Po zakończonym urlopie Christina z matką wróciły do Wiednia, natomiast Kraszewski pojechał do Drezna. Pięć tygodni później przysłał jej list, w którym ze smutkiem informował, że papież udaremnił jego starania o rozwód kościelny; wśród wielu przyczyn podał tę, że mężczyzna siedemdziesięcioletni, który spędził trzydzieści lat w separacji z żoną, na czas tak krótki, jaki mu jeszcze Opatrzność do życia pozostawiła, nie ma potrzeby już się rozwodzić. Christa przeczytała ten fragment matce.
– No i sprawa sama się rozwiązała – podsumowała pani del Negro. – Chociaż to rzekome uzasadnienie jest jakieś dziwaczne, bo Ojciec Święty nie mógłby użyć słowa rozwód, którego w Kościele nie ma, raczej napisałby: unieważnienie małżeństwa.
– Ale to są słowa jego, nie papieża. Dziwniejsze dla mnie jest co innego; unieważnienia małżeństw ciągną się w Watykanie miesiącami i latami, on zaś po kilku tygodniach otrzymał odpowiedź. Nie pojmuję tego.
– Może to oznaczać, że ze sprawą do Watykanu wystąpił dawno temu, a nam powiedział, że zamierza dopiero wystąpić – matka stwierdziła logicznie.
– Albo w ogóle nie wystąpił.
Przez kilka tygodni Józef Kraszewski przebywał na kuracji w szwajcarskim Homburgu. Stamtąd przyjechał do Wiednia, gdzie niezwłocznie spotkał się z panną Greiner.
– Droga Christino, los jest dla mnie niełaskawy – w oczach pojawiły mu się łzy, które wycierał jedwabną chusteczką. – Pragnę być w pobliżu pani, chcę zostać jej opiekunem. Proszę przenieść się do Drezna – złożył jej niespodziewaną propozycję.
– Ja? Do Drezna…? – była zaskoczona.
– W mojej willi jest dużo miejsca dla pani i matki.
– Tu mi jest dobrze – broniła się.
– W takim razie ja przeniosę się do Wiednia. Wynajmę mieszkanie z podwójnym wejściem, po jednej stronie będzie pani z mamą, ja zaś po drugiej. Pośrodku będzie salon, w którym będziemy się spotykać podczas posiłków – mówił pewnie, jakby sprawę wcześniej przemyślał.
– Co też pan… – Christa nie wiedziała, jak zareagować. Była skonsternowana. Do jej oczu napłynęły łzy.
Kraszewski po staropolsku pocałował ją w ramię.
– Moje serce krwawi, gdy widzę panią płaczącą.
– Nie – zaprotestowała stanowczo. – Wcale nie płaczę – mówiła wbrew faktowi.
– Niech mnie pani dobrze zrozumie: chcę być jej bezinteresownym przyjacielem i sługą, na którego ofiarność może pani liczyć. Proszę pozwolić mi się o nią troszczyć.
Christa potrząsnęła przecząco głową.
– Błagam, proszę nie być upartą. Niech pani pamięta o swoich oczach.
Panna Greiner drżała, trzymając chusteczkę przy nosie.
– Każdy pani list będę jak najhojniej honorował.
– Zachowam samodzielność – przerwała mu.
– Oby pani tego nigdy nie żałowała! – rzucił nieprzyjemnie.
Po męczącej pauzie Kraszewski wyjął z kieszeni surduta rękopis opowiadania Szczęście w nieszczęściu.
– Zgodzi się pani to przekazać Illustrierte Zeitung? – wręczył jej plik papierów. – Wydawca czeka z niecierpliwością. Napisałem po francusku, aby mogła to pani przetłumaczyć. Mogę o to prosić?
– No… – zastanawiała się chwilę. – No…, dobrze – zmusiła się do uprzejmości.
Atmosfera stała się ciężka. Na delikatnej konstrukcji ich relacji powstała rysa rozdzielająca dwa odmienne światy. Christina chciała, żeby pisarz już wyszedł. Kraszewski wyczuł to.
– Pożegnam się. Niech Bóg ma w opiece pani oczy! I proszę nie przesadzać ze zbyt daleko idącą niezawisłością i ambicjonalnie pojmowanym poczuciem godności. Człowiek jest istotą społeczną i żyje w różnych zależnościach, a tem bardziej człowiek w potrzebie.
Po jego wyjściu w salonie od razu pojawiła się matka, która będąc w pokoju obok słyszała rozmowę przez drzwi.
– On chce mnie uzależnić od siebie. Chce być nie tyle ze mną, co przy mnie. Na to nie mogę przystać. – Christa była zirytowana.
– Ma rację, że będziesz coraz bardziej zależna od innych. Nie możesz unosić się honorem, kiedy on ofiaruje ci dobroć. Nie zauważyłaś, że od czasu jego oświadczyn…
– Jakże beznadziejnych… – przerwała jej. – I to jeszcze w kaplicy… On, żonaty… dopuścił się czynu świętokradczego. Niby wielki człowiek, a postąpił jak młodzieniaszek z gorącą głową.
– Nie zauważyłaś, że radykalnie zmienił swoje nastawienie. Już nie chce się żenić.
– Bo nie może.
– Pragnie być przy tobie i wspierać cię.
– Nie chcę jego wsparcia – znowu podniosła głos.
– Zastanów się, córeczko.
Christina długo myślała nad słowami pisarza i matki. Była rozdarta. W tym czasie jej wzrok pogorszył się. Nie mogła już pisać, a swoje teksty do gazet i tłumaczenia, zresztą pod namową pisarza, zaczęła dyktować, natomiast korespondencję z nim prowadziła matka. W jednym z jego listów, który Frieda del Negro czytała córce, dobrotliwie ją strofował: „(…) Nie wolno Pani marnować się w wirze życia wielkomiejskiego, musi pani widzieć góry i morze… Południe zaprasza! Jeśli tylko znajdę jakąś piękną willę na Riwierze albo w Prowansji, poproszę Panią o łaskawe przyjęcie gościny u mnie. Nie jestem już tym, którym byłem w Monachium – potrafię zdobyć się na przyjaźń bezinteresowną”.
Po przeczytaniu ostatniego zdania, Christina objęła matkę:
– Chyba jednak zmienił swoje nastawienie – rzekła głosem pełnym nadziei.
– Cieszę się, że moja córka potrafi dokonać revoir votre situation.
– Och, ma maman… – wzruszyła się.
Na początku 1881 roku Kraszewski wynajął w Prowansji w miasteczku Hyères ładną willę. Położona była w gaju pomarańczowym, przed nią rosły herbaciane róże, dalej drzewa oliwkowe, za nimi roztaczał się lazur morza. Do prac domowych zatrudnił miejscową służącą. Kiedy pisarz przysłał stamtąd list z rysunkiem i załączonymi pieniędzmi na podróż, Christina chciała zrezygnować; zirytowały ją pieniądze. Była w rozterce. Kiedy matka czytała jej list, ona, słuchając, przypomniała sobie gołębie, które karmiła z okna wiedeńskiego domu podczas najtrudniejszych dni choroby. Gołębie przylatywały i odlatywały trzykrotnie. Wtedy właśnie opanował ją największy smutek. Po chwili niespodziewanie opuścił ją. Nagle poczuła przypływ nadziei. Gdy matka skończyła czytać, zawołała łamiącym się głosem:
– Jedziemy!
Panie zamieszkały na pierwszym piętrze, a pisarz zajął parter i pomieszczenie w baszcie, gdzie mógł w skupieniu tworzyć. Ćwiczył z nią dyktowanie tekstów („Dzięki niemu nauczyłam się trudnej sztuki dyktowania” – zanotowała później w Pamiętniku). Wieczorami czytał jej romanse i zachęcał do kąpieli w słonej wodzie, która ponoć dobrze wpływała na oczy. Przez trzy miesiące wypoczywali w luksusowych warunkach.
Po powrocie z Prowansji panna Greiner zanotowała: „Coraz bardziej przekonywałam się, że zawdzięczam memu przyjacielowi nieskończenie wiele. Wydobył mnie z rozterki przenosząc na słoneczne południe, otworzył mi oczy na piękno natury, która przywróciła mi zdrowie; przyczynił się do mego rozwoju i uszlachetnienia. Tak pomagają człowiekowi zawody, których mu los nie szczędzi, do wzrostu duchowego”.
Urlop na lazurowym wybrzeżu zleciał jak z bicza strzelił. W dniu wyjazdu, gdy matka kończyła pakowanie waliz i sakwojaży, Christina poszła pożegnać się z pisarzem. Zastukała kilkakrotnie do drzwi jego pokoju. Nie słysząc odpowiedzi, weszła. Pan Józef spał przy stole, na którym leżały rękopisy. Podeszła bezszelestnie i pocałowała go w skroń.
– Bądź zdrów najdroższy przyjacielu – szepnęła. – Dziękuję za wszystko, co pan dla mnie zrobił.
W tym momencie obudził się.
– Za chwilę z mamą wyjeżdżamy do Tulonu. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za dobroć serca.
– Nie pozwolę, aby panie pojechały na dworzec beze mnie – rzekł stanowczo. – Za pięć minut będę gotowy.
W Wiedniu pisarz wynajął dla Christiny i jej matki nowe mieszkanie przy Reichsratstrasse w nowoczesnej dzielnicy pełnej zieleni, aby nie zamieszkiwały w dotychczasowej ciasnocie i wilgoci śródmiejskich zaułków. Kwestię tę wcześniej omówił z panią Friedą, oboje postawili więc Christę przed faktem dokonanym. Gdy sprawa została sfinalizowana, matka powiedziała o tym córce.
– Dlaczego się na to zgodziłaś? – Christina była roztrzęsiona.
– Dla twojego dobra, córeczko.
– Sama wiem, co jest dla mnie dobre! – krzyknęła. – On wykorzystuje cię do zamknięcia mnie w swojej złotej klatce. Nie widzisz tego? Po wielu wahaniach z ciężkim sercem przystałam na Prowansję. I wystarczy.
– Prowansja cię uzdrowiła, sama to przyznałaś.
– Nie chcę dłużej być jego niewolnicą, nie chcę całe życie być mu wdzięczna. Mamo, przecież już o tym rozmawiałyśmy.
– Dziecko, on kocha cię czystą miłością.
– Czyżby? Wyczuwam końcem nosa jego dziwną interesowność.
– Wielokrotnie mówiłaś, że jest dobrym człowiekiem.
– Jego natura i duchowość są zbyt skomplikowane, aby to, co kiedyś powiedziałam o nim było jedyną i nieodwołalną prawdą. Obawiam się, że w całej tej sprawie jest ukryte drugie dno.
We wrześniu 1881 roku Józef Ignacy Kraszewski przybył do Wiednia na Międzynarodowy Kongres Pisarzy. Po jego usilnych naleganiach Christina zgodziła się towarzyszyć mu podczas uroczystości i spotkań, wzbudzając zachwyt otoczenia. Koledzy literaci zazdrościli mu młodej i pięknej przyjaciółki. Jednak stosunek pisarza do niej stanowił kopię jego zachowania z początkowego okresu znajomości.
Któregoś dnia na kolejnej imprezie towarzyszącej kongresowi, gdy Christina rozmawiała z wydawcą tygodnika Gartenlaube, Ernestem Zielem, po zakończonym dialogu Kraszewski odciągnął ją na bok.
– Dlaczego pani rozmawia z tymi głupcami? – zapytał podenerwowany.
– Pan naprawdę przesadza. Nie tak dawno obiecał mi pan bezinteresowną przyjaźń i że nie będzie już tym człowiekiem, którym był w Monachium – odcięła mu się.
Pisarz zamilkł po jej stanowczej ripoście.
„Cały Kraszewski – myślała zła. – Zazdrosny o każdego mojego rozmówcę. Po czubek głowy wypełniony sprzecznościami; niby szlachetny, a niemal wszystkich ma w pogardzie, mądry, a rozsadza go pycha”.
W ramach imprez towarzyszących kongresowi odbywała się przejażdżka statkiem po Dunaju w stronę wzgórza Kahlenberg. Uczestniczyła w niej Christina z siostrą Bettiną. Podczas rejsu Christa, dzięki siostrze, poznała Karola von Thalera, redaktora wiedeńskiego dziennika Neue Freie Presse. Bettina znała go dobrze, ponieważ jej mąż był współpracownikiem Karola w redakcji. Niemal całą podróż Christina i Karol spędzili razem. Spodobali się sobie. Nazajutrz siostry poszły do probierni win, gdzie spotkały von Thalera. W winiarni Christina i Karol spędzili cudowny wieczór, który zadecydował o ich przyszłym życiu. Następnie Karol odwiedził ją w mieszkaniu, które – cóż za paradoks – wynajmowane było przez Kraszewskiego. Von Tahler, starszy od niej o szesnaście lat, oczarował ją osobowością, pozycją, osiągnięciami i erudycją: był dziennikarzem, poetą, dramaturgiem, doktorem filozofii i poliglotą (znał kilkanaście języków). Niewątpliwie jego „słabą stroną” – z punktu widzenia nowo poznanej atrakcyjnej panny – było to, że miał żonę, Adaminę von der Becke, którą zresztą niedawno poślubił.
Kilkanaście lat wcześniej Neue Freie Presse pod redakcją von Thalera była gazetą germanofilską i skrajnie nacjonalistyczną. Z tego powodu w 1870 roku usunięto go z funkcji redaktora. Po kilkuletniej przerwie powrócił do gazety jako współpracownik piszący felietony.
W roku 1882 na łamach wspomnianego dziennika zaczęła ukazywać się w odcinkach nowa powieść Kraszewskiego Bez serca. Szwagier Christiny, Max Wirth, zasugerował jej, aby uważnie czytała każdy odcinek. Panna Greiner w opisanych postaciach odkryła swoją matkę i siebie. Co do opisu starszej pani nie miała zastrzeżeń, jednak postać głównej bohaterki, Roliny, przeraziła ją.
– Jak to wszystko odbierasz, Max? – zapytała podminowana.
– Twoja matka nie została sportretowana negatywnie, natomiast ty… Brak mi słów. Sądzę, że książka świadczy o nieszczerości autora.
– Zgadzam się. Pod przykrywką Roliny zostałam obsmarowana – powiedziała z goryczą.
– Patrząc bezstronnie zastanawiam się, czy jednak powinnaś wszystkie cechy bohaterki brać do siebie. Poza wspaniałą urodą i kolekcją bibelotów nic cię z nią nie łączy. Nie jesteś zimną i bałamutną zalotnicą, nikogo nie oszukiwałaś, nie jesteś też chorobliwie ambitna.
– Ale jestem przekonana, że chciał się zemścić za odrzucenie oświadczyn.
– Kiedyś powiedziałaś mi, że po tym incydencie stał się bezinteresownym przyjacielem.
– Tak myślałam. Wspierając nas wniknął w nasze życie. Ja i mama zaufałyśmy mu, a on perfidnie to wykorzystał. Przez pryzmat bohaterki przedstawił mnie w krzywym zwierciadle, wbijając wiele bolesnych szpil.
– Dużo rozpisywał się o bibelotach Roliny. Wiem, że one mają dla ciebie znaczenie.
– Przyznaję, to moja słabość. Przywoziłam je ze wszystkich krajów, gdzie byłam. Figurki oraz inne alabastrowe, fajansowe czy terakotowe cacka trzymam w pokoju, ciesząc się nimi, jak dziecko. Niektóre nawet są uszkodzone, co mi nie przeszkadza. On to nikczemnie wyszydził. To mnie szczególnie zabolało – zapłakała.
Max, widząc jak bardzo ją to rozstroiło, zmienił temat.
– No i nieprzychylnie, a w niektórych fragmentach nawet wrogo, sportretował Niemców.
– Muszę o tym koniecznie porozmawiać z Karolem – trochę się uspokoiła. – Nie rozumiem dlaczego jego gazeta drukowała powieść, w której pisarz dał tak negatywny obraz Niemców.
– Wiesz dobrze, że Neue Freie Presse nie jest już pangermańska, a Karol stracił w niej swoje wpływy.
Christina Greiner postanowiła najpierw rozmówić się z Kraszewskim. Na spotkanie przyszła zdenerwowana.
– Czyżbym uczyniła panu jakąś krzywdę, że pod postacią bohaterki przedstawił mnie pan tak antypatycznie, a miejscami nawet ohydnie? Żądam wyjaśnień! – powiedziała ostro.
– Mon chéri, nie mogę zgodzić się na takie odczytywanie powieści. Pani asocjacje nie są właściwe – odrzekł spokojnie, lecz stanowczo.
– Nie zaprzeczy pan jednak, że wiele moich cech zostało wykorzystanych do zbudowania charakteru Roliny. Dodatkowo cechy te pan skarykaturyzował.
– Jako osoba pisząca dobrze pani wie, czem jest pisarska kreacja – uśmiechnął się pobłażliwie.
– Nie przeczę, lecz przyjmując taką konwencję literacką posiłkował się pan obserwacją ludzi ze swego otoczenia, przetwarzając je na wiadomy sobie użytek – mówiła wciąż poirytowana.
– Bez serca jest, Mon chéri…
– Proszę już tak do mnie nie mówić – przerwała mu.
Kraszewski przymrużył ze złości oczy.
– Bez serca… – powtórzył dwuznacznie. – Powieść jest fikcją literacką i jakiekolwiek podobieństwa do faktów, zdarzeń i osób żyjących nie są uprawnione. Proszę mi wierzyć. Napisałem setki opowiadań i powieści, czerpiąc bardzo wiele z otaczającego mnie świata i żyjących w nim ludzi. Gdybym za każdym razem miał się tłomaczyć z każdej napisanej rzeczy, chybabym zwariował. Poza tym nikt do tej pory nie oskarżał mnie o wykorzystanie jakichkolwiek wątków do kreowanych historyj.
– Proszę mi nie mydlić oczu. To nie tylko moje odczucie, ale także wszystkich moich znajomych czytających powieść. Poza sprawami osobistymi ujawnił pan swoją nienawiść do Niemców…
– Nie zgadzam się – zaprotestował stanowczo. – Proszę nie mylić Niemców z Prusakami, których przedstawiłem realistycznie. Już Goethe wyraźnie ich odróżniał, kiedy sprzeciwiał się księciu Karolowi Augustowi włączenia Księstwa Saksonii-Weimaru-Eisenach do Prus pod berłem Fryderyka. Na przykład Saksończycy, Austriacy, czy Bawarczycy zawsze byli i są mi mili – wyjaśniał dydaktycznym tonem.
– Nie chcę wdawać się w szczegółowe dywagacje. Pana słowa nie są dla mnie przekonywające. Cokolwiek by pan nie powiedział, zostałam skrzywdzona.
– Proszę się nie obrażać, błagam – pisarz zmienił ton, obawiając się, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. – Naprawdę nie miałem zamiaru pani dotknąć.
Panna Greiner miała oczy pełne łez.
– Porozmawiam z pani matką, ona panią przekona, że nie miałem zamiaru uczynić pani krzywdy – Kraszewski szukał innego rozwiązania.
– Dziękuję panu za opiekę i proszę, aby pan zaniechał dalszej pomocy materialnej.
– Jak to? – poczuł się urażony. – To chyba jakieś kaprysy…
– To wszystko, co miałam panu do powiedzenia.
„Faktycznie tą książeczką narobiłem więcej szkody, niż pożytku – martwił się, opuszczając jej mieszkanie. – Czyżby myślała, że chciałem się zemścić za otrzymanie rekuzy. Nieprawda, jestem ponad to. Raczej zamierzałem przytrzeć jej nosa i wskazać, gdzie jest jej miejsce. Zemsta? Nie! Ona nie leży w mojej naturze. A może konstruując osobowość Roliny ujawnił się we mnie podświadomy wet? Szkoda, że o tem nie pomyślałem wcześniej. I jeszcze ten wątek antyniemiecki… Dziwne, że to podniosła. Bardzo dziwne. Przesadziłem? Nie wiem, ale nie przewidziałem, że to wszystko tak się potoczy. Do stu diabłów!” – zakończył rozmyślania.
W owym czasie Christina była już partnerką Karola von Thalera. Mimo, że znali się krótko, a on nie miał jeszcze rozwodu, oboje planowali wspólną przyszłość. Późną wiosną 1882 roku Christa zaszła w ciążę, zaś w styczniu następnego roku urodziła córkę. Von Thalera poślubiła później, po jego rozwodzie.
Nie chcąc mieć przed partnerem jakichkolwiek tajemnic, opowiedziała mu historię swoich relacji z polskim pisarzem ze szczególnym uwypukleniem ostatnich spraw związanych z książką Bez serca. Prosiła, aby ją przeczytał. Nazajutrz rozmawiała z nim.
– Pod pozorem wspaniałomyślności i bezinteresowności skrywał swoje prawdziwe oblicze – żaliła się.
– W powieści ujawnił je, okazując się nienawistnikiem – Karol podsumował go z całą bezwzględnością.
– W wyrafinowany sposób zemścił się, co mnie szczególnie boli. Nie mówmy jednak o mnie, kochanie. Co sądzisz o przedstawionych Niemcach?
– Jego nienawiść do nas znana jest od dawna.
– Ale ty jesteś Austriakiem, ja zaś Bawarką, choć Austria teraz jest mi bliższa.
– Jesteśmy jednym wielkim germańskim narodem – rzekł twardo.
– Proszę, nie spierajmy się o to.
– Na wydaniach tej i innych powieści zarabia ogromne pieniądze, mieszkając w Niemczech. I kala niemieckie gniazdo.
– Pamiętaj, że Saksonia, gdzie przebywa, zawsze sprzyjała Polakom.
– Za Bismarcka to się zmieniło. Teraz są jedne Niemcy.
– Ale on żywi niechęć tylko do Prusaków – próbowała być obiektywna.
– Kochanie, mówiłem ci już, że są jedne Niemcy – powtórzył z naciskiem. – Prusacy, Westfalczycy, Saksończycy, Bawarczycy, czy Austriacy są z jednego pnia. Nie wierzysz w ideę pangermańską?
– Ale przecież nasza Austria jest suwerennym państwem.
– Na razie – odrzekł tajemniczo.
Christina była zaskoczona jego ostatnim zdaniem, nie chciała jednak wdawać się w polityczną dyskusję z partnerem, którego ceniła za mądrość i doświadczenie życiowe.
– Karolu… – zrobiła krótką pauzę – dajmy pokój polityce, na której nie znam się tak dobrze, jak ty. Chodziło mi tylko o jego stosunek do Niemców i do mnie skryty pod płaszczykiem losów i charakteru bohaterki.
– Każda sprawa ma swoje tło, które próbuję ci naświetlić. Jego abominacja do naszego narodu i Rzeszy ma swoje drugie dno – mówił z zajadłością.
– O czym myślisz? – spojrzała na niego zaintrygowana.
– Armin Adler powiedział mi w tajemnicy, że Kraszewski wysyła tajne informacje wojskowe do Francji.
– Co też ty mówisz? – nie dowierzała mu.
– Wysyła na przykład rysunki twierdz – uzupełnił.
– Twierdze! – zakrzyknęła. – On zawsze lubił szkicować urokliwe miejsca. Przypominam sobie, jak kiedyś jechaliśmy wzdłuż zatoki, nad którą wznosiła się na wysokiej skale piękna twierdza. Zasugerowałam, żeby ją narysował. Powiedział mi wtedy, że fortec nie wolno utrwalać w rysunku ani na fotografii.
– Czyli miał świadomość, że tego robić nie wolno, a mimo to szkicował obiekty wojskowe i wysyłał do wrogiego państwa – rzekł triumfalnie.
– To jest pewne?
– Armin współpracował z nim w tym procederze. Teraz postanowił zachować się po obywatelsku.
– Złoży donos?
– Jaki donos? – oburzył się. – Informując władze wykaże się patriotyczną postawą. Kochanie, ten Polak zemścił się na tobie, a obecnie los zemści się na nim. Sprawiedliwość zostanie mu wymierzona w dwójnasób.
– Nie bardzo rozumiem – zmarszczyła brwi.
– Po pierwsze władze zajmą się jego niecną działalnością, po drugie ty odczujesz satysfakcję za to, co ci uczynił.
Druk powieści Bez serca wywołał negatywne reakcje w Niemczech. Władze uznały, że pisarza należy poddać wnikliwszej obserwacji ze względu na antyniemieckie poglądy, z którymi się nie krył. Wiosną 1882 roku w domu pisarza w Dreźnie przeprowadzono pierwszą rewizję. Znaleziono materiały obciążające go, m.in. listy i rysunki twierdz obronnych. Od tej pory był stale inwigilowany przez tajną policję.
W tym miejscu należy się cofnąć do czasów sprzed dwudziestu lat. Na początku 1863 roku po sporze z hrabią Aleksandrem Wielopolskim, zwolennikiem polityki ugodowej wobec Rosji, czterdziestojednoletni Kraszewski wyjechał z Warszawy do Drezna. Zdaniem żony, Zofii, nie był zagrożony politycznie i nie musiał emigrować. Sprawa z Wielopolskim była pretekstem do porzucenia jej dla młodej, pięknej i umuzykalnionej warszawskiej aktorki, Marii Benks, z którą zamieszkał w Dreźnie. Romansował z nią siedem lat od 1860 roku. Pisarz dużo podróżował, posługując się paszportem francuskim często przekraczał granicę prusko-austriacką. Posiadał także obywatelstwo austriackie. Mieszkając stale w stolicy Saksonii stał się, po zjednoczeniu Niemiec, poddanym Drugiej Rzeszy.
Dziesięć lat po opuszczeniu ojczyzny drukował Listy z Niemiec w warszawskiej Gazecie Polskiej. Podawał w nich fakty dotyczące stanu i rozlokowania wojsk niemieckich, systemu twierdz, wydatków na flotę oraz informacje na temat uzbrojenia, składu armii, jej liczebności podczas pokoju i w stanie mobilizacji; wyrażał także zaniepokojenie zmilitaryzowaniem społeczeństwa pruskiego i ostrzegał o grożącym niebezpieczeństwie. W ostrych słowach atakował Otto von Bismarcka. Krytyka ta mocno rozsierdziła „żelaznego kanclerza”.
Armin Adler, dziennikarz gazety Neue Freie Presse oraz August Hentsch, emerytowany kapitan i sekretarz Urzędu Telegrafu, dostarczali pisarzowi informacji wojskowych. Po pewnym czasie Adler zaczął szantażować Kraszewskiego ujawnieniem niekorzystnych dla niego faktów. Pisarz znalazł się w przymusowej sytuacji; uległ szantażowi i za milczenie płacił mu przez długi czas spore pieniądze. Kiedy jednak Kraszewskiemu ich zabrakło, zaprzestał współpracy. Należy dodać, że Adler był współpracownikiem tajnej policji. Zatarg z nim trwał w okresie obchodów 50-lecia pracy twórczej Kraszewskiego, któremu zależało na milczeniu dziennikarza. Sytuacja ta doprowadziła pisarza do rozstroju nerwowego, w jakim nigdy wcześniej się nie znajdował. Nie był w stanie skupić się na twórczości.
Któregoś dnia chodził po swoim gabinecie nerwowym krokiem, monologując:
– Każdy szantażysta uwielbia przymusowe okoliczności, w jakich znajduje się jego ofiara. Ten nikczemnik ma teraz komfortową sytuację. Przez długi czas wyciągał fury talarów i guldenów. I żąda jeszcze… Nie dam mu już ani feniga. Szlus! Nie mam już prawie nic, a to co zostało, ledwo wystarcza mi na utrzymanie domu. Nie dam! – krzyknął. – Przecież nie zarżnie kury, która znosi dla niego złote jajka. Choć teraz już nie znosi… – poprawił się. – Chyba drzemią w nim jeszcze jakieś resztki przyzwoitości?” – zakończył monolog z grymasem bólu na twarzy.
Armin Adler, jako konfident, był jednak wyprany z przyzwoitości. Złożył doniesienie, oskarżając Kraszewskiego o działalność szpiegowską na rzecz Francji. Działo się to podczas publikowania w odcinkach powieści Bez serca. Pisarz został zatrzymany 13 czerwca 1883 roku w hotelu Kaiserhof w Berlinie. Kilka miesięcy przebywał w aresztach śledczych i w berlińskim więziennym szpitalu Moabit. Z powodu złego stanu zdrowia został zwolniony za kaucją 30 000 marek, którą wpłacił hrabia Aleksander Dienheim-Brochocki. W areszcie domowym w Dreźnie oczekiwał na rozprawę sądową. W lutym następnego roku przedstawiono mu akt oskarżenia.Aby nie wdawać się w szczegóły, w skrócie przypomnę, że Józef Ignacy Kraszewski istotnie dostarczał w latach 1876-1881 tajne i ogólnodostępne informacje wojskowe wywiadowi francuskiemu. Jednak Sąd Rzeszy (Reichsgericht) nie potrafił mu tego udowodnić, opierał się tylko na zeznaniach świadków, listach, rysunkach twierdz, instrukcji obsługi telegrafów polowych (był to jawny dokument), na artykułach prasowych oskarżonego oraz na liście Bismarcka. Wszystko to nie miało rangi bezpośrednich dowodów. Przewodniczący składu orzekającego dopuścił do odczytania wspomniany list kanclerza Bismarcka, w którym oskarżał Polaka o szpiegostwo. Dowodziło to stosowania nacisków politycznych na sąd, co było niezgodne z prawem Rzeszy. Wskazywało także, iż rozprawa miała charakter pokazowy. Kanclerz Rzeszy wykorzystał proces do prowadzonej przez swój rząd antypolskiej polityki. Kolejnym argumentem wskazującym na brak bezstronności i uczciwości procesu było przytoczenie przez prokuratora fragmentów powieści Bez serca, co miało być rzekomym dowodem przeciwko autorowi. W mowie oskarżycielskiej odczytał m.in. poniższy fragment powieści: „W Saksonii wszystko suche, sztywne a płaskie. Oko zagasło, pierś zapadła, człowiek jakby zdziczały wygląda. Uprzejmość ludzi znikła zupełnie. W Berlinie jakby ludzie spędzeni nagle i zaciągnięci gwałtem. Czułości nie szukaj, na dobroć i uprzejmość nie rachuj. Smutkiem wieje i pustką po ulicach”.
Ważnym argumentem w toczonej rozprawie przemawiającym na korzyść pisarza było to, iż nie pobierał pieniędzy za przekazywane informacje, informatorów zaś opłacał z prywatnych funduszy.
(Po późniejszych badaniach dokumentów okazało się, że w 1870 roku prezydent Francji zamierzał odznaczyć Kraszewskiego Krzyżem Komandorskim Legii Honorowej, ale ten dał mu do zrozumienia, że nie może przyjąć orderu, bo zdradziłby się ze swoimi sympatiami politycznymi, wzbudzając jednocześnie do siebie niechęć rządu Rzeszy).
Mimo słabych dowodów sąd w Lipsku uznał go 19 maja 1884 roku za przestępcę stanu, skazując na trzy i pół roku więzienia w twierdzy. Emerytowany kapitan August Hentsch skazany został na 9 lat ciężkiego więzienia i utratę wszelkich praw. Armin Adler zniknął bez śladu, co potwierdzało przypuszczenie, że był pod ochroną policji.
Tydzień po wyroku Kraszewski został osadzony w ciężkiej twierdzy w Magdeburgu, gdzie opiekowała się nim Flora Heinitz, córka jego gospodyni, młoda wdowa (przez lata łączył ich intymny związek. Kraszewski w testamencie zapisał jej drezdeńską willę). W sierpniu następnego roku pisarz miał atak apopleksji, oprócz tego cierpiał na bóle żołądka, które mogły być objawami nowotworu. W tymże roku pisał do przyjaciela, Adama Pługa: „Przeżyłem lat siedemdziesiąt trzy – a nie miałem dotąd wyobrażenia o całej nikczemności i o całej nędzy serca ludzkiego. Nie znałem dotąd głębi czarnej jego przepaści! Trzeba było tej ciężkiej próby dopiero, żebym ujrzał w całej nagości biedny nasz rodzaj ludzki. O, gdybyś wiedział, jakich doświadczyłem zawodów, jakich rozczarowań okropnych! Ach, wyjdę z tego doświadczenia – jeżeli wyjdę – bardzo zubożały, bo wyzuty z wiary w szlachetność ludzką. Lecz dość tego, gdyż musiałbym Ci opowiadać rzeczy, o których lepiej ZAMILCZEĆ, ażeby się nie wstydzić.”
Z powodu choroby oraz słanych interwencji przez znane osobistości, pisarz na początku listopada został urlopowany z więzienia na pół roku, wpłacając 20 tysięcy marek kaucji. Przed upływem urlopu władze zażądały jego powrotu do twierdzy, mimo świadectw lekarskich o złym stanie zdrowia nie pozwalającym na powrót do więzienia. Nie zważając na wezwanie władz, Kraszewski opuścił Niemcy. Zatrzymał się na włoskiej Riwierze w San Remo. Po pewnym czasie, lecząc się także w innych kurortach, wyjechał do Genewy. Mimo skomplikowanych relacji z Christiną, korespondował z nią, dając dowód dobroci serca oraz tego, że przeżyte wypadki nie naruszyły jego męskiej dumy.
Józef Ignacy Kraszewski zmarł w dniu swoich imienin, 19 marca 1887 roku, w hotelu de la Paix w Genewie. Flora Heinitz była przy nim do ostatnich chwil życia. Kiedy wiadomość o śmierci dotarła do Christiny, opanowała ją szczera żałość.
– Czytałeś w popołudniówce? – zapytała męża przy kolacji, pokazując mu palcem nekrolog i artykuł poświęcony pisarzowi. – Zmarł…
– I chwała Bogu. Jednego wroga naszego narodu mniej – von Thaler odparł zimno.
– Nie powinieneś tak mówić – oburzyła się. – Był szlachetnym człowiekiem.
– Co ty opowiadasz! Był wiarołomny wobec kraju, w którym mieszkał i dzięki któremu stał się sławny, bogaty – mówił głosem pełnym zawziętości.
– I ten sam kraj pozbawił go wszelkiego dorobku, odebrał wolność, zdrowie. I zniszczył.
– Nie zniszczył, tylko wymierzył sprawiedliwość za zdradę stanu.
– O jakiej zdradzie mówisz? On był Polakiem, a zdrady Niemiec może dopuścić się tylko Niemiec.
– Był obywatelem Saksonii, a więc także Rzeszy niemieckiej – von Tahler rzekł twardo. – Choć o zmarłym nie powinno mówić się źle, obiektywnie powiem, że był złym człowiekiem.
– Na Boga! – Christina zdenerwowała się. – Nie spotkałam w życiu lepszego człowieka.
– Sama powiedziałaś, że w książce cię obsmarował…
– To była pisarska fantazja. Jako dziennikarz i pisarz dobrze wiesz, co to jest kreacja. Na początku byłam urażona, lecz teraz widzę, że to mogła być jego twórcza nadmiarowa reakcja po tym, jak nie przyjęłam jego oświadczyn.
– Zmieniłaś zdanie na jego temat? – zdumiał się, marszcząc groźnie brwi.
– Oczywiście miał wady, lecz z perspektywy lat widzę, jak wiele się od niego nauczyłam, jak wiele mu zawdzięczam… Powracam do sposobu myślenia, jaki miałam po pobycie w Prowansji, do tamtego stanu ducha.
– No tak, wszak przez długi czas był twoim i matki dobroczyńcą – stwierdził uszczypliwie.
Christina zbladła ze złości, białka jej oczu nabiegły krwią.
– Jesteś podły! – krzyknęła. – Obiecałeś, że nie będziesz do tego powracał.
Krytyczne spojrzenie na relację Christiny wobec wielkiego pisarza przedstawił Antoni Trepiński w książce Romans Kraszewskiego z wiedenką (1970): „Wydaje się, że mniej szlachetnie niż autor Bez serca «zemścił się» na nich, jak to nazywa wiedenka – mająca przecież także ambicje powieściopisarskie – ZEMŚCIŁA SIĘ ona wraz z matką za powieść, w której obie ujrzały nagle swe domniemane, niepochlebne portrety. W tej zemście jest cała Christa von Thaler, urodzona Greiner. W każdym razie autorka i zarazem bohaterka Ostatniej miłości pisarza jest dla nas jedyną osobą zaświadczającą wiarogodnie, że utwór jego własny wpłynął bezpośrednio na wyrządzenie mu wielkiej krzywdy. Daje ona jasno do zrozumienia, że powieść Bez serca przysporzyła autorowi wiele przykrości, prowokując nagonkę na niego w sferach oficjalnych Rzeszy. Osaczono go jako wroga Niemiec Bismarckowskich i stało się… Wielka niesprawiedliwość. Sprawa potoczyła się własną koleją i na rozwój rzeczy ona (przy swej wrodzonej skromności) nie miała już żadnego wpływu”.
W latach dwudziestych XX wieku ponad siedemdziesięciopięcioletnia Christina von Thaler napisała, ściślej: podyktowała, swoje wspomnienia Fantazja. Pamiętnik pierwszej niemieckiej dziennikarki. (Fantazja jest jednym z rozdziałów książki Ostatnia miłość poety, wydanej w 1929). Przemyślawszy na nowo swoje relacje z pisarzem, w szczególności po zdaniu sobie sprawy, że aparat państwa niemieckiego przyczynił się do jego śmierci, zaczęły dręczyć ją wyrzuty sumienia: „Czyżbym rozpaliła iskrę, od której wzniecił się wielki pożar, a ja nie miałam już żadnego wpływu, aby go ugasić…?” – myślała ze łzami w oczach.
W Pamiętniku zanotowała: „Dla mnie wszakże był kimś więcej – straciłam w nim najbardziej bezinteresownego przyjaciela (…). Kraszewski był jednym z najbardziej niepospolitych, godnych uwagi ludzi, jakich zdołałam poznać”. Mocno spóźnione wyznanie, uznające jego szlachetność i wielkość. Po tym, co uczyniła narzuca się pytanie: czy jej pokutne słowa były szczere? Ufam, że tak. Po śmierci pisarza, który w znaczący sposób zaważył na jej życiu oraz w obliczu nieuchronnego przemijania czasu, Christina chciała być uczciwa przede wszystkim wobec siebie.
Zmarła 12 stycznia 1936 roku w miasteczku Gallneukirchen w pobliżu Linzu.
Franciszek Czekierda