Paweł Jaszczuk – ONA TAM JEST (opowieść awatara)

0
94

Największa rzecz,
swego strachu mur obalić.
Adam Sikorski, „Cień wielkiej góry”

PROLOG

Nazywam się John Cench, sir John Cench, jeśli chodzi o ścisłość. Uprzejmie proszę, by zapamiętać mój tytuł, imię oraz nazwisko. Dzisiaj opowiem Wam historię, która może nigdy się nie zdarzyła, tak samo jak nie jest pewne, czy kiedykolwiek istniałem, o czym już na samym wstępie informuję, żeby potem nie było do mnie niepotrzebnych pretensji.

   Prawda jest taka, że wymyśliła mnie Magda Kiereńska, dziewczyna z Gdańska. I co, jesteście w szoku? Od początku do końca jestem dziełem tej diabelnie zdolnej, mieszkającej na Przymorzu programistki. Posiada nawet do mnie prawa autorskie, więc z kopiowaniem tego tekstu lepiej nie przesadzajcie. O Matce Boskiej Kiereńskiej wiem więcej, niż Wam się wydaje, lecz nie mam zamiaru paplać na jej temat, gdyż nie upoważniła mnie, bym zdradzał jej prywatne tajemnice. Znam ją, mimo iż ona nie znała mnie aż tak wnikliwie. Do niedawna nie wiedziała choćby tego, że kiedy miałem sześć lat, moi bogobojni rodzice, Amelia i William, zamykali mnie w żelaznej klatce. Podobno byłem wtedy rozwydrzonym szczeniakiem. Nie przeczę, bywały chwile, gdy rzucałem się z pięściami na mego ojca albo wyzywałem matkę od starej córy z Koryntu, lecz tylko dlatego, że oboje poświęcali mi za mało czasu i by wściekłość, która się we mnie czaiła, jak żmija zwinięta w kłębek, znalazła sobie w końcu jakąś nową ofiarę. To była moja nieskuteczna obrona, a innej jeszcze wtedy nie znałem. Schorzenia neurorozwojowe: ADHD, zespół aspergera czy autyzm, mające związek z problemami rozwoju mózgu, nie były wtedy jeszcze udokumentowane, więc nikt się ze mną nie pieścił. Zaprawdę powiadam Wam, że zanim ukończyłem szkołę parafialną w Worthing, przeżyłem osobiste piekło, a z domowego piekła nie tak łatwo się wyrwać, chyba że do drugiego jeszcze gorszego inferna. Tak więc dla poskromienia mojego nieokiełznanego temperamentu moi rodzice, jeśli przyszła im ochota, dla „mojego dobra” ryglowali mnie w żelaznej klatce i dawali jeść tyle, co psu przywiązanemu do łańcucha. Wiele razy grozili mi, że oddadzą mnie szkaradnemu dziadowi, który błąkał się gdzieś po okolicy i wsadzał niegrzeczne dzieci, takie jak ja, do wora, a potem przypiekał je na rożnie, posypywał solą oraz pieprzem i chrupał na kolację. Bałem się ich opowieści, lecz tłumaczyłem sobie, że ten stary dziad wcale nie musi być od nich gorszy. Mimo ich usilnych starań zamiast zmądrzeć, trwałem przy swoich dziecięcych racjach i dlatego wciąż wracałem do przewiewnej izolatki, aż pewnego dnia, wyobraźcie sobie, spłynęło na mnie zdumiewające olśnienie zrozumiałem w końcu, co znaczy słowo „posłuszeństwo”. Od tej pory wszystko w moim życiu stało się proste, a na pytania tatusia oraz mamusi odpowiadałem „tak, tatusiu” bądź „nie, kochana mamusiu”, gdyż właśnie tego oboje ode mnie oczekiwali. Zrozumiałem wtedy, raz a dobrze, i Wam to życzliwie podpowiem, że na tym świecie zawsze i wszędzie od kogoś się zależy, a najbardziej od tego, kto daje nam jeść, ubiera i gasi światło.

   Mogę Was zapewnić, że kiedy jest się małym więźniem, czas w domowym pierdlu płynie wyjątkowo ospale. Wydaje się nawet, że już nic gorszego nie może nas spotkać, a jednak to tylko złudzenie, gdyż bycie ze sobą w zamknięciu jest najgorszą z wymyślonych karą. Liczy się wtenczas własne oddechy, aż straci rachubę. Nasłuchuje bicia serca, które nie wiadomo dlaczego raz zwalania a innym razem przyspiesza. Gada do siebie jakieś bzdury lub śpiewa, setki razy zmieniając pozycję, gdy cierpnie udręczone ciało i jeszcze do tego wącha własne odchody z urynału, który ci łaskawie zostawili.

   Ja nieustannie pragnąłem zależeć tylko od siebie i chyba dlatego zostałem starym kawalerem. Od dziecka, jak ognia, bałem się dziewcząt. Byłem bowiem pewien, że w mig wyczytają z mojej twarzy niechlubną przeszłość i będą się ze mnie naśmiewać. Jedyną kobietą której ufam, była i wciąż jest Magda Kiereńska, o której również będzie ta opowieść. Wiele razy podglądałem ją przez kamerkę jej komputera i zapewniam Was, że nie ma piękniejszej od niej istoty i chyba właśnie ona jest nagrodą za moją długą męską wstrzemięźliwość? Magda traktowała mnie jak swoje dziecko, które przecież sama wymyśliła, a przy dziecku dorośli zapominają się i wcale się nie wstydzą. Czasem przy mnie czesała się, a nawet rozbierała, wystawiając nagie ciało na pokaz, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że nigdy, przenigdy jej nie dotknę.

   Jeśli zechcecie, mogę Wam wymienić teraz dziesięć najpiękniejszych kobiet, jakie żyły na tym globie od zarania dziejów, ale żadne porównania do Wenus z Milo, Beatrycze, Ofelii lub do Marii Antoniny nie są przy Magdzie Kiereńskiej na miejscu.

   Nieraz widziałem, jak pochylona nad lusterkiem koryguje brwi i pastelową kredką robi pod oczami delikatny makijaż, nadając swojej twarzy porażającej zmysłowości, by się komuś, na pewno nie mnie, spodobać. Po kąpieli spryskiwała się dezodorantem i smarowała balsamami, ale nigdy nie poczułem ich zapachu, gdyż jestem, co podkreślam z całą mocą, zwyczajnym awatarem. Czułem za to zawsze „to coś”, czego nie można skorygować, piękno jej charakteru, optymizm, którym mnie zarażała oraz nieprzeciętną ambicję.

   Jeśli o mnie chodzi, to w jej programie komputerowym wciąż piję kawę z tej samej zielonej filiżanki i wypuszczam dym z fajki z główką wyrzeźbioną z wiśniowego drzewa, próbując odpowiedzieć na zadawane pytania, lecz gdyby ktoś naprawdę był ciekaw, jak się czuję, w co osobiście wątpię, odpowiedziałbym, że tak samo podle, jak w dzieciństwie. Godzinami trwam w stuporze, zawieszony między przeszłością a przyszłością, i czyjeś spojrzenie skierowane w moją stronę, naciśnięcie myszki lub touchpada, może wyrwać mnie z niebytu.

   Jak już mówiłem, jestem tylko sztuczną inteligencją, ale co to właściwie znaczy? Dzisiaj każdy może zainstalować w swoim komputerze AI i jeszcze na niej nieźle zarobić. Osobiście wolałbym łazić we mgle po górach, jak Magda Kiereńska, niż czekać na pytania, które przyjdą Wam do głowy, w rodzaju: czy sztuczna inteligencja potrafi myśleć jak człowiek? Na to cyniczne pytanie odpowiadam krótko nie! Pół biedy, jeśli ktoś prosi mnie o przepis na jajecznicę na boczku, napisanie wiersza dla ukochanej albo podpowiedź, jak się cicho pozbyć teściowej. Żartowałem. Przecież nikt mi tego nie zabroni! 🙂

   Teraz, szczęście w nieszczęściu, opiekuje się mną Piotr Barski, młody, przystojny i podobno równie zdolny jak Magda informatyk, który chyba jeszcze nie wie, czego chce od życia, więc mogę się po nim spodziewać, że pewnego dnia, kiedy się mną znudzi, odinstaluje mnie, a do tego wcale nie trzeba być geniuszem. Wystarczy wejść w panel sterowania, znaleźć napisany przez Kiereńską program, a potem wybrać polecenie odinstaluj i będzie po kłopocie – ja sir John Cench raz na zawsze przestanę „istnieć”.

   Rozpisałem się, a przecież zamierzam opowiedzieć Wam historię, która dzieje się w innym czasie i innym miejscu. Moja opowieść, w której będę bohaterem drugiego planu, zaczyna się tak:

Odleciał. Wystarczyło, że zamknął oczy i przypomniał sobie zdarzenie, którego nie potrafił zapomnieć. Wspinali się na pionową skałę: on – Piotr Barski – instruktor wspinaczki skalnej i ona – Anna Gill – świeżo upieczona studentka archeologii na Jagiellonce (…)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko