Wiersze tygodnia – Marek Wawrzkiewicz

0
207
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska

175

Wiersz przyszedł na świat przy Placu Zawiszy
I żył jeszcze w okolicy pomnika Lotnika.

Ale koło szpitala Banacha
Ktoś otworzył drzwi i wywiał wiersz.

Może jakaś linijka dojechała
Do końcowego przystanku

Autobusu linii 175, na lotnisku Okęcie.
Tam jednak drzwi otwierają się na dłużej


Guzik

W pojemniku, takim, jakie wszyscy mają,
Gdzie gromadzimy rzeczy zbędne, ale mogące się przydać,
Znalazłem guzik. Nie pasuje kształtem i kolorem
Do żadnej z moich marynarek. Może jednak został
W charakterze sieroty po licznych marynarkach
Które wywaliłem ku powszechnemu użytkowi.

Pewnie kogoś ozdabiają. Niewykluczone,
Że przyszyto do nich guzik z nieprawego łoża.

Bo to nie jest tak, że wszystko bezpowrotnie przemija –
Przecież coś zostaje. Na przykład guzik.

                                                           Maj, 2024


Jerzyna mówi Grochowiakiem

Zagrzmiało. I choć wieczór już bujnie rozkwitał,
To cisza się stała, jakby posiał makiem.
I nagle zwiędła w głowach tęga okowita,
Kiedy Zbyszek przemówił Staszkiem Grochowiakiem.

Gdzie idziesz, Wojtek? Ja do miasta, panie…
A potem ciszej głosił te skrzydlate słowa.
Czy zawiodła go nagle wierna wierszom pamięć,
Czy to, co się stało, przywołał od nowa?

Bo choć przeszło, to trwało. Niepodlegli w żalu
Pojęliśmy w ten wieczór milczenie i ciszę,
Żal, że ktoś jest w wierszu, a nie ma go wcale,
Tak, jakby nigdy tu do nas nie przyszedł.

Tylko słowo, wiersz tylko. A nam się zdawało,
Że leci przez ten wieczór wielobarwna ważka,
Poprzez wódkę, wspomnienie i przez ciszę małą,
I ponad mogiłami i Zbyszka, i Staszka.

                                                 2019 r


Klapa

                                                  pamięci Gąsiorowskiego

Jakoś tak, między trzecią, a czwartą nad ranem,
W poplamionej kurtce, przez zamknięte drzwi
Przyszedł do mnie Gąsior.

Już od progu zaczął układać wcześniej napisany
Wiersz o starej, nagiej maszynie do pisania. Jakby
Nic nie wiedział o erze laptopów. Przerwał,
Bo musiał do toalety. Krzyknąłem: Krzysiu, podnieś klapę!
Wrócił i dalej pisał w powietrzu wiersz.

Pewnie coś wypiliśmy. Potem Gąsior
Zasnął z butami na mojej pościeli.

Po dwunastu latach sen się urwał.
Pościel czysta, klapa nie zasikana.

I tak to życie przeszło.

                                                       Marzec, 2024


Kondukt

Sarny podchodziły pod dom bezszelestnie.
Miały zdziwione, pełne wilgoci oczy,
A na grzbietach i na łebkach między uszami
Resztki szarawej mgły. Ogłuchły na szum
Pobliskiego lasu, z którego się wyłoniły.
Podeszły i trwały. Aż do świtu.

W domu migotało jedno wątłe światełko
I cisza była taka, jakby nie istniała cisza.
Wszystko, co było do powiedzenia, powiedziano
Po południu. Zamilkły szlochy, oddechy i zdziwienia,
Że jednak, jednak.

Rankiem zaczęli przychodzić ludzie.
Obdarowywali się uściskami dłoni,
Studzonymi pocałunkami, monotonnymi rozmowami.
Tak właśnie jak wypada.

Powieziono go skrzypiącym wozem. Podskakiwał na wybojach.
Za wozem szedł ubogi, rzadki kondukt. Na końcu
Czesław, kulawy sąsiad. On go widział ostatni.
Mamrotał; – Dobrze, dobrze wyglądał.

Mało kto zauważył, że za konduktem
Ciągnęły kłęby szarej mgły.
Wierne duchy tamtych saren.

                                        Czerwiec 2024


Oczy

Postarzały się ręce moim byłym dziewczynom,
Ich głosy niegdyś dźwięczne stały się chropawe.
Czas bujnych włosów już dawno przeminął,
Jest jak stara moneta uroniona w trawie.

Jest ich wiele bogaciej i w talii i w biodrach,
A i poniżej bioder rozrosły się znacznie.
Poszarzały źrenice, kiedyś takie modre.
Są niby takie same, ale są inaczej.

Nie owijają ich teraz ciepłym światłem zorze,
A blask od nich bijący zmniejszył się i zmroczył.
Tak dzisiaj wyglądają, takie są. Lecz może
Prosto w oczy mi kłamią moje stare oczy.

                                                                      listopad 2023 r


Szymborska czyta Baczyńskiego

W jej wierszu poeta nie zginął w sierpniu,
Nie trafiła go snajperska kula w czwartym dniu Powstania.
W chwili wiersza ma sześćdziesiąt kilka lat.
Nie ozdobiła go młodzieńcza śmierć. Jest poetą znanym
Ale nie cytuje się go zbyt często.

Przygarbiony, ubrany przez Panią Wisię
W luźny, rozciągnięty sweter nieokreślonego koloru,
Je samotne śniadanie w zakopiańskiej Astorii.
Milczy. W tamtym, odległym sierpniu
Dziewczynka imieniem Wisława miała rok
I poezja jeszcze w niej milczała.

Dawniej i teraz z recepcji słychać kobiecy głos:
– Panie Baczyński, telefon do pana!
Poeta podnosi się z trudem, idzie
Człapiąc rozdeptanymi kapciami.

Poetka znana, ale jeszcze przed Noblem,
Wybawiła go od śmierci.
Dla siebie.
                                                                            2023 r


Upał

Upał sakramencki. Sakrament nie podlega dyskusji.
W takiej temperaturze tęsknoty są leniwe i ospałe,
Choć niekiedy przebijają się – przyziemne – przez bezmyślność.

Daleko jeszcze do zachodu słońca i do
Rześkiego wiatru od północy. Nie pomaga
Wspomnienie zeszłorocznego śniegu.

Dom daleko. Szuka się ulicznego cienia,
Ale on jest jak litość nad zabitym w dzieciństwie wróblem-
Dawno to, niewielkie to, milczące to, spoczywające wiecznie.

Właściwy autobus. Siada się po cienistej stronie,
Dojeżdża się, idzie się. Tęskni się tym mocniej,
Im bliżej do wysiedzianego fotela.

W wieczornym umiarkowanym chłodku
Prawdziwe, wzniosłe tęsknoty rosną w siłę,
Choć nikomu w to nie graj. 

                             Lipiec, 2024


Zwyczajność

Ci mali ludzie pokochali się wielką miłością,
Bo błyskawica przekroiła zamieć.            .
Skłębiły się, pogmatwały pory roku
I niekiedy wschodziło słońce.

Rozdzielił ich jakiś drobiazg – zbyteczne słowo,
Nieostrożny gest, fałszywa nuta, daremna łza,
Potłuczony talerz, pęknięta płyta chodnikowa,
Zeszłoroczna szyszka, przyszłoroczny śnieg.

Pogrzebano ich w nieodległych latach,
W odległych miejscach. Teraz ich pamięci
Polatują nad cmentarzami. Oni się szukają
Po omacku, bez skutku, jak zwykle.


Dłonie nie śpią

Kiedy śpimy nasze dłonie wybijają się na niepodległość.
Nie słuchają nas. Są od nas mądrzejsze.
Ich życie jest bogatsze o tajemnice, których nie zgłębimy.
We własnym życiu nie zawierają znajomości
Z pokrzywą, ogniem, po swojemu rozpoznają
Krągłości, szorstkości, temperaturę kamienia i wody.

Mają z nami tylko tyle wspólnego ile znaczy
Tęsknota za dotykiem innych dłoni.

                                                   Lipiec, 2024


Taki sen

Przerzucona przez głęboki parów drabina
Szczerbata wyłamanymi szczeblami, spróchniała.
Może  załamać się pod szelestem jaszczurki
A nawet krokami żuka gnojnika. Ale trzeba przejść po niej.
Nie spoglądać w dół, na gąszcze ciernistych krzewów.
Dotrzeć do skarbu – łyku wody z brunatnej kałuży.

Taki sen. Wyraźny, choć splątany. Niezasłużony,
Nieproszony jak wizyta komornika, jak atak gorączki,
Jak chmura zgłodniałych szerszeni.

Taki sen. Nie do dośnienia. Nie różniący się od jawy,
Z której nie można się obudzić.
 
                                                       styczeń, 2024

Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko