Zdaniem Andy Rogersa „Buszujący w zbożu” jest powieścią wojenną, mimo że nie opowiada o walczącym żołnierzu. Ona mówi o nastolatku, smarkaczu wyrzuconym ze szkoły, który walczy ze sobą i całym społeczeństwem. Szuka dla siebie miejsca na świecie, choć nie chce się podporządkować zasadom w nim panującym.
„Holden Culfield – pisze Rogers – ma więcej wspólnego z żołnierzem cierpiącym na zespół stresu pourazowego niż z wyalienowanym nastolatkiem. Jego przedwcześnie posiwiałe pasmo włosów, które wywołuje drwiny i niepewność, to oczywisty symbol – Holden jest starcem w ciele młodzieńca”. On szuka dla siebie ratunku podobnie jak pisarz, ale tego ratunku nie znajduje. Salinger jest rozczarowany tym, że nikt nie chce znać prawdy o wojnie, że opowieści o niej zamienia się w pozbawione sensu przemówienia, pieśni i filmy, a do tego hołubi się tych, którzy chcą grać w tę grę. Nagradza się ich za to, że rezygnują z mówienia prawdy. Dlatego pogardza cywilami, bo oni nic nie rozumieją. Świadomie staje z boku i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nikt nie przyjdzie mu z pomocą, bo nikt nie potrafi go wyleczyć z wewnętrznego bólu, gdyż nie ma antybiotyków na poranioną duszę. Może należy dać sobie czas na żałobę? Albo pogodzić się z tym, że na zawsze zostałem zmieniony i już nigdy nie będę dawnym sobą?
„Jak się tam posiedziało czas jakiś i uszy człowiekowi spuchły od oklasków i uciechy tych kabotynów – musiał człowiek w końcu znienawidzić wszystkich ludzi na świecie. Słowo daję”. Pisze Salinger.
Co ciekawe ani Holden, ani Salinger nie obwinia polityków, a społeczeństwo, które ich zdaniem produkuje śmierć i destrukcję, a poza tym jest naiwne, bo ślizga się po powierzchni problemu. Nie ma na tyle odwagi, aby się z nim skonfrontować.
Cierpienie w powieści jest aż nazbyt widoczne. Mimo tego Salinger nie może sobie pozwolić na rozpacz po stracie kolegów, bo ludzie mu mówią „było minęło”. Jak minęło, skoro nie minęło! Ale wy nie chcecie wiedzieć! Denerwuje się pisarz. Ludzie po stracie zazwyczaj zostają wepchnięci do kąta. Nikt nie chce ich wysłuchać, bo nie ma na tyle siły, aby wejść do świata cieni takich osób. A oni chcą opowiadać, chcą rozmawiać, pragną aby ich ktoś wysłuchał, ale nawet psychiatra nie chce.
Podobnie jest ze współczesną młodzieżą, mimo że ona nie nosi w sobie tylu wojennych ran, to nie ma z kim porozmawiać. Kiedyś zapytałam o to swojego kuzyna, młodszego ode mnie o 10 lat. Przytaknął. Wszyscy tylko wymagają, ale nikt nie chce posłuchać co myślą, czego się boją, w jaki sposób patrzą na świat i dlaczego bywają przerażeni życiem.
Holden mimo, że wykreowany na nastolatka rozprawia się ze światem w taki sposób, w jaki zrobiłby to Salinger, gdyby mu na to pozwolono. Nie mógł mówić prawy, to słowa rozpaczy i emocji towarzyszących wyrzuceniu poza nawias, włożył w usta Holdena. Niektórzy widzą w „Buszującym w zbożu” nie tyle rozliczenie się ze społeczeństwem, co pierwszy zwiastun kontrkultury. Należy pamiętać, że powieść zaczęła być zakazywana, a nauczycieli, którzy namawiali swoich uczniów do jej czytania, zwalniano z pracy. „Obawiam się – napisał Salinger w pominiętym przez wydawcę fragmencie noty autorskiej – że wielu z pośród moich przyjaciół zdenerwują i zaszokują niektóre rozdziały „Buszującego w zbożu”. (…) Trudno mi znieść myśl, że dorośli będą moją książkę przed nimi chować”. Nimi czyli dziećmi.
Zarzucano powieści, że była antyamerykańska, bo nie przedstawiała obrazu świata wyidealizowanego. Przemyślenia były prawdziwe i ból był prawdziwy, i rozpacz. Jest to fantazja o ocaleniu. Przysłowiowe oczekiwanie na kawalerię, która zawsze się spóźnia, ale przybywa. Trudno człowiekowi pogodzić się z tym, że nie przybędzie. Holden nie pragnie kochać ludzi, on chce ich ocalić. Sprzeciwia się fałszowi i hipokryzji. Nie chce iść na ustępstwa, nie zamierza żyć z pochylonym karkiem, mówi prawdę, bo tylko o prawdzie warto mówić. Zaś społeczne przyzwolenie na fałszowanie rzeczywistości doprowadza go niemalże do załamania nerwowego. „Mnóstwo ludzi, zwłaszcza ten psychoanalityk, którego tu mają, wciąż mnie pyta, czy będę się przykładać do nauki, gdy we wrześniu pójdę do szkoły. Według mnie to strasznie głupie pytanie. Bo czy człowiek może wiedzieć, jak to z nim będzie? Nie. Myślę, że będę się starał, ale skąd mam wiedzieć na pewno? Dlatego moim zdaniem to takie głupie pytanie”.[1]
Według mnie to przede wszystkim pytanie, które odsłania bezradność dorosłego, który próbuje młodego zniewolić, złapać go za słowo, które stanie się łańcuszkiem zaciskowym na jego szyi. Chce poprzez to dane słowo mieć nad nim kontrolę, bo dobrze czuje, że tej kontroli nie ma. I to go unieszczęśliwia, bo jakże to tak, aby każdy mógł myśleć co chce i robić co chce. Nie. Należy żyć według ogólnie przyjętego schematu. Śniadanie, obiad, kolacja. Paciorek, siusiu i spać. Mięso dwa razy w tygodniu, ryby raz. Jedna w miesiącu wizyta u dentysty i odwiedziny u babci w Domu Starców. Żadnych własnych pomysłów, żadnych wywrotowych teorii czy szczerych rozmów. Tak jak wszyscy, szeregiem i w jednym kierunku, upodobnieni do siebie niczym lalki Barbie. A spróbuj się nie podporządkować, spróbuj się wyłączyć z tłumu, odstawać, pójść własną drogą. Społeczeństwo ci tego nie zapomni.
Dlatego Holden stał się głosem młodych ludzi, którzy bez względu na pokolenie, w którym żyją, przeżywają podobny bunt. Młody chce po swojemu, młody dostrzega niedoskonałości świata stworzonego przez jego dziadków i rodziców, dlatego chce zmian. Pragnie mieć głos, którego się mu odmawia. Chce świat przekonstruować, ale choć może mieć rację, to spotyka się ze ścianą. Nikt mu na to nie pozwoli. Zatem po kilku podskokach schyla głowę i dostaje załamania nerwowego, bo wie że drugi raz ucieczka mu się nie uda, a nawet jeśli by się powiodła to do niczego go nie doprowadzi. I tak ściana go złamie. To tak jak krzyczeć bez głosu, co zdarza się podczas koszmarów. Chcemy wrzeszczeć, ale jesteśmy niemi. We śnie nie potrafimy wydobyć z siebie głosu.
Sława Salingera przytłoczyła. Nie był przygotowany na tak wielki i błyskawiczny sukces „Buszującego w zbożu”. W jednej chwili z nieznanego autora kilku opowiadań stał się pisarzem wielkiego formatu. Mało kto potrafi sobie z takim sukcesem poradzić. W przypadku Capote sława jeszcze wyolbrzymiła jego wybujałe ego. Harper Lee uciekła w izolację i mimo wielkiego talentu, nic więcej już nie napisała. Co do jej drugiej książki to mam mieszane uczucia, dlatego uważam Lee za autorkę genialnej, ale jednej powieści.
David Shields pisał, że „Salinger w wielu okolicznościach zachowywał się jak Holden; przede wszystkim miał tendencję do rzucania szalonych pomysłów i akceptowania niewykonalnych zobowiązań i znikania – niczym rasowy aktor – w najbardziej dramatycznym momencie”.[2]
Tony Bill twierdził, że Salinger uważał, że sława jest jedną z najgorszych rzeczy na świecie. Przypomina pranie mózgu i jest bardzo dotkliwym brzemieniem. Takie wyznanie może zaskakiwać tym bardziej, że człowiek, który pragnie zostać pisarzem czy aktorem równocześnie pragnie sławy, bo to dzięki niej jego praca będzie doceniona. Dzięki niej będzie miał dostęp do dużej ilości odbiorców swojej pracy a bez niej nikt się jego tekstami nie zainteresuje. Trudno w tym momencie oceniać postawę Salingera, która przypomina nieco człowieka, zaczynającego uczyć w szkole i równocześnie nie znoszącego dzieci. A ten człowiek jest zaskoczony, że tych dzieci jest tak dużo i to wszędzie, w całej szkole! Jedyne, co może tłumaczyć postawę Salingera to jego problemy psychiczne związane ze stresem pourazowym. Popularność go przytłoczyła, rozpoznawalność przeraziła a zainteresowanie jego osobą wyrzuciło na odludzie. Bo bycie znanym jest zaprzeczeniem wolności. Wpycha człowieka do klatki. Nagle wszyscy go słuchają uważnie, pytają go o opinię i nie ma miejsca na pomyłkę. Jestem przekonana, że niejeden z jego kolegów po fachu chętnie by się z Salingerem zamienił. Ale mało który miał podobne doświadczenia, co Salinger. Nie był też objawieniem sezonu. Pracował na to, aby uznano go za pisarza, nawet podczas wojny wysyłał swoje teksty do czasopism. Dbał aby go zaczęto rozpoznawać, a kiedy przyszło co do czego to położył uszy po sobie i uciekł na tyły.
Rzecz jasna trudno jest oceniać jego postawę, nie wiedząc co się dzieje w głowie człowieka, który przeżył i widział okropności wojny. Można o tym czytać, ale póki samemu się tego nie przeżyje nie należy oceniać.
W pewnym momencie bliższa się stała Salingerwi droga zen. „Nie szukać poklasku. Nie pielęgnować ego. Nie myśleć o sławie. Nie myśleć o pieniądzach. Skupić się na pisaniu, pisaniu dla siebie samego”, twierdził Sanford Goldstein. Warto też zwrócić uwagę na to, że sława niesie ze sobą mus przebywania z chórem bezmyślnych chwalców, ale i wściekłych krytyków. To nie tylko fani, ale i zazdrośnicy. Gdyby Salinger nie wycofał się z życia pisarskiego i nie przestał publikowania swoich tekstów, można by sądzić, że tylko się kryguje na niechętnego sławie. Ale on naprawdę to zrobił, mimo że uznano go za zdolnego pisarza. Czy to uznanie było mu potrzebne? Wszak sam dobrze o tym wiedział. Przecież gdyby było inaczej nie byłby w stanie pisać, bo nie można budować opinii o wartości swojej pracy tylko na opiniach innych osób. Na opiniach, które mało kiedy bywają szczere i bezstronne.
Kiedy zaczęłam czytać jego biografię po kilku stronach powiedziałam, że był dziwnym człowiekiem. I to określenie, co jakiś czas ponawiam. Trudno go zaakceptować w całości, ale nie sposób również potępić. Zresztą kimże jesteśmy aby potępiać kogokolwiek. Marzył o chacie pod lasem, podobnie jak Holden. Z daleka od ludzi i od zgiełku miasta. Z daleka od tego wszystkiego, co napędza niejedną karierę z przeróżnych dziedzin. Z daleka od wyścigu szczurów. Brzydkie określenie, ale dość adekwatne, bo skoro nie publikujesz to ludzie o tobie zapominają. Zatem publikujesz na potęgę, mimo że książka umiera po miesiącu. Niejeden tak publikuje, ale nie Salinger. On po prostu przestał. Jakże to dziwnie brzmi. Jednak autorka „Zabić drozda” zrobiła to samo, mimo że nie cierpiała na stres pourazowy. Mnie jako czytelnikowi było żal tego, czego nie napisała, bo obcowanie z taką literaturą przynosi człowiekowi prawdziwą przyjemność.
Salinger zdobył sławę podobną do Hemingwaya czy Fitzgeralda, a później ratował się ucieczką. Słowo „ratował się” ma tutaj znaczenie. Dobrze, że zorientował się, iż ratować się musi, i że to mu się udało.
Co ciekawe dom, który kupił na odludziu wymagał remontu, a on przeprowadził się do niego w środku zimy. Palił w kominku zbieranym nieopodal chrustem i rąbanym drewnem. Sam przeprowadził większość remontu. Wodę nosił z pobliskiego strumienia.
Interesujące jest również to, że jeden z yotuberów stwierdził, że Holden jest najbardziej znienawidzonym bohaterem wśród współczesnej młodzieży. O tyle jest to zaskakujące, że w roku 1951 był jednym z najbardziej lubianych. Co zatem sprawiło, że współczesna młodzież Holdena nie znosi? Mnie do młodzieży daleko, jednak mnie Holden nie drażni, ale również nie fascynuje. Jest po prostu aroganckim nastolatkiem, którego niejeden nauczyciel nazwałby nastolatkiem zmarnowanym, który jest zbuntowany, ale mało mądry. Co prawda ma potencjał, ale ten potencjał ginie w lekceważeniu jakim obdarza świat. Jeśli czytalibyśmy tę powieść z biegu bez biografii Selingera to nie odebralibyśmy jej tak jak odbierali ją inni. Ja czytam ją razem z biografią, dlatego jej nie potępię, bo znam motywy autora. Buntownik dla zasady nigdy się nie spotka z szacunkiem, bo od takiej osoby oczekujemy jakiegoś planu, powodu buntu. Nie można się buntować tylko dla samego buntu, a Holden zdaje się być właśnie takim buntownikiem. Oczekujemy czegoś mądrego, jakiegoś wykrzyknika na końcu, a mamy to samo, co na początku. Możliwe, że chcemy aby się zmienił, dojrzał, przeżył jakąś metamorfozę.
I być może dobrze, że Salinger przestał publikować, bo jeśli miałby kolejne powieści pisać tylko o sobie czyli o Holdenie, to zanudzilibyśmy się na śmierć. Bo każdy, najbardziej nawet wybuchowy nastolatek w pewnym momencie przestaje tym nastolatkiem być. Przeraża również fakt, że tę powieść upodobali sobie psychopaci. Ci o których było głośno, kiedy dokonywali swoich morderstw. Zastanawia to, dlaczego akurat psychopaci tak tę powieść polubili, ale to już praca dla psychologa czy psychiatry.
[1] J. D. Salinger, Buszujący w zbożu s.303.
[2] David Shields, Shane Salerno, Salinger s.270.