Corocznie badania Biblioteki Narodowej dowodzą, że mamy w Polsce poważny kryzys czytelnictwa. Wyniki są alarmujące: grupa czytających jest nieliczna a nieczytająca większość często nie ma w domu ani jednej książki. Jest to prawda statystyczna, polegająca na uśrednieniu wyników, a publikowane co roku dane pozwalają na porównania i obserwację trendów. W roku 2023 po raz pierwszy nieco spadła liczba opublikowanych pozycji. Przez pewien czas rosła, wtedy pojawiały się głosy, że właśnie nadprodukcja tytułów jest objawem kryzysu i należałoby skoncentrować się na lepszym wyborze, gdyż ograniczenie oferty zmniejszyłoby dezorientację odbiorców. Spadek nie przyniósł jednak nic pozytywnego, pojawił się nowy niepokojący objaw głębokiego kryzysu, a mianowicie zmniejszać się zaczęła też liczba księgarń.
I co z tego? – powie ktoś – przecież można kupować książki w internecie.
Tak, można. Działa to całkiem dobrze, są promocje, sama w ten sposób zamawiam książki, także własne, gdy trzeba komuś ofiarować egzemplarz. Ale skutki dla mało zorientowanego odbiorcy są opłakane. W księgarni internetowej przyszły czytelnik dokonuje wyboru wyłącznie na podstawie okładki i skrótowego opisu, sporządzonego przez dział promocji wydawnictwa. I wszystkie książki są godne polecenia, rzetelne i bardzo wartościowe albo wciągające i emocjonujące. Tymczasem nie zawsze odpowiadają na konkretne zapotrzebowanie: trzeba choć na chwilę wsadzić nos w tekst, by przekonać się, czy nie razi styl, który może wydać się prostacki, albo odwrotnie: prosty i klarowny. Ta sama książka może mieć wiele zalet, lub być ich pozbawiona – zależnie od oczekiwań, poziomu wiedzy, wyrobienia czytelnika. Nie wszystko jest dla wszystkich. Ktoś czyta romanse, ktoś lubi rozprawy filozoficzne, a kto inny – potrzebuje poradnika. Oczywiście, gatunek jest jakoś oznaczony, nie ma obaw, że zamiast Michela Foucaulta wpadnie nam do wirtualnego koszyka Harlequin, o to dbają i sporządzający opisy, i nawet autorzy okładek, stosujący pewne kody wizualne.
Internetowy handel książką uniemożliwia bezpośredni kontakt z egzemplarzem i podjęcie w ten sposób spontanicznej decyzji. Kupić książkę w internecie jest równie trudno jak kupić w ten sposób buty: nie każde są dobre i nic się na to nie poradzi. Trzeba przymierzyć. Przykład może trywialny, ale jeden z argumentów liberalnej ekonomii, kursujący w latach transformacji, uznawany wtedy za dogmat, brzmiał: handel książkami nie różni się od handlu marchewką. A może: książką a nie książkami, bo słowo marchewka w samej formie sygnalizuje, że mamy do czynienia z masą, czymś na wagę, a nie z poszczególnymi sztukami. Marchewka co prawda występuje w różnych gatunkach i odmianach, ale to ma znaczenie wyłącznie dla rolnika, który ją uprawia, a nie dla odbiorcy. Kosze pełne książek w supermarketach sprawiają smutne wrażenie, ich zawartość to wyłącznie literatura zwana gatunkową. Nie zdarzyło mi się jeszcze kupić książki w supermarkecie, choć były tanie. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwym księgarstwem.
Tak więc nadwyrężony został ważny element systemu kulturowego. Takich zerwanych lub nadwyrężonych a istniejących wcześniej więzi jest więcej. Ktoś, kto czyta prasę codzienną i przyzwyczajony jest do obcowania ze słowem drukowanym łatwiej sięgnie po książkę, ale prasa drukowana jest zagrożona. Istnieją ekspertyzy, zapowiadające jej dość rychły kres, poza wydaniami sobotnio-niedzielnymi czy też po prostu weekendowymi, co obejmuje także piątek. Przetrwać mają tygodniki opinii. Internet dużo szybciej niż gazeta codzienna podaje wiadomości, kanały informacyjne telewizji nadają je przez całą dobę i nie trzeba iść do kiosku z gazetami. W wielu miejscach nie jest łatwo znaleźć taki kiosk, tę funkcję przejęły sieci sklepów spożywczych, ale nie spełniają jej dobrze. Gazeta codzienna to towar mało kolorowy i łatwo psujący się: już nazajutrz jest nieświeża.
Istnieje też luka pomiędzy wiekiem dziecięcym a dorosłością. Od lat prowadzi się akcje uświadamiające rodzicom jak ważne dla rozwoju mowy i rozumienia słowa jest czytanie dzieciom, także na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Te akcje pochłonęły sporo pieniędzy, ale przynoszą dobre skutki, bo apelują do rodzicielskiej troski. Któż by nie chciał, żeby jego dziecko dobrze się rozwijało! Oferta książek dla dzieci jest duża, mamy też wspaniałą klasykę z wierszami Brzechwy i Tuwima. Problem pojawia się później, gdy kilkuletnia lub nastoletnia osoba powinna zacząć sama dobierać sobie lektury, przyzwyczaić się do tej formy zdobywania wiedzy i szukania w lekturze odpowiedzi na własne pytania. W wieku dojrzewania, w momencie przechodzenia przez różne kryzysy psychiczne potrzeba tego typu poszukiwań wydaje się oczywista, choć nieoczywiste stało się sięganie w tym celu po literaturę a nawet podejmowanie prób samodzielnego pisania. Wolimy wysyłać młodych ludzi do terapeutów, których zresztą jest za mało i są niedostępni, gdy powstaje sytuacja kryzysowa.
Bardzo ważne jest wyrobienie potrzeby sięgania po książkę i nie tego załatwi obowiązkowy kanon lektur szkolnych. Podstawa programowa jest sztywna i historyczna, a jej odchudzenie wywołało falę dyskusji, gdyż wiele decyzji o usunięciu konkretnych tekstów wydaje się pochopnych i trzeba by skorygować błędy. Mój pogląd na obowiązkowy kanon jako taki jest dość sceptyczny: nie istnieje żadna zamknięta lista lektur, która mogłaby zadowalająco odpowiedzieć na wszystkie potrzeby w trakcie edukacji, każdy będzie opuszczał szkołę w pewnym stopniu niedokształcony, ale jednym z efektów dobrej edukacji literackiej i kulturalnej powinno być wdrożenie do samodzielnego poszukiwania lektur i ukształtowanie pewnych potrzeb, które zostaną na całe życie. I znowu nie wszystko jest dla wszystkich, niektórzy lubią poezję, innych uwiedzie teatr, niektórzy słuchają muzyki klasycznej a inni kochają jazz – ważne, by wiedzieli, że istnieje taka sfera kultury i mieli świadomość, że wystarczy niewielki samodzielny wysiłek, a ona się otworzy.
Powody kryzysu kulturalnego w Polsce są liczne: transformacja i towarzyszącej jej zachwianie, konkurencja i utrata dominującej pozycji przez druk, ogromna zmiana w dziedzinie społecznej i prawie jednoczesna rewolucja sposobów komunikowania się. Kryzys edukacji, zafundowany i pogłębiony przez nieprzemyślane reformy, przeprowadzane przy stałym niedofinansowaniu i niskich pensjach nauczycieli. A także ogarniające szerokie rzesze obywateli zwątpienie, że obycie kulturalne coś daje, jest istotne jako część tożsamości nie tylko narodowej, ale przede wszystkim osobistej, egzystencjalnej, a więc jest ważne na codzień.
Oj, czasami strasznie wstyd za ziomków (i ziomkinie, jeśli już trzeba użyć feminatywu). Przyznawanie się do bycia człowiekiem nie-kulturalnym przestało być powodem wstydu, całkiem wielu zwolenników ma pogląd, że to żaden obciach, ale przeciwnie – dowód autentyczności i wyluzowania. Mrożkowi zarzucono, że pisze „całymi zdaniami”, więc powinien odejść do lamusa. Nie może mnie opuścić – dla mnie niezbyt miłe – wspomnienie pani przewodniczki z wycieczki na Sycylię, która opowiadała o „królu Rodżerze”, a o operze „Król Roger” Karola Szymanowskiego z librettem Iwaszkiewicza nie słyszała. Albo bibliotekarka, która książkę „Barbarzyńca w ogrodzie” umieściła w dziale „Ogrodnictwo” a „Zimę na Majorce” w dziale „Podróże”. O tym mi tylko opowiadano, nie jestem więc pewna, czy to nie przejaw dość subtelnego poczucia humoru, albo nawet przemyślna kontrabanda w celu pedagogicznym. I jeszcze są politycy, którzy uważają, że ten mądry, kto cwaniak.
Anna Nasiłowska – poetka, pisarka, profesor w Instytucie Badań Literackich PAN, od 2017 roku Prezes Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Opublikowała kilka zbiorów wierszy, tomy prozatorskie „Domino. Traktat o narodzinach”, „Księga początku”, „Czteroletnia filozofka”, powieść o wojnie polsko-bolszewickiej „Konik, szabelka”. Jest autorką kilku podręczników historii literatury, ostatni to „Historia literatury polskiej” (2019), przetłumaczony na angielski przez Anną Zaranko i opublikowany przez Academic Studies Press w Bostonie. Napisała cztery biografie, których bohaterami byli para Jean-Paul Sartre i Simone de Beauvoir, Maria Pawlikowska- Jasnorzewska, dwóch zasłużonych dla Polski Japończyków – Ryochu i Yoshiho Umeda oraz Sławomir Mrożek. Ta ostatnia książka otrzymała tytuł „Książki roku 2023” przyznany przez miesięcznik „Nowe Książki” oraz „Książki. Magazyn Literacki”.
Aż serce boli, gdy się to czyta, bo jakie to prawdziwe, niestety. Jestem zwolenniczką książki papierowej i buszowania w księgarniach przesiąkniętych zapachem książek, rozkoszowania się dotykiem okładki… Sama jestem świadkiem zamknięcia kolejnej, a właściwie jednej z dwóch księgarń w moim miasteczku. Księgarni, w której poszukiwałam książek przez całe lata, od czasów licealnych, gdy zaczęłam gromadzić swoją biblioteczkę. Większość wówczas zakupionych książek mam do dzisiaj.
W księgarniach internetowych można kupować, gdy się już wie konkretnie, czego się szuka: zna się tytuł, autora i wiadomo, co jest w środku, a nie można tego dostać inaczej. Ale gdy się kupuje “na czuja”, szukając po prostu czegoś interesującego, trzeba dotknąć, powąchać, zajrzeć na wybrane strony, zatopić się w wyrywkowej lekturze… Może to też kwestia umiejętności poszukiwania, posiadania narzędzi, które pozwalają ocenić, czy warto daną książkę kupić. Współczesna książka jest reklamowana jak każdy towar i konsument/czytelnik nie umie sam dokonywać wyboru, wiec mu księgarnia niepotrzebna, bo i tak ktoś za niego musi tego wyboru dokonać. Taki czytelnik kupuje w sieci.