Jan Stanisław Smalewski: Ostatnia defilada wojsk sowieckich w Legnicy

0
440
Jan Stępień

Jan Stanisław Smalewski

 

Ostatnia defilada wojsk sowieckich w Legnicy

 

 

Jan StępieńDwudziestego pierwszego lutego 1991 r. na Cmentarzu Komunalnym w Legnicy, gdzie stacjonowała Północna Grupa Wojsk Armii Radzieckiej zaplanowano spektakularną uroczystość ekshumacji żołnierzy Armii Radzieckiej poległych rzekomo podczas II wojny światowej, a złożonych w dwóch bezimiennych mogiłach na terenie zajmowanego przez Sowietów poligonu w gminie Gromadka.

   Po długich, trwających ponad dwa tygodnie przygotowaniach, w których uczestniczyli m.in. tajni współpracownicy radzieckiego wywiadu, przystąpiono do jej realizacji.

   Uroczystość żałobną zaplanowano na czternastą. O 13.45 przed bramę cmentarza podjechała trzyosobowa delegacja polskiego garnizonu WP. Było słonecznie, ze zwałów śniegu odgarniętego z głównej alei spływała woda, wokół tworzyły się liczne kałuże.

   Przy bramie czekały już pododdziały radzieckie, kompania honorowa, orkiestra i grupa wyższych oficerów. Wzdłuż szerokiej alei prowadzącej w głąb cmentarza ustawiano żołnierski szpaler. W odstępach jednego metra od siebie po lewej stronie alei żołnierzy wojsk lądowych, a po prawej lotników.

   Podjechały czarne wołgi z generalicją. Z pierwszej wysiadł generał armii Wiktor Dubynin, a z następnych kilku dwugwiazdkowych generałów.

   Do polskiej delegacji podszedł komendant radzieckiego garnizonu pułkownik Leluch. Przywitał się z oficerami i poprowadził ich do dowódcy Wojsk Lotniczych.

   – Ze Śląskiego Okręgu nikogo nie będzie? – zapytał. Generał był wyraźnie zaskoczony. Znał z widzenia polskich oficerów i od razu zauważył, że pułkownicy występujący w delegacji nie reprezentują oczekiwanego składu wysokich dostojników.

   – Zapytani nic nie wiedzieli o zaproszeniach, które rzekomo wysłano do ich przełożonych. Byli jednak pewni, że żaden polski generał z Wrocławia nie przybędzie. Gdyby planowano przyjazd kogoś z dowództwa Okręgu, dowódca garnizonu byłby tu osobiście.

   Generał najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę z polskimi oficerami. Traktując ich z lekceważeniem zajął się swoimi sprawami. Pozostawieni na uboczu pułkownicy dołączyli do stojącej z boku delegacji z województwa, której przewodniczył pełnomocnik wojewody do spraw stacjonowania wojsk radzieckich w Legnicy Jerzy Figurski. Rozmawiała z nim piękna kobieta; wysoka, zgrabna brunetka.

   – Państwo się znacie? – pan Jerzy zapytał zastępcę dowódcy polskiego garnizonu, który podszedł do niego, by się przywitać.

   – Nie. I żałuję, że nie miałem dotychczas okazji poznać tak pięknej kobiety – oficer powiedział to nie tylko z kurtuazji. Nie spodziewał się jednak, że reprezentuje drugą stronę.

   – To pani Irena. Tłumaczka generała Dubynina – wyjaśnił Figurski. Kobieta obdarzyła pułkownika uroczym uśmiechem.

   – Wybierałam się wczoraj do panów, ale nie zdążyłam. Zresztą pułkownik Leluch powiedział mi, że zaproszenie na obchody 73. rocznicy Armii Radzieckiej on przekazał panu pułkownikowi osobiście.

   Pułkownik był przekonany, że tłumaczka wzięła go za jego przełożonego. – Tak, przekazał je pułkownikowi Ceglarkowi. Jestem w jego zastępstwie – wyjaśnił.

   Oficer nie znał szczegółów planowanej imprezy i nie wiedział, że jego udział nie zadowoli sojuszników. Na jego pytanie dlaczego z okazji rocznicy zafundowano miastu uroczystość żałobną, pani Irena popatrzyła na pana Figurskiego, a on na nią.

   – Ta ekshumacja jest ściśle związana z rocznicą. Ci żołnierze polegli w czasie drugiej wojny światowej – odpowiedziała z wahaniem.

   – A dlaczego ich ekshumują dopiero teraz, tyle lat po wojnie? – dociekał pułkownik.

   – Bo pochowani byli na poligonie. Chyba. Ja nie wiem. O to trzeba zapytać generała – skinęła w kierunku grupy radzieckiej generalicji, gdzie stał jej szef.

   Pan Jerzy pochylił się w stronę zaprzyjaźnionego pułkownika i wyszeptał mu do ucha: – Dziś obchody rocznicy Armii Radzieckiej nie są już możliwe jak co roku, trzeba było więc zmienić scenariusz.

   – Kto go zmienił? My, czy Rosjanie? – dociekał pułkownik.

   – Przecież nie my – w głosie pana Figurskiego dało się wyczuć pretensję o tak postawione pytanie. – Po ostatnich niepowodzeniach dyplomatycznych dowódca Północnej Grupy postanowił odbudować swój autorytet. Nie wiem jednak dokładnie, co on kombinuje – wyjaśnił.

   W ostatnim czasie dużo mówiono o pogarszających się stosunkach dyplomatycznych pomiędzy polskimi władzami i ZSRR. W miejscowej prasie radzieckiej generał Wiktor Dubynin udzielił wywiadu na temat wycofania wojsk radzieckich z Polski, przywołując historię tych ziem. Jego wyjaśnienia, że w chwili wyzwolenia były to ziemie niemieckie, nie zainteresowały jednak polskich polityków.

   – Sięgnięto zatem do sprawdzonego chwytu odwołania się do II wojny światowej i wspólnej walki z hitlerowcami? Rosjanie nie rozumieją jeszcze, że ten temat od kilku lat zatraca swoją dotychczasową treść? Od momentu wyjaśnienia społeczeństwu całej prawdy o polskim wrześniu, ostrzej dzisiaj widzimy agresję ZSRR na Polskę 17 września 1939 roku. To przez jej pryzmat ocenia się teraz efekty wojny. Pomniejsza to podnoszoną dotychczas wagę wspólnej walki i zwycięstwa – zauważył pułkownik.

   W tym momencie podeszła delegacja prezydenta miasta: nowy wiceprezydent ze skromnie ubraną niską panią z Rady Miasta, która trzymała wiązankę. Wiceprezydent zarośnięty na wzór nowego premiera rządu. Jako mężczyzna jednak bardziej niepozorny – nie sprawiał wrażenia „szychy terenu”.

   Punktualnie o czternastej pojawiła się również delegacja reprezentująca Wojewódzki Sztab Wojskowy. Też bez głównego zwierzchnika. A nawet skromniejsza, bo włączono w jej skład szeregowego żołnierza i pracownicę cywilną.

   Do delegacji strony polskiej podszedł ze swoim zastępcą – generałem Łopatą dowódca Północnej Grupy Wojsk AR. Pani Irena przedstawiła mu delegację władz miejskich.

   – Priezidenta nie budiet? Prezydenta nie będzie?– zdziwił się generał. Wice tłumaczył się, że prezydent akurat podejmuje u siebie ważną delegację z Francji.

   – No, a wojewody toże niet? A wojewody także nie ma?– Dubynin zwrócił się bezpośrednio do Figurskiego. Pan Jurek oświadczył, że właśnie obraduje sejm RP.

   – Ten nasz wojewoda to się teraz wyjeździ do stolicy, a wyjeździ – próbował mu współczuć pułkownik, na co pan Jerzy syknął mu do ucha: – Nie. Jeździ w kratkę. Teraz nie pojechał, siedzi w Legnicy. Wiedziałem już wczoraj, że władze wyznaczą drugie, może nawet trzecie garnitury. Próbowałem to ustalić telefonicznie – wyjaśnił. – Chciałem wiedzieć, jak się do całej tej imprezy ustawić.

   – Miała być telewizja. Obiecali… – dociekał generał wobec swojej tłumaczki. Ona wzruszyła tylko ramionami.

   – A dziennikarze jacyś są? Jest prasa? Przecież wszyscy zostali powiadomieni…? – w głosie generała dawało się wyczuć zniecierpliwienie.

   – Być może są gdzieś w głębi, na terenie cmentarza – wtrącił niepewnie pan Figurski.

   – Nie widziałam nikogo z nich – wyjaśniła pani Irena.

   Generał odszedł do grupy swoich współtowarzyszy. Tłumaczka została.

   – Szczupła kobieta, a taka gorąca – zauważył pułkownik, gdy obsunęła z ramion futro i wystawiła plecy do słońca.

– Pani się zaziębi – zareagował. – Ta pogoda jest zdradliwa, proszę mi wierzyć.

   – Ja jestem ciepło ubrana. Zresztą, jest mi gorąco – odparła, obdarowując go uroczym uśmiechem.

   Generał Dubynin był podenerwowany. Podchodząc ponownie do Polaków, wyjął z kieszeni paczkę luksusowych papierosów, wyciągnął jednego i przypalił. Mógłby chociaż zapytać, czy ktoś z otoczenia nie ma również ochoty na papierosa. Nie zapytał.

   – Przeciąga się – powiedział, spoglądając nerwowo na zegarek. – Przed chwilą meldowali, że są już 10 kilometrów od Legnicy.

   – Zwiaź diełajet charaszo. Łączność dobrze działa – próbował żartować pan Figurski.

   – Da. Charaszo – zaśmiał się generał, odsłaniając rząd złotych zębów. Pani Irena zaczęła tłumaczyć to, co próbował wyjaśnić Polakom.

   – No, oni wyjechali z Gromadki dziesięć po trzynastej. Tam jest 45 kilometrów. Zeszło dłużej, bo musieli ściśle trzymać się procedury. Przepisy polskie są bardzo szczegółowe. Żeby przeprowadzić taką ekshumację, musi być spełnione wiele warunków. Pora roku od piętnastego października do piętnastego kwietnia. Pora dnia od dziewiątej rano do wieczora. No i najważniejsze, wszystko musiało być szczegółowo opisane. Wszystko, co znaleźli przy pagibszych. Znaczy się poległych.

   – To wszystko byli żołnierze? – zapytał wiceprezydent.

   – Da, wsie byli sołdaty – odparł bez zastanowienia generał i ciągnął dalej: – Oni musieli opisać każdy szczegół, guzik, znaczek, medal. Wszystko co znaleźli. Rzekomo tam byli także Polacy. Znaleźli chyba guziki z polskimi orzełkami. – Generał pokazał na guzik na wojskowym płaszczu stojącego najbliżej niego oficera.

   – A ilu ich było? – zapytał Figurski.

   – Najpierw meldowali, że znaleźli mogiły czterech żołnierzy, ale z rozmów między innymi z wójtem, wynikało, że mogił jest dwanaście.

   Ostatecznej liczby ekshumowanych generał nie podał. Daleko, na ulicy Wrocławskiej dał się słyszeć głos kogutów samochodowych. Chwilę później pokazał się radziecki UAZ, za nim samochód ciężarowy i kolejny UAZ.

   – No, z jaką oni prędkością podjeżdżają?! – zwrócił uwagę generał.

   – Śpieszą się – zauważyła tłumaczka. Była godzina 14.30.

   Generał dał ręką sygnał do swoich. Komendant garnizonu wyszedł na środek placu i wskazał miejsce dla delegacji.

   Samochód ciężarowy zatrzymał się na wprost cmentarnej bramy. Wyskoczyło z niego ośmiu jednakowego wzrostu sołdatów. Z grupy żołnierzy stojących pod cmentarzem wysunęły się dwie czwórki. Żołnierze podeszli pod burtę samochodu, z której zsunięto dwie trumny obciągnięte czerwonym płótnem flagowym. Na wierzchu każdej z nich przytwierdzony był zielony żołnierski hełm z gwiazdą. Trumny powędrowały na ramiona żołnierzy.

   – Szczątki tylu ekshumowanych… tylko w dwóch trumnach? – wyraził zdziwienie pułkownik pełniący obowiązki zastępcy dowódcy Garnizonu WP. Nikt mu nie odpowiedział.

   Przed trumnami bardzo sprawnie ustawiła się asysta honorowa: dwie dwójki lotników z wieńcami. Po bokach kolejne dwójki; łącznościowców. Za ostatnią trumną delegacja dowództwa Północnej Grupy Wojsk – pięciu generałów z Dubyninem na czele. A za nimi kolejno delegacje: Urzędu Wojewódzkiego i Urzędu Miasta, nieznana nikomu dwuosobowa delegacja (kobieta, mężczyzna), przedstawiciele dowództwa Garnizonu WP, potem delegacja WSzW, dalej pięcioosobowa grupa cywili z garnizonu radzieckiego (dwie kobiety, chłopiec, dwóch mężczyzn) i duży pododdział oficerów AR w mundurach galowych.

   Oczekująca przy bramie orkiestra wojskowa zajęła miejsce za grupą oficerów. Rozległy się takty marsza żałobnego. Kondukt ruszył.

   Uczestniczący w asyście żołnierze maszerowali w zwolnionym tempie; krokiem defiladowym, przy pełnym wymachu ramion, energicznie i wysoko podnosząc nogi. W ich lewych dłoniach, chwytem u nasady kolby, mocno tkwiły postawione na sztorc karabiny z bagnetami.

   Kondukt zatrzymał się przy rozległej kwaterze z mogiłami żołnierzy AR poległych podczas II wojny światowej. U jej naczała – jak mówią Rosjanie – znajdowała się symboliczna płyta nagrobna, której dwujęzyczne treści dowiązywały do charakteru kwatery. Obok niej, w kilkumetrowym obszarze wolnego od mogił trawnika, przygotowano symboliczny grób żołnierski. Przy mogile, obok zwałów świeżej, rozmokłej ziemi ustawiły się delegacje.

   Po obu stronach grobu ustawiono zwykłe żołnierskie taborety na metalowych podstawach, które okryto nierównymi kawałkami czerwonego płótna. Płotnem owinięto również sznury przygotowane do spuszczenia trumien.

   Żołnierze niosący trumny podeszli do mogił i ostrożnie ustawili je na przygotowanych taboretach. Milknąc, orkiestra przeformowała się, ustawiając się w głębi, na wewnętrznej drodze wiodącej do starej części radzieckiego cmentarza. Za nią ustawiła się kompania honorowa. Pododdziały przyjęły front w kierunku na mogiłę.

   Z grupy generalicji wysunął się dowódca Północnej Grupy generał armii Dubynin. Wyjął z kieszeni żołnierskiego szynela kartkę i rozpoczął jej odczytywanie. Stojący przy nim tłumacz w stopniu majora AR powtarzał każde zdanie w języku polskim.

   Tłumaczka generała Dubynina pani Irena stała wśród nielicznie przybyłej społeczności radzieckiego garnizonu, za którą na poboczu cmentarnej drogi zgromadziło się kilku przygodnych gapiów.

   Z krótkiego przemówienia generała zebrani na uroczystości dowiedzieli się, że w przeddzień 73. rocznicy Armii Radzieckiej, tym symbolicznym pogrzebem jej żołnierzy, żołnierzy poległych w walce z Niemcami, Armia Radziecka chce przypomnieć wszystkim zebranym na cmentarzu wysiłek zbrojny poniesiony przez ZSRR. W czasie II wojny światowej Związek Radziecki stracił 27 milionów obywateli. Co dzień na frontach wojny ginęło średnio 15 tysięcy ludzi radzieckich. 600 tysięcy zginęło tylko w przywracaniu wolności Polsce i jej prastarych Ziem Piastowskich.

   Akt ten ma być przypomnieniem społeczeństwu polskiemu wspólnej walki. Armia Radziecka jest potęgą, która nikomu i nigdy nie pozwoli naruszyć pokój socjalistycznej ojczyzny. Dzisiaj musimy mieć szczególną świadomość, że na świecie, jak nigdy dotąd, wystarczy iskierka, by spowodować ogromny pożar wojny. Trzeba mieć świadomość, że świat współczesny nadal daleki jest od tego, by wszystkie występujące w nim konflikty można było rozwiązać przy pomocy środków pokojowych. Dowodem tego jest chociażby Irak, gdzie obecnie giną bezbronni ludzie, kobiety i dzieci…

   Po zakończonym wystąpieniu, generał podał po rosyjsku komendę: „Do ceremonii pogrzebowych przystąpić!”- Orkiestra zagrała najpierw hymn ZSRR, a następnie hymn polski. Żołnierze spuścili po kolei trumny do otwartego grobu. W tym czasie powietrze rozdarły odgłosy salwy kompanii honorowej.

   Trochę raziła prowizorka; te przyniszczone taborety, nierówne płótna, a szczególnie… zasypywanie mogiły. Gdy dziesięciu żołnierzy zwykłymi łopatami saperskimi (z trzonkami oczyszczonymi z grubsza kawałkami szkła) przystąpiło do zasypywania grobu. Na ten czas wśród zebranych przy mogile zapanował bałagan. Generałowie zbili się w grupkę, rozmawiali, powyjmowali nawet papierosy.

   – U nas orkiestra grałaby przynajmniej marsze żałobne – powiedział do Jerzego Figurskiego pułkownik WP.

   Gdy już zasypano mogiłę, generał Dubynin podszedł do niej wraz z pozostałymi generałami, biorąc w dłonie ziemię i rzucając ją na symboliczny grób.

   – To też chyba spóźniony gest – syknął pułkownik.

   – Nie wiem. Ale lepiej późno niż wcale – zauważył pan Jerzy.

   Kiedy już ten symboliczny grób został uformowany, co trwało około dziesięciu minut, delegacje ustawiły się ponownie. Tym razem od strony drogi wzdłuż cmentarnej kwatery. Złożono wieńce i kwiaty. Wojskowi przy tym salutowali.

   – Dlaczego oni nie grają? – pułkownik pokazał na orkiestrę. Słysząc to pan Figurski, próbował odgadnąć: Przygotowują się do defilady? – A potem pochylił się lekko w stronę pułkownika i powiedział mu na ucho: To będzie ich ostatnia defilada w tym mieście.

   – Skoro tak jest, jak pan mówi, szkoda jednak, że nie było prasy i telewizji.

   Wokół polskich delegacji biegał jedynie bardzo aktywny fotograf – reporter lokalnej gazety radzieckiej, który wyraźnie upodobał sobie skromną osobę pułkownika; zapewne ze względu na to, że był na cmentarzu najstarszym szarszą oficerem polskim.

   – Uroczystość można było zinterpretować po swojemu, to znaczy po naszemu. Nowa władza to potrafi – zauważył trochę złośliwie pułkownik. – Bo historia historią, ale co winien był żołnierz. Zwłaszcza ten, a raczej ci, których ekshumowano?

   A swoją drogą, kto wpadł na ten dziwny sposób uczczenia rocznicy? Dubynin?… Kto z naszych władz dał na to zgodę? I kim byli tak naprawdę ekshumowani?, bo oto, podczas ostatniego przegrupowania przed defiladą panowie z nierozpoznanej wcześniej delegacji okazali się terenowymi przedstawicielami administracji rządowej. I jeden z nich – podejmując temat pochowanych w dwóch trumnach, ale w jednej mogile szczątków ludzkich – starał się przekonać pana Figurskiego i pułkownika, że jest mało prawdopodobne, by były to szczątki żołnierskie.

   – Wcale, jak twierdzili obecni przy ekshumacji przedstawicieli Sanepidu, nie było przy nich żadnych guzików, orzełków, o których opowiadał wcześniej generał Dubynin, ale wręcz przeciwnie. Niektóre zwłoki owinięte były w jakieś szmaty w rodzaju szpitalnego płótna, a jeden z ekshumowanych nawet miał kończynę dolną zespoloną metalowymi elementami; wątpliwe by był to chociażby oficer?

   Orkiestra zagrała bardzo szybkiego, defiladowego marsza wojskowego. Honorowa rota (kompania honorowa) ruszyła jak błyskawica. Idący na czele oficer z wysuniętym do przodu sztandarem wyglądał jak z komunistycznego plakatu: „Naprzód!”. – Sztandar furkotał, jakby wiał w niego silny strumień wiatru.

   Przeszli wraz z asystą w tej cmentarnej defiladzie, rozchlapując przedwiosenne, śniegowe błoto.

   Do schodzących z trawnika delegacji podeszli radzieccy generałowie. Pierwszy podchodził Dubynin, a za nim, w rytmie podobnym do przemarszu honorowej roty, towarzyszące mu osobistości sowieckiej armii.

   – Spasiba, do swidania – generał zwrócił się do polskiego pułkownika. Towarzyszący mu podpułkownik Janusz Koenig, podając mu dłoń, walnął jak z armaty: „Zdarowia żełajem, tawariszcz gienierał!”.

 

 

Dopowiedzenie autora:

   Kilka tygodni później tajemnicza mogiła zniknęła z cmentarnej kwatery poległych żołnierzy Armii Radzieckiej. Nikt z władz cmentarza nie był w stanie wyjaśnić, co się z nią stało.

 

Fragment większej całości z przygotowywanego do druku „Dziennika prywatnego pułkownika WP”

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko