Beata Golacik – Za Gabrielę

0
360

Beata Golacik


Za Gabrielę

 

Laura La Wasilewska , Franek w poswiecie ksiezyca,  akryl, olej na plotnie , 120x90 cm, 2010 r.Był taki czas, po ostatniej wojnie światowej – dla wielu dramatycznie długo niezakończonej – kiedy niebezpiecznie było nawet pić za Polskę. W każdej knajpie bowiem, obok zwyczajnych gości mogli przesiadywać goście „nadzwyczajni” – wtopieni w tłum, dyskretni tropiciele nieprawomyślnie patriotycznych gestów. Niebezpiecznie było pić za Polskę, ale przed wojną żyła przecież powszechnie znana pisarka – Gabriela Zapolska. I tak oto, w niektórych „kręgach biesiadnych”, zaczęto z szelmowskim, hardym spojrzeniem wznosić na głos toasty – Za Gabrielę!

 

Ale nie o tym chcę pisać – nie o Polsce, którą kiedyś trzeba było ukrywać w kryptonimie, a o prawdziwość której dziś, ciągle ktoś się z kimś politycznie licytuje. Chcę napisać o doli żołnierza, a dokładniej o żołnierskim losie zaklętym w liryczną pieśń. Kiedyś słyszałam opinię syna kombatanta, który z pewnym żalem wyrażał się o piosenkach partyzanckich, mówiąc, że zafałszowują obraz wojny, czyniąc z niej romantyczne widowisko. I poniekąd rozumiem tę wypowiedź. Dostrzegam w niej troskę o prawdę, którą należy przekazać następnym pokoleniom – ku przestrodze. Troskę o takie wychowanie ludzkiej pamięci, żeby człowiekowi, gdzieś w tle refleksji nad rzewnymi strofami żołnierskich ballad, zawsze towarzyszyła myśl, że wojna romantyczna może być najwyżej w filmach czy piosenkach. Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą chłopcy malowani. Jednakże rolą piosenki partyzanckiej nie mogło być wyłącznie zagrzewanie do boju czy dodawanie odwagi rzucającym swój los na stos – tak myślę. Jej zadaniem było również – a może nade wszystko – ukoić, zasłonić na chwilę obraz krwi. Wyobrażam sobie, że ostatnią rzeczą, jakiej mógł pragnąć żołnierz w czasie wojny, była dawka literackiego weryzmu – śmierć na wyciągnięcie ręki, głód, zimno czy skwar, ból, brud, odór ropiejących ran, widok rozszarpanych ciał, płacz, krzyk, huk bomb i strzałów, panika, przerażenie, gniew, nieustająca trwoga o siebie, przyjaciół, rodzinę… Trudno się dziwić, że groza wojny nie była tematem pożądanym do opiewania w pieśniach. One miały nieco inne zadanie – ocalić w żołnierzu resztkę człowieczeństwa, ogrzać jego skostniałe serce, ukoić tęsknotę i strach, oswoić śmierć. Pieśni partyzanckie przywodzą niekiedy na myśl kołysanki śpiewane na dobrą noc: Dziś do ciebie przyjść nie mogę, zaraz idę w nocy mrok, nie wyglądaj za mną oknem, w mgle utonie próżno wzrok… Czułe pożegnanie z ukochaną to częsty motyw przewodni żołnierskiej liryki, a w niej jakby próba przygotowania się do ostatecznej rozłąki, próba ułożenia nowej rzeczywistości tym, którzy pozostaną. Wyrażało to nikłą nadzieję, że być może wszystko ma jakiś głębszy sens, dalszą perspektywę – W pole wyjdź pewnego ranka, na snop żyta dłonie złóż i ucałuj jak kochanka, ja żyć będę w kłosach zbóż. Chociaż, czy śmierć sama w sobie może mieć sens? Czy raczej jest tylko nieuniknionym losem, którego zimny oddech czujemy już na ramieniu, kiedy do tańca grają nam granaty, wisów szczęk. Dziś śpiewamy te liryczne piosenki przy ognisku, nie w pełni chyba uświadamiając sobie szczęście, jakie spotkało nas, którzy nie doświadczyliśmy „całej prawdy wojny”. Zapatrzeni w płomienie, bezpieczni wchodzimy w melancholijne partyzanckie pejzaże lasów, pól i dróg. Naturalne pejzaże tułacza żyjącego na granicy dwóch potężnych światów – życia i śmierci.

 

Wśród wielu znanych mi piosenek o żołnierzach jest jedna – współczesna, która porusza mnie w sposób wyjątkowy. Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego i za każdym razem odkładałam odpowiedź na to pytanie na inny czas, aż wreszcie przyszła właściwa na nią pora. Nie mogło być chyba inaczej, gdyż utwór ten już swoim tytułem zapowiada nieprzypadkowość – „Piosenka w samą porę” – stawia słuchaczowi wymagania. Jednym z nich jest skupienie uwagi na tym, co ważne w momentach granicznych ludzkiego życia. Autorem słów i muzyki jest Jan Kondrak – twórca tekstów, kompozytor, wykonawca. Jeden z liderów i frontman Lubelskiej Federacji Bardów – grupy artystów poruszających się muzycznie w różnorakich obszarach piosenki literackiej i poezji śpiewanej. Udało mi się kiedyś przeprowadzić z Janem Kondrakiem – nieprzypadkowy jak na tematykę przystało – „wywiad rzekę”, w którym zapytałam go o wspomnianą piosenkę. Z tej, trwającej może kilkanaście minut, a mimo to prawdziwie „rzecznej rozmowy”, dowiedziałam się o bogatym kontekście powstawania utworu. „Piosenka w samą porę” zrodziła się najpierw jako tekst, pod koniec 1991 roku. Powstała – wspomina autor – w sytuacji, gdy zaszła konieczność rozpoczynania czegoś od nowa, po raz kolejny w życiu oraz z kilku innych inspiracji. Jedną z nich były, odbyte wspólnie z ekipą lubelskiej telewizji, podróże reporterskie po Roztoczu. Kolejną, podróże literackie w otoczeniu bohaterów powieści Sergiusza Piaseckiego „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”. I być może stąd ten swoisty klimat pogranicza, który w piosence uwodzi nostalgią.

 

Pozwól odejść już
Że nie całkiem zechciej wierzyć
Pozwól odejść już
Najlepszemu z twych żołnierzy
Miejsce w szyku znam
Żołnierz mieszka w czasie przeszłym
Gdy w swojej roli ma trwać

Tam we mnie obłoki
Obłoki gęstnieją
Tam dzban przepełniony lekko się chyli
Tam para danieli przykrywa się knieją
Noc wróży z nocnych motyli

Na mnie już pora
Nim słowo za ciasne
Nim gest za obszerny
Nim karta znaczona
Nim zimna koszula obejmie całunem

Tę chwilę co w nas
Jak ikona

Tam we mnie granica
Granica za cicha
Tam grobla mizerna nadmiaru nie zbiera
Tam strażnik zakłada łach przemytnika
Noc wróży z ręki dżokera

Na mnie już pora …

Pozwól odejść już
Że nie całkiem możesz wierzyć
Pozwól odejść już
Najlepszemu z twych żołnierzy
Miejsce w szyku znam
Moje miejsce w czasie przeszłym
Gdy w swojej roli mam trwać

Na mnie już pora …

 

Jednakże nie w samym klimacie tekstu czy melodii kryje się „moc” tej pieśni. Dla mnie, decydujące znaczenie dla siły wyrazu ma interioryzacja przesłania – umiejscowienie kreowanych obrazów w przestrzeni wewnętrznej czytelnika (słuchacza). Dokonuje się to w wyniku rewelacyjnie prostego zabiegu, jakim jest subtelne (nie od razu i nie na początku) usytuowanie w tekście dwóch wypowiedzi: Tam we mnie obłoki… Tam we mnie granica… W ten oto sposób bohater, którego od pierwszych wersów poznajemy w roli prostego, wiernego żołnierza, staje się niespodziewanie apostołem niebagatelnych prawd. Opisywane dalej szczegóły krajobrazu nabierają metaforycznego znaczenia, przeniesione zostają na płaszczyznę uniwersalnych refleksji, związanych z nimi przeżyć duchowych i emocji. Tekst nabiera głębokiej wymowy egzystencjalnej, co w efekcie poszerza pole interpretacyjne utworu na tyle, że czytelnik jest w stanie utożsamić się z podmiotem lirycznym, który zaczyna mówić niejako w jego imieniu. Tak było w moim przypadku. Już po pierwszym wysłuchaniu odnalazłam się w tym tekście. W roli żołnierza – obrońcy swoich własnych granic, autonomii, istotnych dla siebie spraw, ważnych dla swojej duchowej ojczyzny zadań. Jesteśmy wojownikami życia i choć brzmi to górnolotnie, nie zmienia faktu. Każdy z nas ma do obrony własne, wewnętrzne terytorium – w kręgu słowa, prawdy, wiary, swoich najwyższych wartości. Wpisaną w los walkę z bólem, chorobą, słabością. Trudne wybory i towarzyszącą im bezwzględną świadomość, że kiedyś i tak trzeba będzie to wszystko zostawić. A gdy nadejdzie pora, popłynąć jeszcze raz przez tę pieśń jak przez Styks. Pozwól odejść już, że nie całkiem zechciej wierzyć… – jest w tej prośbie nadzieja i zarazem gotowość na przyjęcie innych wyroków losu, choćby odmowy zwolnienia ze służby. Najlepszy z żołnierzy nigdy nie dezerteruje, nie odchodzi pokonanym. Kiedyś pozostawi po sobie świat bogatszy o niego, chociaż bez niego i, co najważniejsze, za życia już pielęgnuje zgodę na tę ogołoconą z siebie rzeczywistość. Miejsce w szyku znam, żołnierz mieszka w czasie przeszłym… – nie inaczej. Człowiek mieszka w czasie przeszłym. Naznaczony przemijaniem, które odczuwa dotkliwie, ilekroć coś ważnego się kończy, rozpada. A kiedy z czasem zacznie wchodzić stopniowo w noc wiary w siebie, słuszność spraw, którym poświęcił życie i kiedy zaczną zacierać się w nim granice słów i gestów – brawurowych deklaracji o odwadze i niezłomności, wtedy spojrzy na ikonę własnej śmierci jak na święty obrazek. I wówczas, jeżeli nie z miłością, to może bez przerażenia będzie mógł wypowiedzieć: Na mnie już pora. Piękna, mądra pieśń o żołnierzu – liryczny toast za nas i za nasze Gabriele.

 

Znalazła się w repertuarze wielu wykonawców. Śpiewa ją m. in. Marek Dyjak – z charakterystyczną, charakterną wręcz, ochrypłą dramaturgią. Także Szymon Zychowicz – w łagodnej konwencji „gitarą i piórem”. Grywana była w Piwnicy pod Baranami. Jan Kondrak umieścił ją na swojej autorskiej płycie „Romanse, ballady” (1999 r.) oraz na płycie „Imperium” (2004 r.) Lubelskiej Federacji Bardów. W ich wykonaniu utwór wybrzmiewa etnicznie, z typowo „kresowym” zaśpiewem, zwłaszcza w harmonicznym wielogłosie refrenu. „Piosenka w samą porę” wykorzystana została również, jako tło muzyczne do filmu-prezentacji multimedialnej, poświęconemu pamięci żołnierzy poległych w katastrofie smoleńskiej.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko