisy nie płoną”. Historia którą za chwilę opiszę, to niewiarygodny, ale realny dowód na to, że są książki, których losem kieruje niezwykłe przeznaczenie. Melania Fogelbaum, polska poetka pochodzenia żydowskiego, objawiła się Czytelnikom po raz pierwszy w roku 2004. W 60. rocznicę likwidacji łódzkiego getta, staraniem przyjaciół poetki opublikowany został tomik „Zeszyt z Getta w Łodzi”, zawierający 24 wiersze jej autorstwa. Podstawą dla tamtej książki i tomu „Drzwi otwarte na nicość”, wydanego pod koniec 2012 roku, był ten sam zeszyt z rękopisami – cała spuścizna poetycka Melanii Fogelbaum, jaką znamy. Utwory do tomu z 2004 roku wybrane zostały przez Andrzeja Kobosa, natomiast odczytaniem, redakcją i wydaniem „Drzwi otwartych na nicość” zajęli się Leszek Żuliński i Zygmunt Marek Piechocki.
Mam wrażenie, że każdy tekst tworzy teraz i utrwala legendę tej książki, a właściwie zawartych w niej utworów, które tak długo żyły bez papierowego wydania. Pełną informację o historii zeszytu znajdzie Czytelnik we wstępie i posłowiu „Drzwi otwartych na nicość”, dlatego pozwolę sobie przytoczyć tylko kilka najważniejszych informacji.
Melania Fogelbaum urodziła się w 1911 roku w Łodzi. Była poetką, eseistką, malarką i rzeźbiarką. W czasie wojny trafiła do łódzkiego getta – gdy je likwidowano, 33-letnią Fogelbaum wywieziono do Auschwitz-Birkenau i jeszcze tego samego dnia stracono w komorze gazowej.
Losy autorki były tragiczne, ale wiersze, które zostawiła, mają „szczęście do ludzi”. Wszystkie rękopisy, zebrane w jednym brulionie, przetrwały likwidację getta. Odnalazł je Nachman Zonabend i powierzył to znalezisko Helenie Zymler-Svantesson, dziś mieszkającej w Szwecji. Teksty, które udało się odczytać w pierwszej kolejności, trafiły do tomu zredagowanego przez Andrzeja Kobosa. Kilka lat później nad skanami brulionu pochylili się Marek Piechocki i Leszek Żuliński. Odszyfrowane niemal w całości (za wyjątkiem pojedynczych słów) wiersze, w opracowaniu graficznym Moniki Szalczyńskiej, opublikowało gorzowskie Wydawnictwo SONAR Literacki. Właściciele Wydawnictwa pokryli jednocześnie wszelkie koszty publikacji.
Melania Fogelbaum nie miała gotowego zestawu wierszy do druku. Tytuł „Drzwi otwarte na nicość” wybrany został specjalnie na potrzeby tego wydania tekstów poetki. Pochodzi on z jednego z wierszy:
I był sen przebudzony
W krawędzi powiek
Drzwi otwarte na nicość
Sień zsiniała z wiatru
schody wiodące donikąd człowiek, nie pukam
I widziałam jakiś dzień o świcie czy wieczorze
Większość tekstów Fogelbaum nie ma tytułów – jeśli w tomie znalazłby się spis treści, składałby się niemal wyłącznie z incipitów. Kolejność utworów (za wyjątkiem drobnych korekt), pozostała taka sama, jak w rękopisie. Chronologiczny układ wierszy najlepiej ukazuje powracające i zmieniające się emocje, beznadzieję i rozpacz getta, ale także jakąś niezwykłą, upartą, budzącą się od czasu do czasu nadzieję, związaną z drobnymi obserwacjami. Podmiot liryczny krąży pomiędzy wspomnieniem szczęścia i marzeniem o szczęściu, a tęsknotą, rozpaczą i śmiercią. Widok mrocznego miasta ni stąd, ni zowąd przenika się z obrazem łąki:
Żałowałam snów przepadłych w niejawie
że niewidne dla innych, są, jak cieni cień
Dłoń stroiła niebywałe widy w kształt i barwę
w dźwięk i taniec. Burzyła w niemocy udręce
Przyszedł dzień. Trawa była pod ręką
a z trawy przyszły wieści nieznane pogubionych snów
Wiatr przywiał żywicę, śpiew wody i echo słów
las się ściszył i cisza. I słonce i mech.
(„Twór”)
Wielką zaletą twórczości Melanii Fogelbaum jest oryginalny styl, plastyczność opisów i niezwykła wyobraźnia językowa. Poetka mówi własnym, niepowtarzalnym głosem. Wiersze są gęste, czasem nawet zbyt gęste od słów – Fogelbaum chętnie sięga po epitety i neologizmy, nie stroni od rozbudowanych opisów i inwersji. Te zabiegi sprawiają, że niektóre wersy wymagają dwukrotnej lektury, ponieważ przy pierwszej wydają się niejasne. Co ciekawe – nawet jeśli w pewnym momencie nagromadzenie słów mogłoby wydać się czytelnikowi nużące, w miarę czytania kolejnych wierszy prawdopodobnie oswoi się on z tym stylem. Indywidualny język pozwala bowiem poetce na tworzenie fascynujących, czasem pięknych, czasem strasznych obrazów. Takich zaskakujących i zachwycających spostrzeżeń znajdziemy w jej wierszach sporo:
***
Poręby
Padło drew bieliste
Drzag drzazgotem topór
Zabieliło się od drzazg
W drewutni mroku
Wonną krwią żywiczną
Zaparzył się wieczór
Zółtym okiem sęku
Zazłocił
I jeszcze jeden obraz, fragment wiersza bez tytułu:
sieć zieloną oczy snują
lęk białka oczu w tężec ścina
bladą śmiercią z sufitem
żongluje nieznany Bóg
Z treści „Drzwi otwartych na nicość” można odtworzyć realia życia w getcie: epidemie, choroby, zatłoczone mieszkania („cztery lata w ośmiu skrzydłach sieni/ przemieliły osiemdziesiąt żyć”), pustkę i głód („biała umowa ścian/pustką oczu jest dziecko przy studni”). Stosunkowo rzadko pojawiają się konkretne odniesienia do kultury żydowskiej, choćby pod postacią imion. Częste są za to mury, rozsychające się ramy okien, rynsztoki i bruk, ciemność, wiatr, błoto i… trupy. Zwłoki przypominają „grudy” – bliżej im do przedmiotów, niż do ludzkich ciał:
dzień zamknięty na rygiel
noc na kłamstwo
pieśń, pieśń spragniona szukająca staw
w czarnych wiatrakach sieni
skrzydła ruder mielą życie
boże nieistny, krzyku niewyrwany
z trzewi – mocy zatrzaśniętych warg
w noc poparzoną mrozem
biała śmierć skacząca na grudy ciał
„Przełknijmy gruzły płaczu w krtaniach” – stwierdza podmiot liryczny. Bohaterowie tych wierszy wyrywają się w stronę piękna i szczęścia, ale nie mogą go osiągnąć. Ich życie to wieczne miotanie się, chwytanie tego, co jeszcze można zagarnąć, wyciągnąć z rozpadającego się świata:
Chodź ugrzęźniemy w zielonym szeleście
zmylimy mądrym krokom ślad
oczom spalonym brudnym asfaltem
Za uczucie płaci się cierpieniem. „Za naszą nagłą miłość czarci mu do nóg/ Kołpak księżyca cisną”– czytamy w jednym z wierszy. A w innym:
wiatr kolorowy
wiatr kolorowy
mgłą barw tysiąca cisnął w oczy
bulgoce woda
śpiewa i płacze – woda śmiejąca
czerwone, czerwone ptaki serc trzepocą
w ramion wiklinie
pokochały się oczy rozkochane usta
słodycz ust potruła w maliny
(„Szczęście”)
Wspomnijmy jeszcze na koniec o „technicznej” ciekawostce związanej ze specyfiką tego tomu. Czytając kolejne wiersze możemy prześledzić losy niektórych wątków i motywów, a nawet całych wersów i tekstów. Autorka często sięgała do wcześniejszych pomysłów dzieląc je, wplatając w nowe wiersze, doskonaląc. Można odnieść wrażenie, że niektóre obrazy były jej szczególnie bliskie, ale szukała dla nich coraz to nowszej, doskonalszej formy. W tej grupie niemal symboliczny wydaje się wiersz, którego początek – w każdej wersji – wygląda identycznie:
Nie miałaś oczu błękitnych ni złotych
I żadna cisza nie drżała trzepotem
Twych dłoni
Motyli plam słonecznych po murach nie gonił
Twój uśmiech, kołysać Cię miała daleka, senna Waikiki
Z ech czerwonych goździków po naszych purpurowych nocach
Miałam zszyć ci koboldzi, maleńki kapturek
Przed urokiem od węży, jaszczurek i mroku
Hawajska wyspa staje się Arkadią, oazą spokoju. Jak fatamorgana majaczy od czasu do czasu w ciemnych ulicach getta. Dopiero w ostatnim tekście o Waikiki podmiot liryczny opisuje swoje marzenie już bez nadziei:
Jakże próżno czekała wiatrem i brzegiem i wodą
Daleka Waikiki
Jakże pochmurniały ból gorycz i młodość
Szczęście czasem przepala tryska ból nieznany
zanim soki poczęły
Melania Fogelbaum, „Drzwi otwarte na nicość”, red.: Leszek Żuliński, Z. Marek Piechocki. Wydawnictwo SONAR Literacki, Gorzów Wielkopolski 2012, s. 158.