Lech Śliwonik – Poezja więdnie bez muzyki…

0
320

Lech Śliwonik


Poezja więdnie bez muzyki…

 

fot. Aleksander Jałosiński         Poezja śpiewana – cóż to takiego? Wiersz z napisaną do niego muzyką? wiersz z podkładem muzycznym? wiersz z towarzyszącą mu muzyką? Każdy z tych tropów jest fałszywy. Poezja śpiewana to wypowiedź, w której przeżycie, emocja płynie z treści wiersza. W której słowo dominuje (znaczeniowo i formalnie), a muzyka SŁUŻY uwyraźnieniu idei, stworzeniu klimatu spotkania z odbiorcą. Właśnie ta dominacja słowa i szansa stworzenia nieosiągalnej innymi środkami interpretacji, sprawiły że poezja śpiewana znalazła swoje miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim. To stało się w połowie lat 70. minionego wieku, ku zadowoleniu uczestników OKR i sprzeciwach strażników czystości gatunkowej recytacji, a także (co raczej dziwne) sporej grupy poetów.Dzisiaj nikt już nie wątpi, że ten „regulaminowy” związek słowa i muzyki jest potrzebny i płodny. Dobrze służy poezji, wzbogacił ruch żywego słowa. Finał turnieju poezji śpiewanej 57. OKR przyniósł niemało wykonań potwierdzających to przekonanie. Najciekawsze warto odnotować. Wcześniej jednak trzeba na parę chwil zwrócić się ku przeszłości, albowiem w kontekście ruchu żywego słowa naturalnym działaniem będzie zauważenie istotnego, mało uświadomionego faktu: tak jak tutaj pojmowana i praktykowana poezja śpiewana, narodziła się 50 lat temu. Jubileusz zasługuje na skromne uczczenie, przypomnieniem czasu, miejsca i okoliczności narodzin.

         Był to może styczeń, może luty 1962 roku – wspomina w swojej książce o Piwnicy pod Baranami Joanna Olczak-Ronikier.[1] I niebawem wyjaśnia, jakie zdarzenie zatrzymało jej uwagę. Piotr zapowiedział – Ewa Demarczyk. Zygmunt zaczął grać. Rozległy się słowa „Rebeki” Hemara:

                   Ujrzałam cię po raz pierwszy w życiu

                   i serce me w ukryciu

                   cicho szepnęło – To jest on…

Śpiewała stary, znany wszystkim szlagier przedwojenny, a na sali zapadła cisza jak w czasie Podniesienia. Jak ona to cudownie zaśpiewała.(…) Później zachwyciła wszystkich melodramatem Własta „Puchowy śniegu tren…”. A na końcu nastąpiło muzyczne wniebowzięcie: „Madonny”.

         Ewa Demarczyk śpiewała już wcześniej – w kabarecie studentów Akademii Medycznej CYRULIK wykonywała dwie piosenki. Była wtedy (po roku podwójnych studiów – muzycznych i architektonicznych) studentką na wydziale aktorskim krakowskiej szkoły teatralnej. Coś więc już się działo, ale musiało nastąpić najważniejsze – spotkanie z „naczelnym” piwnicznym kompozytorem, Zygmuntem Koniecznym. Bez niego po prostu nie byłoby nowych narodzin gatunku (nowych narodzin, bo przecież śpiewanie wierszy wyprzedzało ich mówienie,[2] nie mówiąc już o czytaniu). W piękny sposób niezwykłość Koniecznego stosunku do słowa opisał inny „piwniczny” kompozytor, Andrzej Zarycki.

         Ówczesne piosenki rozrywkowe polegały na tym, że melodię dopasowywało się do słów lub odwrotnie – byleby tylko jedno i drugie zgadzało się ze sobą: podobny rytm, napięcie, charakter. Szybko lub wolno. Wesoło lub smutno. Natomiast u Zygmunta muzyka wsączała się w najgłębsze znaczenia tekstu. Odkrywała jakąś tajemnicę utworu, której nie było w słowach. Te jego połamane, niekończone frazy harmoniczne, połączenie akordów, których wedle praw harmonii nie powinno się łączyć ze sobą, rytm melodii płynącej jakby wbrew rytmowi wiersza – wszystko to tworzyło inną ekspresję, inną dramaturgię, odkrywało inne treści.

         Sam Konieczny mówi: stosuję się do dramaturgii tekstu i dodaję własną. A potem dodaje, że trzeba tak śpiewać jak się mówi. I podkreśla, wychodzę od analizy tekstu – tak jakby to było na lekcji polskiego, na próbie: to słowo ważne, to mniej ważne… Zachowuję się jak reżyser ale środkami muzycznymi.[3]

Podobno w ciągu jednej nocy Konieczny napisał dla Ewy muzykę do „Karuzeli z madonnami” Mirona Białoszewskiego. I to było owo muzyczne wniebowzięcie. Trudno nie wspomnieć, że wartość tego co się narodziło, uświadamiali sobie nie wszyscy. Bardzo „nie wszyscy”. W tym samym 1962 roku, w czerwcu odbył się I Ogólnopolski Konkurs Piosenkarzy Studenckich. Demarczyk z trudem przeszła eliminacje, zdobyła ledwie II nagrodę (a były dwie pierwsze), zaś Koniecznemu jury zarzuciło, że swoją muzyką zgwałcił tekst Białoszewskiego. Pełny triumf przyniósł w 1963 roku I Ogólnopolski Festiwal Piosenki w Opolu: dzieło duetu Demarczyk-Konieczny – „Karuzela z madonnami”, „Czarne Anioły” (słowa Wiesław Dymny), „Taki pejzaż” (słowa Andrzej Szmidt) zostało uhonorowane I nagrodą. Rok następny to II nagroda na międzynarodowym festiwalu w Sopocie za „Grande valse brillante” (z „Kwiatów polskich” Juliana Tuwima) oraz … nagana sądu koleżeńskiego ZAiKSu dla Koniecznego za dokonanie zmiany w tekście wiersza (w oryginale narratorem jest mężczyzna, tu dostosowano formę gramatyczną do wykonawczyni).

Potem była cała konstelacja klejnotów poezji śpiewanej stworzonych przez dwoje artystów – Rilke i Leśmian, Białoszewski i Dymny, Pawlikowska-Jasnorzewska i Baczyński… Niebawem pojawili się następni wielcy – Niemen, Grechuta. Doszedł do głosu również drugi nurt – autorski, czyli śpiewanie wierszy własnych, z własną muzyką. Lata 70. to czas dwóch wielkich indywidualności – Jana Wołka i ciągle będącego wzorem dla najmłodszych Jacka Kaczmarskiego. Dzisiaj chętnie określa się śpiewających autorów mianem bardów (to taki św. Jerzy, który idzie na smoka w pojedynkę – powiada Wołek), podkreśla ich silny związek z rzeczywistością.

Stawało się coraz barwniej, liczba wykonawców rosła, jeszcze szybciej rzesza zwolenników i mieszkańców (określenie Janusza Deblessema) „krainy łagodności”. Dzisiaj poezja śpiewana to jedna z głównych form słowno-wokalnych; nakład płyt Grzegorza Turnaua przekroczył milion egzemplarzy, Jacka Kaczmarskiego – 700 tysięcy. Tym bardziej trzeba pamiętać początek, miejsce narodzin: Piwnica pod Baranami, Kraków; czas narodzin: początek 1962 roku; rodzice: Zygmunt Konieczny, Ewa Demarczyk.

W Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim turniej poezji śpiewanej jest zadomowiony od prawie 40 lat, w tym roku finalistów gościł (już 21. raz) Włocławek. Z przeglądów wojewódzkich zakwalifikowano 23 wykonawców. Kim są ci najlepsi? Zdecydowanie dominuje młodzież – studenci i licealiści, z występujących w finale blisko 80% to debiutanci. Przygotowują się w domach kultury, w szkołach wspierają ich niekiedy nauczyciele, wielu pracuje (często z musu – brak fachowców) samotnie. Co śpiewają, po jakich autorów sięgają? „Rozrzut” jest znaczny, budzi szacunek jakość literatury, zastanawia zachowawczość – wybierają poetów znanych, sprawdzonych. Nie ulega wątpliwości, że ważnym czynnikiem jest poetyka: preferowane są wiersze regularne, systemowe. Tegoroczni autorzy finalistów – to spośród klasyków – Juliusz Słowacki, Bolesław Leśmian, Kazimiera Iłłakowiczówna, Konstanty I. Gałczyński, Julian Tuwim; ze współczesnych bądź bliskich współczesności – Tadeusz Nowak, Stanisław Grochowiak, Jonasz Kofta, Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora, Wisława Szymborska, Joanna Kulmowa, Leszek A. Moczulski, Jacek Podsiadło, Adam Zagajewski. Nierzadkie jest korzystanie z twórców nurtu autorskiego, teraz były to utwory Wandy Warskiej, Marka Grechuty, Jacka Kaczmarskiego, a także przekłady wierszy Karela Kryla, Jacques’a Brela, Nicka Cave’a. Od kilku lat pierwsze miejsce w tym swoistym rankingu popularności okupuje Agnieszka Osiecka; we Włocławku jej utwory śpiewano 6 razy.

Konkurs ma swoje niezmienne prawa – o jego ocenie decyduje przede wszystkim poziom laureatów. Jury[4] nagrodziło pięcioro wykonawców, a troje wyróżniło. To dobry wynik: trzecia część uczestników zauważona. Były dwie pierwsze nagrody, obie przypadły licealistom, pochodzącym z małych, odległych od centrów miejsc. Paweł Ruszkowski (I LO im. J. Wybickiego w Kościerzynie) sam napisał muzykę, sam sobie akompaniował na gitarze elektroakustycznej. Wiersz Adama Zagajewskiego „Jak wygląda człowiek, który ma rację” nie jest łatwy – wielowarstwowy, bogaty w warstwie słownej i obrazowaniu, daleki od jednoznaczności. Ruszkowski nadał mu wyrazisty, ostry rytm, wydobył najważniejsze sensy; jego przekaz był czysty i klarowny, niebanalny formalnie przez wprowadzenie melorecytacji. Wszystkie te walory w drugim wykonywanym utworze objawiły się w stopniu wyższym, niejako bardziej intensywnym. Bolesław Leśmian to poeta najczęściej śpiewany w nowej historii gatunku, ale jego „Piły” dotychczas nie słyszałem. Ruszkowski zmierzył się z równie pięknym, jak trudnym tekstem. Opowiadał o owej zmorze „co ma kibić piły, a zębami chłopców nęci i zna czar mogiły” i jurnym chłopaku, który dość ma dziewcząt „bo z nich każda od miłości łka, jak od niedoli” i znęcony przez zmorę „chce się ciałem przymiarkować do nowej pieszczoty”. Gęsty język, niezwykła obrazowość, pomieszanie zmysłowości z okrucieństwem, wyrafinowanej erotyki z ludową prostackością, baśniowość krzyżująca się z groteską – oj, nie łatwo to wyśpiewać! Bardzo dopomógł sobie Ruszkowski muzyką, w której nie tylko pomieścił siłę żądzy bohaterów opowieści i zanurzył ją w ludowej melodyce, ale też znalazł miejsce na korespondujący z groteską żart muzyczny („zazgrzytała od rozkoszy”). Śpiew połączył z recytacją, wiedział jak zróżnicować tempo i siłę wypowiedzi. W sumie – bardzo piękne wykonanie. Oby było zapowiedzią dalszych poszukiwań i początkiem drogi.

Justyna Gajczak (licealistka z Sułkowic w woj. małopolskim, przygotowywała się w Domu Kultury w Targanicach) wybrała bezpieczną, sprawdzoną drogę: zaśpiewała dwa teksty Agnieszki Osieckiej – „Piękna nieznajoma” (muz. Jerzy Satanowski) i „Miasteczko Bełz” (tradycyjna melodia żydowska). Oba utwory miały już wiele wykonań, realna była groźba powtórzenia cudzej interpretacji. Gajczak zdołała tego uniknąć. „Piękną nieznajomą” potraktowała jako materiał do stworzenia postaci, umiarkowanie (na szczęście) charakterystycznej. Dobre warunki głosowe nie skusiły wykonawczyni do popisu wokalnego, ale dały urodę swobodnej, z wdziękiem snutej opowieści. Dużo lepiej poszło z drugim – bardziej „ogranym” – tekstem. „Miasteczko Bełz” kusi swą melodyką i dość łatwym sentymentalizmem. Na tej łatwości poległo już wiele wykonawczyń. Gajczak obroniła się kompozycją głosową – śpiewała, ale też recytowała niektóre fragmenty, sięgnęła po sprechgesang. Powstał, barwny w swym zróżnicowaniu i wokalnej urodzie, obrazek świata, którego nie tylko nie ma, ale nawet „nikt nie chce pamiętać”.

Z innych dostrzeżonych przez jurorów trudno nie zauważyć Joanny Furmańczyk i Patryka Nowaka – oboje ze Zduńskiej Woli, z tego samego LO II im. Jana Pawła II, oboje dobrze śpiewający i dość dojrzale interpretujący poetyckie teksty. III nagroda w ogólnopolskim finale to dobry start. Śpiewających autorów było jak na lekarstwo, uwagę zwrócił na siebie Łukasz Jędrys z Olsztyna, który nie bał się mówić o świecie, odwoływać się do wielkich mitów ludzkości, ujawniać swoje widzenie rzeczywistości, nie skrywać buntu („Stacja 23”). Jest w nim chęć powiedzenia wszystkiego, stąd nadmiar słów. Będzie lepiej, gdy zrozumie że skreślanie jest równie ważne jak dodawanie. Wyróżnienie jury to czytelna zachęta.

W sumie – nie było źle, co nie znaczy, że uniknięto błędów. Dwa stały się udziałem sporej grupki wykonawców. Pierwszy – zamiłowanie do pośpiewania, co rozumieć należy jako skłonność do popisu skutkującą przewagą strony wokalnej nad znaczeniową warstwą tekstów, nad sferą sensów. Grzech drugi – aktorzenie czyli wpływ estetyki lansowanej przez telewizję. Młodzi wykonawcy uwierzyli, że interpretacja powinna być wzbogacona „wyrazistymi” zachowaniami, stąd miny, gesty, przysiady, zaloty… niezasłużony triumf piosenki niby-aktorskiej, ulubionej maniery wielu estradowców. Na szczęście „grzesznicy” stanowili niewielką grupkę – trzeba ich zauważyć, nie ma powodów do załamywania rąk, ani obniżania oceny całości.

I zupełnie na koniec, jeszcze dwie łyżki miodu, choć z innej beczki. Perfekcja organizacyjna gospodarzy (Włocławski Ośrodek Edukacji i Promocji Kultury) jest tak niezwykła, że w ocenie uczestników i obserwatorów przegląd awansował na jedno z najwyższych miejsc wśród imprez amatorskich. Mądra – wydobywająca walory, a skrywająca słabości wykonawców – reżyseria (Andrzej Głowacki) i piękne prowadzenie światła (Andrzej Groda), budują urodę konkursowych koncertów, tworzą klimat, w którym chce się pobyć dłużej.

 

Lech Śliwonik (ur. 7 grudnia 1939) – teatrolog, profesor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, prezes Zarządu Głównego Towarzystwa Kultury Teatralnej, redaktor naczelny czasopisma “Scena”. Brat Romana Śliwonika, pisarza i poety. Jest badaczem i znawcą polskiego teatru studenckiego, teatru alternatywnego, teatru amatorskiego, teatru dla życia, polityki kulturalnej. W Akademii Teatralnej w Warszawie prowadzi zajęcia “Współczesne życie teatralne” (wcześniej pod nazwą “Zagadnienia kultury teatralnej”) i “Teatr dzisiejszy”.

W latach 2002-2008 pełnił funkcję rektora Akademii Teatralnej. W latach 1996-2002 był dziekanem Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii. Wcześniej był wieloletnim prodziekanem wydziału do spraw studiów zaocznych. Od 2008 roku powrócił na stanowisko dziekana Wydziału Wiedzy o Teatrze. Od 2005 do 2008 roku pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Rektorów Uczelni Artystycznych (wcześniej, przez trzy lata był zastępcą przewodniczącego KRUA). Jest członkiem komisji ds. kształcenia Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich.

Lech Śliwonik był także wielokrotnie jurorem Łódzkich Spotkań Teatralnych, Wrocławskich Spotkań Teatralnych Jednego Autora (WROSTJA), Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego. Na festiwalu “Malta” w Poznaniu (2006) był przewodniczącym jury I edycji konkursu debiutów Nowe Sytuacje. W latach 2002-2005 wchodził w skład kapituły Nagrody Prezydenta RP za Twórczość dla Dzieci i Młodzieży „Sztuka Młodym”. ( źródło: Wikipedia)     



[1] Ten cytat i następny – Joanna Olczak-Ronikier „Piwnica pod Baranami”, Wyd. TENTEN, Warszawa 1994

[2] Ciekawie mówił o tym Miron Białoszewski: Chyba to się miało śpiewać, chyba na pewno wtedy kiedyś, i długo, bo w tych początkach jak się układało, to w pamięci, czyli bez zapisywania, ale za to głośno, czyli dla słuchu (nie dla oka) – „O tym Mickiewiczu jak go mówię” wypowiedź na VI Wiośnie Poetyckiej w Kłodzku; druk „Odra” 1967 nr 6

[3] W programie „Patrzeć muzyką” TVP Warszawa 1993

[4] Pracowało w składzie: Teresa Drozda, Renata Przemyk, Konrad Mastyło, Andrzej Poniedzielski, Lech Śliwonik

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko