KRYSTYNA HABRAT – NIE WYDAWAJ DUSZY SWEJ SMUTKOWI

0
250

KRYSTYNA HABRAT


NIE WYDAWAJ DUSZY SWEJ SMUTKOWI

 

    Postanowiłam pisać więcej o pozytywnych stronach życia.

Każdy przecież dzień niesie rzeczy dobre i złe, zatem póki się da, lepiej skupiać się na tych dobrych. I pokazywać ludziom uśmiechniętą twarz oraz pogodną stronę życia.

   Wszak już w Biblii można w Mądrościach Syracha wyczytać:

       „Nie wydawaj duszy swej smutkowi

       Ani nie dręcz siebie myślami.

       Radość serca jest życiem człowieka,

       A wesołość męża przedłuża jego dni.”

 

Jerzy Nowosielski    Był taki dzień, że sobie ten wiersz przepisałam do notesu, jakbym nagle odkryła wartość optymizmu i poczuła nieprzemożną potrzebę pogodnego patrzenia na świat, na ludzi. Kilka godzin chodziłam odmieniona radością. Po południu przyszła niespodziana wieść o śmierci kuzynki. Rok wcześniej owdowiała, a dzielnie podtrzymywała męża w długiej chorobie, by nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Teraz zostawiła dwie córeczki w wieku przedszkolnym. Jak się z tym pogodzić?! Ale nie o tym miał być ten tekst. Chciałam o myśleniu pozytywnym. Nie jest to proste. Zauważyłam, że ostatnio popadłam w jednostrunne mazgajstwo i już sama mam tego dość. Ale nawet rano,   zanim wstałam i myślałam o tym, oceniłam, że o wiele trudniej pisać o radości życia, o rzeczach pogodnych niż o tym co martwi, smuci, drażni.

   Nawet na wykładach z psychologii przy   tematyce emocji profesor powiedział, że mamy   więcej uczuć negatywnych, bo i złość, gniew, smutek, zawiść, nienawiść itd., a z pozytywnych tylko: radość. Dokładnie tego nie pamiętam, ale się przeciw temu mocno buntowałam i zamierzałam wyszukiwać tych pozytywnych. Trochę mi głupio, bo powinnam to dokładnie wiedzieć, ale już nie uczę psychologii (uczyłam tylko trochę) i nie wygłaszam już prelekcji (wygłaszałam też tylko krótki okres czasu), a całą humanistyczną wiedzę wykorzystuję jedynie w życiu i… moim pisaniu.

    Coś jednak w tym jest, że łatwiej nam przychodzi to co negatywne. Łatwiej burzyć niż budować, i psioczyć, krytykować niż chwalić. Nawet w powieści czy filmie bohater pozytywny bywa nijaki, nieciekawy, a negatywny, choćby taki Andrzej Kmicic z Potopu, porywa. Oczywiście niektórzy wolą Wołodyjowskiego, jak kiedyś mój tato, ale Kmicic swą fantazją, brawurą, niezrównoważeniem, nawet lekkomyślnością…ba, głupotą, uwodzi, czaruje, i w powieści i czytelników, bo chyba nie tylko czytelniczki.

    Pamiętam z dawna słowa Stefana Szumana, psychologa, ale i lekarza o zamiłowaniach artystycznych, że komedia jest sztuką o wiele trudniejszą niż tragedia, bo musi się wznieść ponad to, co w życiu trudne i smutne, by wywołać radość.

    Wielu badaczy, oraz zwyczajnych obserwatorów życia, podkreśla znaczenie radości, wesołej zabawy, czy pogody ducha dla pracy twórczej. Dla zdrowia – to oczywiste. Podobnie dla dobrego układania stosunków międzyludzkich począwszy od własnej rodziny. Ale pogodna, zabawowa atmosfera wpływa też pozytywnie na powstawanie pomysłów twórczych i sam proces tworzenia. No i tu wsiadam na mojego konika. Ale po kolei.

    Pisałam kiedyś pracę magisterską na temat „Geneza pomysłu twórczego”. Na IV i V roku Psychologii UJ. To był bardzo piękny czas w moim życiu. Właśnie dzięki obcowaniu z przedmiotem owej pracy przy zbieraniu materiałów a potem ich opracowywaniu i wyciąganiu wniosków. Z wielką przyjemnością przeglądałam w bibliotekach stare roczniki czasopism w poszukiwaniu wypowiedzi twórców, głównie poetów i prozaików, ale też uczonych, odkrywców, nawet muzyków, na temat, jak rodził się pomysł jakiegoś utworu. Wygrzebywałam w Jagiellonce stare książki, wynajdując zaskakujące myśli na ten temat, pisane w staroświeckim, wielce kwiecistym stylu, co rozogniało moją wyobraźnię. Choćby takie: „Niejeden cichy obywatel, którego życie łatane kompromisami, jak pstra szata błazna, staje się na nowo wielki… gdy czyta Brandta Ibsena”. Cytuje z pamięci, chyba z Filozofii sztuki M. Sobeskiego. Ale „pstrą szatę błazna” zdążyłam później w mym pisaniu wykorzystać przy charakteryzowaniu postaci bezkompromisowej terapeutki Marty.

    Materiału zebrałam wtedy tyle, że już pod koniec IV roku mogłam napisać pracę, ale sobie tę przyjemność rozciągałam, jako że studia i tak trwały pięć lat, a bronić pracy mogłam dopiero w czerwcu. Dalej więc czytywałam wydane listy twórców, ich wspomnienia, biografie, wywiady z nimi.

    W końcu napisałam pracę, obroniłam, ale ciągle jeszcze zapisywałam sobie wypowiedzi pisarzy. Przekazałam w końcu mój obszerny esej do Radia-Katowice i   powstała z tego audycja. W końcu zrobiłam z tego materiału   powieść pt. „Klatka Guliwera”, gdzie bohater, Kacper Literowicz, naukowiec bada na czym polega talent, natchnienie, pasja twórcza, i w tym celu sam postanawia napisać powieść. Prowadzi też zajęcia ze studentami z psychologii twórczości a potem zakłada z nimi kółko literackie. I na jednym…

 

    „Dla dodania dziewczętom otuchy Literowicz sięgnął do swych notatek o genezie pomysłu twórczego. Od kilku tygodni nosił wszędzie ze sobą zielony notes, gdzie zapisywał wypowiedzi twórców, dotyczące powstania utworu. Odszukał co Saganka powiedziała o jednej ze swych powieści:

    „… jest historią ludzi rozpaczliwie poszukujących czegoś i nie mogących natrafić na ślad; miałam przed oczyma postać człowieka, który wchodzi późnym wie­czorem do kawiarni, miałam wrażenie jakiejś grozy, która unosi się nad ludźmi, siedzącymi nocą w małych barach. /…/ Zazwyczaj jest jakaś scena, jakiś krajobraz, pogodne niebo lub słota, coś tkwiącego w atmo­sferze, coś absolutnie bez związku z właściwym przedmiotem, coś co wyzwała tkwiący we mnie talent.”

        Skończył a dziewczyny dalej siedziały zasłuchane.

        – Popatrzmy na naszą ulicę! – zawołał nie za głośno, chcąc je zbudzić.

         Jeszcze chwilę trwały nieporuszone. Potem, jedna po drugiej, zaczęty odwracać się ku oknu. Ulica, oświetlona ponuro rzadkimi latarniami, z wielkimi połaciami pustych murów uwydatniała bezdomność zagubionych tu z rzadka przechodniów.

     – Inaczej byłoby – wyjaśnił Literowicz – gdyby przyciągały oko jasno oświetlone wystawy sklepów, jaskrawe ne­ony. A tą ulicą każdy przemyka byle prędzej znaleźć się w pogodniejszym miejscu… Napiszcie o tej ulicy.

   Na koniec opowiedział, że jeden z wier­szy Przybosia narodził się, kiedy raz szedł sobie ścieżką koło kartofliska. Po­tknął się i padając dostrzegł kwiat ziemniaka. Widział go wiele razy. Teraz zobaczył   ile w nim piękna. I to był ów słynny Przybosiowy „zacząt” wiersza. Tworzył się jeszcze przez kilka miesięcy, wciąż rzeźbiony stylistycznie i obrastający nastrojem.

   Któraś z dziewcząt westchnęła:

          Zacząt… Żeby tak mieć predyspozycje do znaj­dywania go. To nie każdemu dane.” *

– – –

   Tym sposobem od radości przeszłam do twórczości, a ściślej do rodzenia się pomysłów. Wszystko to jest piękne. Prawda? Zgłębia to, co w człowieku najpiękniejsze: jego pasja twórcza, natchnienie, obcowanie z materią twórczą i jej modelowanie, snucie wątku, czyli pisanie…

    A przypomnijmy sobie, że Mickiewicz podczas wesołych zabaw młodzieżowych w przypływie podniecenia radością improwizował.

    Czy poprawny będzie wniosek, że radość jest twórcza? Bardziej, gdy słowo „jest” zastąpimy: „często bywa”.

    I można by o tym długo. Pisać i mówić, choć tematyka ta nie jest już tak modna.

Ale na ogół wiadome jest, jaką rolę w każdej trudnej pracy pełni możliwość odstresowania się i przełączania na beztroską zabawę. Wspomniany wyżej Stefan Szuman przed wojną grywał w kabarecie i to podobno pomagało mu w pracy naukowej. Słyszałam, że to on podsunął Schultzowi   tytuł powieści: „Sklepy cynamonowe”.

    Z różnych biografii lekarzy, a nawet z Galicyjskiej Gazety Lekarskiej, gdzie namiętnie rozwiązuję Jolki, wiem, jak ważna jest dla lekarza umiejętność oderwania się od trudnej pracy i może czarnych myśli poprzez uprawianie sportu, pogodne życie towarzyskie a także własną twórczość. Wielu lekarzy pisze wiersze. Zdziwiłam się, gdy przeczytałam to o nieżyjącym już lekarzu, profesorze, znanym mi z opowieści jego rodziny oraz publikacji naukowych spokrewnionych z psychologią. Wzruszył mnie inny, też o liczącym się dorobku, który w tajemnicy przed rodziną napisał 500-stronicową powieść i zdołał ją jeszcze przed swą przedwczesną śmiercią wydać.

    I jeszcze dodam coś osobistego, jako, że ten felieton traktuję bardzo osobiście. Kiedy zaczynałam pisać ten tekst, szło mi jak po grudzie. Zresztą już wcześniej zaczynałam opowiadania, które miały porywać i zarażać radością, ale żadnego nie udało mi się skończyć. Pewnie z powodów, o jakich wspomniałam wcześniej, że łatwiej pokazywać sprawy trudne, złe, niż wznosić się ponad nie, i że więcej w nas emocji negatywnych. Ale tym razem dołączył się też smutek, bo syn na dobre wyfruwa już z gniazda. Dołączyła też obawa o brata mojego męża, któremu grozi amputacja nogi. W trakcie pisania dotarła wiadomość, że jest nadzieja i poważna operacja odroczona. Odetchnęłam i od razu pisanie poleciało mi jak z nut.

    Nie wiem teraz, jak to zakończyć, ale wnioski każdy może wyciągnąć sobie sam. Ja tylko dodam jeszcze coś z Mądrości Syracha, jakie znajdują się w Biblii Tysiąclecia.


„Wytłumacz sobie samemu, pociesz swoje serce

I oddal długotrwały smutek od siebie;

Bo smutek zgubił wielu

I nie ma z niego żadnego pożytku.

Zazdrość i gniew skracają dni,

A zmartwienie sprowadza przedwczesną starość.”

 

Katowice 16.08.2012r.

 

  • Cytuję to z Klatki Guliwera, mojego autorstwa, wydanej razem z powieścią „Podręcznik czarownicy”.  
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko