KRYSTYNA HABRAT
NIE WYDAWAJ DUSZY SWEJ SMUTKOWI
Postanowiłam pisać więcej o pozytywnych stronach życia.
Każdy przecież dzień niesie rzeczy dobre i złe, zatem póki się da, lepiej skupiać się na tych dobrych. I pokazywać ludziom uśmiechniętą twarz oraz pogodną stronę życia.
Wszak już w Biblii można w Mądrościach Syracha wyczytać:
„Nie wydawaj duszy swej smutkowi
Ani nie dręcz siebie myślami.
Radość serca jest życiem człowieka,
A wesołość męża przedłuża jego dni.”
Był taki dzień, że sobie ten wiersz przepisałam do notesu, jakbym nagle odkryła wartość optymizmu i poczuła nieprzemożną potrzebę pogodnego patrzenia na świat, na ludzi. Kilka godzin chodziłam odmieniona radością. Po południu przyszła niespodziana wieść o śmierci kuzynki. Rok wcześniej owdowiała, a dzielnie podtrzymywała męża w długiej chorobie, by nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Teraz zostawiła dwie córeczki w wieku przedszkolnym. Jak się z tym pogodzić?! Ale nie o tym miał być ten tekst. Chciałam o myśleniu pozytywnym. Nie jest to proste. Zauważyłam, że ostatnio popadłam w jednostrunne mazgajstwo i już sama mam tego dość. Ale nawet rano, zanim wstałam i myślałam o tym, oceniłam, że o wiele trudniej pisać o radości życia, o rzeczach pogodnych niż o tym co martwi, smuci, drażni.
Nawet na wykładach z psychologii przy tematyce emocji profesor powiedział, że mamy więcej uczuć negatywnych, bo i złość, gniew, smutek, zawiść, nienawiść itd., a z pozytywnych tylko: radość. Dokładnie tego nie pamiętam, ale się przeciw temu mocno buntowałam i zamierzałam wyszukiwać tych pozytywnych. Trochę mi głupio, bo powinnam to dokładnie wiedzieć, ale już nie uczę psychologii (uczyłam tylko trochę) i nie wygłaszam już prelekcji (wygłaszałam też tylko krótki okres czasu), a całą humanistyczną wiedzę wykorzystuję jedynie w życiu i… moim pisaniu.
Coś jednak w tym jest, że łatwiej nam przychodzi to co negatywne. Łatwiej burzyć niż budować, i psioczyć, krytykować niż chwalić. Nawet w powieści czy filmie bohater pozytywny bywa nijaki, nieciekawy, a negatywny, choćby taki Andrzej Kmicic z Potopu, porywa. Oczywiście niektórzy wolą Wołodyjowskiego, jak kiedyś mój tato, ale Kmicic swą fantazją, brawurą, niezrównoważeniem, nawet lekkomyślnością…ba, głupotą, uwodzi, czaruje, i w powieści i czytelników, bo chyba nie tylko czytelniczki.
Pamiętam z dawna słowa Stefana Szumana, psychologa, ale i lekarza o zamiłowaniach artystycznych, że komedia jest sztuką o wiele trudniejszą niż tragedia, bo musi się wznieść ponad to, co w życiu trudne i smutne, by wywołać radość.
Wielu badaczy, oraz zwyczajnych obserwatorów życia, podkreśla znaczenie radości, wesołej zabawy, czy pogody ducha dla pracy twórczej. Dla zdrowia – to oczywiste. Podobnie dla dobrego układania stosunków międzyludzkich począwszy od własnej rodziny. Ale pogodna, zabawowa atmosfera wpływa też pozytywnie na powstawanie pomysłów twórczych i sam proces tworzenia. No i tu wsiadam na mojego konika. Ale po kolei.
Pisałam kiedyś pracę magisterską na temat „Geneza pomysłu twórczego”. Na IV i V roku Psychologii UJ. To był bardzo piękny czas w moim życiu. Właśnie dzięki obcowaniu z przedmiotem owej pracy przy zbieraniu materiałów a potem ich opracowywaniu i wyciąganiu wniosków. Z wielką przyjemnością przeglądałam w bibliotekach stare roczniki czasopism w poszukiwaniu wypowiedzi twórców, głównie poetów i prozaików, ale też uczonych, odkrywców, nawet muzyków, na temat, jak rodził się pomysł jakiegoś utworu. Wygrzebywałam w Jagiellonce stare książki, wynajdując zaskakujące myśli na ten temat, pisane w staroświeckim, wielce kwiecistym stylu, co rozogniało moją wyobraźnię. Choćby takie: „Niejeden cichy obywatel, którego życie łatane kompromisami, jak pstra szata błazna, staje się na nowo wielki… gdy czyta Brandta Ibsena”. Cytuje z pamięci, chyba z Filozofii sztuki M. Sobeskiego. Ale „pstrą szatę błazna” zdążyłam później w mym pisaniu wykorzystać przy charakteryzowaniu postaci bezkompromisowej terapeutki Marty.
Materiału zebrałam wtedy tyle, że już pod koniec IV roku mogłam napisać pracę, ale sobie tę przyjemność rozciągałam, jako że studia i tak trwały pięć lat, a bronić pracy mogłam dopiero w czerwcu. Dalej więc czytywałam wydane listy twórców, ich wspomnienia, biografie, wywiady z nimi.
W końcu napisałam pracę, obroniłam, ale ciągle jeszcze zapisywałam sobie wypowiedzi pisarzy. Przekazałam w końcu mój obszerny esej do Radia-Katowice i powstała z tego audycja. W końcu zrobiłam z tego materiału powieść pt. „Klatka Guliwera”, gdzie bohater, Kacper Literowicz, naukowiec bada na czym polega talent, natchnienie, pasja twórcza, i w tym celu sam postanawia napisać powieść. Prowadzi też zajęcia ze studentami z psychologii twórczości a potem zakłada z nimi kółko literackie. I na jednym…
„Dla dodania dziewczętom otuchy Literowicz sięgnął do swych notatek o genezie pomysłu twórczego. Od kilku tygodni nosił wszędzie ze sobą zielony notes, gdzie zapisywał wypowiedzi twórców, dotyczące powstania utworu. Odszukał co Saganka powiedziała o jednej ze swych powieści:
„… jest historią ludzi rozpaczliwie poszukujących czegoś i nie mogących natrafić na ślad; miałam przed oczyma postać człowieka, który wchodzi późnym wieczorem do kawiarni, miałam wrażenie jakiejś grozy, która unosi się nad ludźmi, siedzącymi nocą w małych barach. /…/ Zazwyczaj jest jakaś scena, jakiś krajobraz, pogodne niebo lub słota, coś tkwiącego w atmosferze, coś absolutnie bez związku z właściwym przedmiotem, coś co wyzwała tkwiący we mnie talent.”
Skończył a dziewczyny dalej siedziały zasłuchane.
– Popatrzmy na naszą ulicę! – zawołał nie za głośno, chcąc je zbudzić.
Jeszcze chwilę trwały nieporuszone. Potem, jedna po drugiej, zaczęty odwracać się ku oknu. Ulica, oświetlona ponuro rzadkimi latarniami, z wielkimi połaciami pustych murów uwydatniała bezdomność zagubionych tu z rzadka przechodniów.
– Inaczej byłoby – wyjaśnił Literowicz – gdyby przyciągały oko jasno oświetlone wystawy sklepów, jaskrawe neony. A tą ulicą każdy przemyka byle prędzej znaleźć się w pogodniejszym miejscu… Napiszcie o tej ulicy.
Na koniec opowiedział, że jeden z wierszy Przybosia narodził się, kiedy raz szedł sobie ścieżką koło kartofliska. Potknął się i padając dostrzegł kwiat ziemniaka. Widział go wiele razy. Teraz zobaczył ile w nim piękna. I to był ów słynny Przybosiowy „zacząt” wiersza. Tworzył się jeszcze przez kilka miesięcy, wciąż rzeźbiony stylistycznie i obrastający nastrojem.
Któraś z dziewcząt westchnęła:
– Zacząt… Żeby tak mieć predyspozycje do znajdywania go. To nie każdemu dane.” *
– – –
Tym sposobem od radości przeszłam do twórczości, a ściślej do rodzenia się pomysłów. Wszystko to jest piękne. Prawda? Zgłębia to, co w człowieku najpiękniejsze: jego pasja twórcza, natchnienie, obcowanie z materią twórczą i jej modelowanie, snucie wątku, czyli pisanie…
A przypomnijmy sobie, że Mickiewicz podczas wesołych zabaw młodzieżowych w przypływie podniecenia radością improwizował.
Czy poprawny będzie wniosek, że radość jest twórcza? Bardziej, gdy słowo „jest” zastąpimy: „często bywa”.
I można by o tym długo. Pisać i mówić, choć tematyka ta nie jest już tak modna.
Ale na ogół wiadome jest, jaką rolę w każdej trudnej pracy pełni możliwość odstresowania się i przełączania na beztroską zabawę. Wspomniany wyżej Stefan Szuman przed wojną grywał w kabarecie i to podobno pomagało mu w pracy naukowej. Słyszałam, że to on podsunął Schultzowi tytuł powieści: „Sklepy cynamonowe”.
Z różnych biografii lekarzy, a nawet z Galicyjskiej Gazety Lekarskiej, gdzie namiętnie rozwiązuję Jolki, wiem, jak ważna jest dla lekarza umiejętność oderwania się od trudnej pracy i może czarnych myśli poprzez uprawianie sportu, pogodne życie towarzyskie a także własną twórczość. Wielu lekarzy pisze wiersze. Zdziwiłam się, gdy przeczytałam to o nieżyjącym już lekarzu, profesorze, znanym mi z opowieści jego rodziny oraz publikacji naukowych spokrewnionych z psychologią. Wzruszył mnie inny, też o liczącym się dorobku, który w tajemnicy przed rodziną napisał 500-stronicową powieść i zdołał ją jeszcze przed swą przedwczesną śmiercią wydać.
I jeszcze dodam coś osobistego, jako, że ten felieton traktuję bardzo osobiście. Kiedy zaczynałam pisać ten tekst, szło mi jak po grudzie. Zresztą już wcześniej zaczynałam opowiadania, które miały porywać i zarażać radością, ale żadnego nie udało mi się skończyć. Pewnie z powodów, o jakich wspomniałam wcześniej, że łatwiej pokazywać sprawy trudne, złe, niż wznosić się ponad nie, i że więcej w nas emocji negatywnych. Ale tym razem dołączył się też smutek, bo syn na dobre wyfruwa już z gniazda. Dołączyła też obawa o brata mojego męża, któremu grozi amputacja nogi. W trakcie pisania dotarła wiadomość, że jest nadzieja i poważna operacja odroczona. Odetchnęłam i od razu pisanie poleciało mi jak z nut.
Nie wiem teraz, jak to zakończyć, ale wnioski każdy może wyciągnąć sobie sam. Ja tylko dodam jeszcze coś z Mądrości Syracha, jakie znajdują się w Biblii Tysiąclecia.
„Wytłumacz sobie samemu, pociesz swoje serce
I oddal długotrwały smutek od siebie;
Bo smutek zgubił wielu
I nie ma z niego żadnego pożytku.
Zazdrość i gniew skracają dni,
A zmartwienie sprowadza przedwczesną starość.”
Katowice 16.08.2012r.
- Cytuję to z Klatki Guliwera, mojego autorstwa, wydanej razem z powieścią „Podręcznik czarownicy”.