Rafał Sulikowski – W przestrzeni dzieł wiecznych. Klasyka, jakiej nie znamy.

0
129

Rafał Sulikowski

 

W przestrzeni dzieł wiecznych. Klasyka, jakiej nie znamy.

 

I. Rzut oka z lotu ptaka. .

 

Robert DudekSurowo nasi, ale nie tylko nasi, krytycy i powoli już historycy literatury oceniają literaturę najnowszą, zwłaszcza prozę zarówno polską, jak i europejską. W ostatniej dekadzie – 1 dekadzie XXI wieku – pojawiło się sporo utworów literackich, szczególnie poetyckich. Zajmę się w tym szkicu tylko prozą polską po roku 1989, ale wnioski można zastosować nie tylko do całej prozy powojennej, szczególnie po roku ’56, jak i przenieść częściowo poza granice polskiej literatury współczesnej.

Na terenie prozy też pada to pytanie, które zadajemy każdej sztuce – malarstwu i muzyce, lecz tutaj trudniej o uogólnienie: bo czy była to dekada czy dwie dekady świetnej prozy? Jeśli wierzyć w sukces sprzedażowy literatury kobiecej i „środkowej”, tworzonej dla powstającej klasy średniej (np. Katarzyny Grocholi) i tym mierzyć wartość prozy – to tak. Jeśli wierzyć części nowej, młodej, zasadniczo lewicowej krytyce – to też powstało sporo „main-streamowych” (cokolwiek by to miało kiedyś znaczyć) powieści sporo. Jednak jak wiadomo, przeważnie sukces rynkowy jest odwrotnie proporcjonalny do wartości utworu artystycznego. Wierzę tedy tym nielicznym krytykom, którzy w ciągu minionego XX-lecia (1989-2009) nie znaleźli arcydzieła. Może źle szukali? Może mało przeczytali? Raczej szukali nie tam, gdzie powinni.

Bo najwięcej dobrej literatury powstaje obecnie w ramach czeskiej prozy, zresztą inspirującej naszych prozaików (np. Jerzego Pilcha), a także tradycyjnie w rosyjskiej. Nie wierzę, że tacy wybitni krytycy jak Maciej Urbanowski, Dariusz Nowacki, Przemek Czapliński czy Jerzy Jarzębski się pomylili – po prostu nie ma w księgarniach i bibliotekach (tym bardziej w antykwariatach) drugiego Przedwiośnia czy Popiołu i diamentu, nie ma nowej Lalki czy W poszukiwaniu straconego czasu, a więc dzieła, które by stanowiło opis wspólnego przeżycia pokoleniowego, jakiejś wspólnoty myślowej czy tekstowej. Nie rozmawiamy o literaturze, bo każdy ma w głowie inną bibliotekę.

Wszyscy, którzy (jeszcze) cokolwiek czytają, czytają w rozproszeniu. Każdy czyta inaczej i co innego, więc trudno o porozumienie. Upadły kryteria wartościowania, krytyka mnoży ilość przerobionych dzieł przez ilość wypowiedzi krytycznych, nie ma już obiektywnej oceny pojawiających się tekstów. Powstaje pytanie: jak pogodzić się ze zmarnowanymi szansami nowej literatury? Poczucie winy mojego pokolenia lat 70., a przecież obecnie debiutuje już pokolenie lat 90., wynika z faktu, że każdy z piszących polskich prozaików miał w pewnym momencie szansę stworzenia Czegoś, lecz ten czas minął. I jeśli czas jest liniowy, to nigdy nie powróci.

 

 

II. Cóż nam zostanie z naszej młodej literatury?

 

O ile krytyka zwykle cierpi bez swej winy na złudzenie „krótkiej perspektywy”, to historia literatury powoli ustala, co było wartościowe o dekadę wcześniej – to lata 90., czas międzyepoki (Julian Kornhauser), epoki przejściowej (Nasiłowska) czy transformacji kulturowej. Mógłby ktoś powiedzieć – świetne czasy na powieść epicką, taką staroświecko-panoramiczną, wielowątkową, z bohaterami, jakich się długo pamięta, prozę wielkiego oddechu, sagę wielkiej transformacji, ot, lustro naszej drogi w ciągu przedostatniej dekady. Jeszcze jakieś afery w tle, spiski, układy, wielka polityka i finansjera. Nic z tego.

Nikt nie pokusił się o pisanie klasycznie epickie – mamy tylko jakieś okruchy zwierciadła, jakieś odpryski szczeliny istnienia.

Powieść o śmierci w perspektywie metafizycznej, czyli Metafizyka Lecha Majewskiego okazała się niewypałem, mimo obiecującego tytułu i problematyki eschatologicznej. Obiecujące utwory Andrzeja Stasiuka zdryfowały ku mocno lewicowemu poglądowi na świat i nie chodzi tu nawet o lewicę, lecz o styl: nie wystarczy mieć to ‘coś’ do powiedzenia – trzeba to umieć „jakoś” przekazać. Jednak stylistyka prozy lat 90. to kompletna porażka – styl bezbarwny, bez specyfiki tej prozodii, jaką znamy z prozy Tomasza Manna, z wyjątkiem (chlubnym) wybitnego stylisty Stefana Chwina, którego kolejne książki (ostatnio świetna Panna Ferbelin, jakby kontynuacja Esther) czyta się z radosnym trudem. Pozostali mają niby „coś” do powiedzenia, ale nie wiedzą „jak”. Problemy z kompozycją utworów też są widoczne. Trudniej jest warsztatowo pisać językiem epickim, wysokim, stąd nagminnie krótkie zdania, najwyżej średniej długości, jakby prozaicy dostawali zadyszki lub nie ogarniali wzrokiem więcej niż jednego zdania. Chcąc powiedzieć wszystko jak najszybciej, idą na ilość treści, a nie jakość. Prawie rzadko umiemy powiedzieć, jaki jest sens danego utworu – to też symptom zagubienia, dezorientacji, także aksjologicznej, ale i poczucia, „jaki jest sens literatury”.

Zamiast problematyki obyczajowej, społecznej – mieliśmy nową gnozę, quasi-mistykę, metafizyczność i teologię negatywną. Zamiast bohatera krwistego – kalki z papieru. Zamiast jasności, ale i głębi – coś w rodzaju ciemnej nocy, znaczonej kolejnymi książkami Olgi Tokarczuk, Magdaleny Tulli, Izabeli Filipiak, także Gretkowskiej, no, Masłowska i panowie: Stasiuk, Huelle (znany ze świetnego debiutu z 1987 roku, czyli tajemniczego Weisera Dawidka), może jeszcze Pilcha. Wymieniać można by sporo – rzecz w tym, że przeczytawszy tylko tych twórców i te ich tylko wybrane tylko dzieła można spokojnie resztę sobie darować. Szkoda czasu.

Stąd część krytyków szybko próbowała ustaliła wspólny kanon, nowy parnas, rozdając karty i bilety wstępu na literacki Olimp. Składało się na niego kilkanascie nazwisk, którymi zręcznie żonglowano, stale je odmieniano i wymieniano w czasopismach i dodatkach literackich do gazet i kolorowych magazynów. W ankietach podsumowano niemal całą prozę PRL – jedni pisarze byli tam określani jako przecenieni, inni jako niedocenieni, a sam Jan Błoński stwierdził, że z prozy lat 1945-1989 nie zostanie dosłownie nic.

 

III. PRL, czyli Polska Rzeczywistość Literacka.

 

Pomińmy skrajne opinie. W czasach PRL można doszukać się utworów epickich, które zmierzały do wybitności, jak Miazga Jerzego Andrzejewskiego, Obłęd Jerzego Krzysztonia czy Kosmos Witolda Gombrowicza. Lecz wielkie dzieła, które weszły do polskiej (lecz nie europejskiej) klasyki prozy, stworzyli poza powieścią tacy twórcy, jak Herbert (w ankiecie o PRL figurował on jako niedoceniony) czy Andrzej Bobkowski jako autor Szkiców piórkiem. Niestety to niewiele, jak na cztery dekady. Eseju broniło sporo twórców: Koniński, Stempowski, Vincenz, ale i oni (poza Parandowskim czy Kubiakiem) cóż mogli wskórać. Wróćmy jednak do prozy epickiej i oceńmy ją wedle nurtów.

Jako porażkę ocenia się dziś świetnie się zapowiadającą w latach 70. językową rewolucję ze szkoły Henryka Berezy (może poza Markiem Słykiem); porażką okazał się rzecz jasna socrealizm (z tym, że Pamiątka z celulozy Igora Newerlego wyróżnia się na tym tle pozytywnie), lecz i próbujący czegoś nowego „mały realizm” (Marek Nowakowski, Marek Hłasko). Najlepiej wypadły dzieła z pierwiastkiem irracjonalizmu (zapomniany Ireneusz Iredyński czy tworzący nadal w PRL Michał Choromański, znany z Zazdrości i medycyny sprzed wojny), a honor fantastyki naukowej uratował Stanisław Lem, potem w latach 90. tworzący wyłącznie eseje o globalizacji i cywilizacji. Coś jeszcze? Tak: antysocjalistyczny realizm, ale jego potencjał wyczerpał się w I połowie lat 80., kiedy Marek Nowakowski i Jarosław Rymkiewicz opisali już stan wojenny. Obłęd Krzysztonia? Tak, ale w zestawieniu ze Szpitalem Przemienienia Lema (1952) czy Apelacją Andrzejewskiego wypada blado, z powodu grandilokwencji i zbytniej objętości (3 tomy). Niemniej dobrze wypadła bliska temu utworowi proza autsajderów, jak Edward Stachura jako autor Wszystko jest poezją czy Się, tekstów mocno filozoficznych, lecz o dużej wartości estetyczno-literackiej.

Powstawały cykle historyczne, istniało zjawisko ‘powieści katolickiej’, wzorowanej na Ładzie serca (sprzed II wojny), a współcześnie na francuskim personalizmie, na dorobku Mauriaca, Maritaina czy Bernanosa, z tym, że w porównaniu z poruszaną we Francji odważnie problematyką nasze powieści z tego nurtu były krótko mówiąc zbyt ortodoksyjne, żeby mogły być prawdziwe.

Rozwijała się też „zwykła” powieść, znaczona utworami rozrachunkowymi – po wojnie, oraz w okresie po marcu ’68. Najlepiej wypadały jednak teksty opowiadające o prywatności – dzieciństwie, arkadii, małej ojczyźnie (tradycja Vincenza, zresztą świetnego eseisty), śnie, halucynacji czy sacrum (Zbigniew Żakiewicz). Mocno obrodziła wielka historia, powieść historyczna, a także fantastyka historyczna (Teodor Parnicki), oraz parabola historyczna (Bramy raju). Nie udała się nam proza wzorowana na antypowieści, a także strumieniu świadomości (tradycja Joyce’a) czy chaotyczności (Joyce i jego Finnegans Wake). Proza psychologiczna wydała niezłą Rdzę Wilhelma Macha. I to byłoby na tyle.

Do tego dodajmy prozę międzywojnia, z którego ocalał jedynie Bruno Schulz w towarzystwie Witkiewicza, a przepadły Zofia Nałkowska, Maria Kuncewiczowa, co prawda sprawne pisarki, ale nie przynoszące żadnego novum psychologiczno-społecznego. Może jeszcze Michał Choromański i świetna Zazdrość i medycyna. Ktoś jeszcze?

Cofając dalej, robi się coraz lepiej. Najpierw polska powieść młodopolska, całkiem niezła, jak Pałuba czy dorobek Reymonta i wczesnego Żeromskiego. I wreszcie wielka klasyka – Prus jako autor Lalki czy Faraona. Towarzyszą mu dwa inne duchy, lecz pomniejsze: Orzeszkowa i Sienkiewicz, poczytny, popularny, ale niezbyt ‘głęboki’.

Wsiądźmy teraz w wehikuł i pojedźmy jeszcze dalej wstecz niczym bohaterowie O północy w Paryżu Allena, aby zrozumieć, skąd mamy wielką klasykę powieściową w Europie w XIX wieku i I połowie XX wieku. Mówiąc krótko: powieść nie spadła z nieba.

 

IV. Przypisy do Homera.

 

Był sobie Homer, autor Iliady i Odysei, o którym w XIX wieku badacze mówili jako o legendzie. Kwestia homerycka to zagadnienie ciekawe, lecz wystarczyły badania stylistyczne, aby stwierdzić, że poematy oba pisała jedna osoba. Inaczej mówiąc, eposy te nie zostały zredagowane, jak sądzono w filologii klasycznej w XIX wieku. Homer żył i tworzył (jakieś utwory mogły zaginąć lub są jeszcze do odkrycia) ok. IX-VIII w. p.n.e. i od tego czasu w Grecji zaczyna się antyk, kolejne epoki, z których epicka jest najstarsza. To jest tradycja kluczowa, zniszczona częściowo przez wojny światowe. Tam tkwi klucz do wielkiej sztuki i kultury europejskiej. Potem następowały epoki liryczna i dramatyczna, w Grecji rozwijał się teatr, gdzie wystawiano tragedie i komedie. I czekano na kolejnego Homera. Nadszedł w I w. p.n.e. i stworzył coś, o czym chrześcijanie rozprawiali. Doczekano się zatem Wergiliusza, autora poematu epickiego Eneida ze słynną IV eklogą, komentowaną szeroko; jednocześnie inny epik, Hezjod zapoczątkował nurt mniej bohaterski w cyklu Prace i dnie, co potem po dwu tysiącach lat próbowali podjąć dwudziestowieczni pisarze (u nas Maria Dąbrowska w zekranizowanych Nocach i dniach; Tomasz Mann w sadze Budenbrookowie); potem długo znowu nic i dopiero Aligheri Dante w Boskiej komedii objawia niesamowity talent epicki w dojrzałym średniowieczu, ale jest to samotna wielkość. Poza tym utworem nic w średniowieczu nie ma do czytania w epice wierszowej. Od tej pory kariera eposu jako gatunku epickiego zwalnia, by ostatnie utwory (już tylko jako poematy opisowe lub romanse awanturnicze) wydać w XVIII wieku. Niektórzy sądzą, że dziewiętnastowieczna powieść wywodzi się z eposu, a dialogi z tragedii greckiej; inni badacze wskazują, że powieść nowożytna to efekt tradycji dokładnego spisywania historii życia podsądnych ówczesnych sądów w trakcie procesów (Ian Watt). .

 

III. Powrót do przyszłości.

 

Skądkolwiek wywodzi się gatunek powieści, to jego apogeum, jego najlepsze wieki to powiedzmy II połowa XVIII wieku, kiedy tworzy swoją Bildungsroman „Lata nauki Wilhelma Meistra” sam Goethe i z drugiej strony I połowa XX wieku, ściślej: do 1939, kiedy epika traci trochę rację bytu na skutek inwazji poezji walczącej.

W czasie, gdy Bolesław Prus tworzy Lalkę (1887-1889), ciekawie dzieje się w innych literaturach europejskich. Rosyjska wydaje takie dzieła, jak Wojna i pokój, Anna Karenina; utwory Fiodora Dostojewskiego, czy Martwe dusze Mikołaja Gogola. We Francji Balzac tworzy Komedię ludzką, a Victor Hugo słynnych Nędzników, Stendhal zaś Czerwone i czarne, powieść, którą czyta z wypiekami już 6 pokolenie. W Anglii działa Karol Dickens, tworzący Dawida Coperfielda. No i pozostaje literatura niemiecka, lecz ona dojdzie do glosu później, w powieściach Tomasza Manna (także świetne opowiadania), jak Czarodziejska góra, jak Doktor Faustus. W Rosji przez 12 lat pisze w trudzie swoje arcydzieło Bułhakow autor Mistrza i Małgorzaty (skończył pisać w 1940, dwa lata przed inwazją niemiecką). To szczytowe osiągnięcia nowożytnej, a potem modernistycznej prozy, klasyka, coś co stworzy przestrzeń dzieł wiecznych. Nie jest ona subiektywnym kanonem krytyka, listą lektur czy nawet spisem arcydzieł.

Epos jak pamiętamy przedstawiał zgodnie z zasadą decorum i zasadą mimesis (opisaną w klasycznej pracy Auerbacha w połowie XX wieku) losy bohaterów realnych i boskich na tle przełomowych wydarzeń, tworzących mityczne lub historyczne (rzadziej) tło. Podobnie, jak tragedia przynosił oczyszczenie (katharsis) oraz sporą dawkę porcji wiedzy (funkcje poznawcze) o tamtych czasach, w których przeszłość była zamkniętą, koherentną i odizolowaną całością. Poemat Mickiewicza Pan Tadeusz dotyczył czasów napoleońskich, czyli de facto: heroicznych, bohaterskich. Tu widzimy jedną z przyczyn klęski eposu w XVIII wieku i ustąpienia pola powieści, początkowo sensacyjno-romansowej (XVI wiek), potem romantycznej, a ściślej: sentymentalnej, wreszcie w II połowie XIX wieku dojrzałej, pięknej, potężnie uzbrojonej w narzędzia warsztatowe powieści realistycznej, społeczno-obyczajowej.

Wielcy realiści uznali (za Balzackiem), że powieść to lustro odbywające przechadzkę po gościńcach miejskich. Pierwotnie powieść działa się w wielkim mieście: Ojciec Goriot w Paryżu, Lalka w Warszawie, i w innych miastach europejskich. Była wielowątkowa, ale spójna, dobrze zarysowane postaci, dialogi i system konwenansów dopracowane bezbłędnie. W Wojnie i pokoju epickość opisów bitew (podobnie jak u Henryka Sienkiewicza) do dziś robi wrażenie, podobnie jak dialogi Settembriniego i Nafty w Czarodziejskiej górze dotyczące najważniejszych spraw kulturowych.

 

Powieści realistyczne XIX wieku miały wiele cech, już opisanych teoretycznie, a ich cechą była objętość – czytało się je przez wiele wieczorów, jak wielkie sagi rodowe, w których fabuła była wielopokoleniowa, obejmowała niekiedy sto lat (wiek) lub więcej. Jednocześnie czytelnicy pierwszych gazet czekali na dalszy ciąg, kiedy wyjdzie nowy odcinek. To samo dziś robi telenowela, ale jakże odmienna to jakość, jakby inny świat! Bo powieść wielkiego realizmu umacniała powstające mieszczaństwo, z jej mitologią, systemem znaczeń, ze stabilnością i mocnymi wartościami. To, że jest to powieść „miejska” wynika z tego prostego faktu – w miastach analfabetyzm był mniejszy, powstawały szkoły elementarne, także – działał uniwersytet z wybitnymi profesorami (w literaturze Juliusz Kleiner, Stanisław Pigoń czy Julian Krzyżanowski) i różne towarzystwa naukowe. Było masę szkół zakonnych, gdzie poziom był coraz wyższy, stale nauczano nie tylko łaciny, ale także greki i czasem hebrajskiego. W ten sposób przygotowywano słuchaczy do obcowania z klasyką europejską, tą prawdziwą, starożytną. Dziś korzenie te odcięto. Proza zaś nie wydała przez dwadzieścia lat niczego wybitnego, a tym bardziej – arcypowieści, opowieści tłumaczącej nam całościowo – to ważne – nasz świat po roku ’89.

 

IV. Zawracamy.

 

Brak orientacji współczesnych twórców w klasyce, także publiczność odwracająca się od kanonów niepodważalnych niegdyś w imię nowości, w imię szaleńczej pogoni za byciem za wszelką cenę oryginalnym, brak akcji społecznych wspierających klasykę, niewznawiane od lat arcydzieła, kiepskie przekłady i brak możliwości czytania w oryginale – to wszystko czynniki obniżające kulturę. Rozczarowany czytelnik, który miał nadzieję, że znajdzie arcydzieło w obecnych czasach nie ma innego wyjścia, jak zwrócić się ku przeszłości, historii literatury, tej wielkiej historii narodowej i zagranicznej, jak odbudować hierarchię wartości, wznowić przerwaną gdzieś tradycję literacką i szerzej: tradycję wielkiej sztuki, która często przynosi całkowity zwrot, by nie powiedzieć: swoiste literackie nawrócenie i powrót do czytania mistrzów. Szkoda czasu na współczesną prozę. Zapewniam, że kiedy pojawi się współczesne arcydzieło, wszyscy o tym się dowiemy. Lecz póki co możemy spokojnie dać się wciągnąć wielkiej historii prozy europejskiej, bo nie można przeczytać wszystkiego. A jeśli mam do wyboru Dolinę Issy czy Dolinę Radości, nie mając czasu na obie, wybór jest oczywisty. Trzeba tylko umieć zrezygnować z czytania „modnego” – jak to się dzieje w krytyce, nie spełniającej dziś swego zadania ustalania hierarchii literackich, odchodzącej od wartościowania, zrównującej wszystko do jednego poziomu.

Pozostaje mieć nadzieję, że znudzeni jakością naszej prozy, zwrócimy się wstecz naszej historii literatury polskiej, a także wyjdziemy poza nasze granice w kierunku Hrabala, Jerofiejewa, Stendhala. Poczujemy ten smak, ten rytm zdania, ten nastrój i atmosferę; kiedy zapomnimy wreszcie o kursach szybkiego czytania, a zaczniemy jeszcze raz inaczej. Mniej i dokładniej. Mniej i mądrzej. Czego życzę wszystkim nam na święta – spokojnej lektury mistrzów prozy w zaciszu domowego ogniska. Jak za dawnych lat.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko