Krzysztof Lubczyński – Lektury arcyniemodne 15

0
42
Filip Wrocławski

Demaskatorskie „Kryjaki”

„Kryjaki” (1913) to powieść jednocześnie kompletnie arcyniemodna i kompletnie zapomniana,  niewznawiana mimo tego, że dotyczy Powstania Styczniowego. Wydanie, którym dysponuję (1962) jest, o ile coś mi nie umknęło, jedynym powojennym wydaniem tego utworu. Niby dziwne, bo rocznice wybuchu PS (tegoroczna -w 160) są obchodzone z niewiadomych powodów bardziej uroczyście niż rocznice Powstania Listopadowego. Może dlatego, że Polacy „organizujący wyobraźnię narodową” bardziej lubują się w zrywach beznadziejnych, bez szans, niż takich, które minimum szans miały, jak Listopadowe. Przyczyną niewznawiania „Kryjaków” jest być może przypadek lub niewiedza, ale nie da się wykluczyć, że przyczyna tkwi także w specyficznej wymowie tej powieści. Nie opowiada on o ofensywnej fazie powstania z pierwszej połowy 1863 roku, lecz o schyłkowej, z 1864 roku, poprzez losy ostatniego powstańczego oddziału księdza Brzóski. Jest w niej jednak także wątek, który może do dziś może wydać się tym i owym kontrowersyjny. To wątek niechętnej postawy w stosunku do powstania ze strony polskiego kleru katolickiego. Jest w „Kryjakach” scena spotkania kilku powstańców z Brzóską na czele z biskupem podlaskim Pawłem Szymańskim, który strofuje Brzoskę i potępia powstanie, do tego stopnia, że ze strony jednego z rozmówców pada okrzyk: „Hańba tobie, polski biskupie!”. Przypadek tego biskupa – jako się rzekło – nieodosobniony, demitologizuje część tradycji historycznej, która mechanicznie łączy Kościół katolicki, pojmowany jako kler i hierarchia, z polską walką niepodległościową. Wszystkie ustalenia naukowe dowodzą, że polski katolicki kler i hierarchia były en masse przeciwne polskiej irredencie niepodległościowej tak w 1794, jak 1830, 1848, 1863 aż po 1905 rok. Może właśnie to jest powodem, dla którego wydawcy nie sięgają po „Kryjaki”. Poza tym obraz powstania nie jest w powieści euforycznie tyrtejski, lecz schyłkowy, uderza beznadzieją, a powstańcy z oddziału Brzóski nie są herosami bez zmazy i skazy, ale zwykłymi, pełnymi słabości, momentami śmiesznymi, ludźmi. Styl Jehanne Wielopolskiej jest do dziś klarowny, acz niepozbawiony manieryzmu w typie „żeromszczyzny”.

Maria Jehanne Wielopolska – „Kryjaki” (1962)

Szara jest teoria, zielone drzewo życia

„Dziś naród niemiecki dumny jest ze swego wielkiego syna. Rosną nakłady pism Goethego w NRD, niemiecka młodzież demokratyczna uczy się na jego poezji nieustannej, wytrwałej żądzy poznania praw rządzących przyrodą i społeczeństwem, uczy się hartu w walce o postęp, o szczęście i zjednoczenie demokratycznej i pokój miłującej ojczyzny. Genialna twórczość Goethego dzięki swemu głębokiemu humanizmowi stała się własnością calej postępowej ludzkości. Klasycy marksizmu wysoko cenili poetę i niejednokrotnie dawali temu wyraz, Szekspir, Ajschylos i Goethe byli ulubionymi poetami Marksa. „Faust” był książką, z ktorą Lenin nie rozstawał się nawet na zesłaniu. Nieraz w swoich wystąpieniach cytował „Fausta”; „Mój drogi przyjacielu – teoria jest szara, a złote drzewo życia wiecznie jest zielone”.

Taki passus można znaleźć w popularnonaukowej, niewielkiej, wydanej nakładem „Czytelnika”  książeczce Anny Milskiej „J.W. Goethe”, poświęconej życiu i twórczości twórcy „Fausta”. To znak czasu, jako że rzecz została wydana w 1953, a autorka cytuje także Stalina opinię o poemacie Goethego „”Dziewczyna i śmierć”. Czyni to tę książeczkę dokumentem czasów i ideologii, gdy nawet wielkie dzieła klasyki literackiej były analizowane z punktu widzenia klasyków marksizmu-leninizmu, głównie w aspekcie walki klasowej.

Jednak kieszonkowego formatu książeczka Milskiej jest arcyniemodna  z innego jeszcze przyczyny. Ten powód jest jednak zgoła inny od poprzedniego. Czego by nie powiedzieć o czasach i uwarunkowaniach, w których ukazała się ta edycja, były to czasy upowszechniania literatury i czytelnictwa w skali masowej, czasy zarówno wydawania dzieł literackich, ale także popularnych, przystępnie napisanych opracowań tychże, adresowanych do nieprofesjonalnego, zwykłego czytelnika. Milska napisała o twórczości Goethego tak, że zrozumiałby to każdy uczeń szkoły średniej i każdy nieprzygotowany czytelnik. Nawet więc dziś można by z pożytkiem wydać też książeczkę, dziś, w czasach, gdy o literaturze pisze się wyłącznie hermetycznym narzeczem naukowym, choćby, jeśli ktoś by tak uznał, po „wycięciu” passusów rodem z czasów stalinowskich. Bo masowe wydania klasyków i masowe, popularne, przystępne wydania opracowań literackich to jedno z tych (nielicznych) pozytywnych praktyk tamtych czasów, które warto by naśladować.

Anna Milska – „J. W. Goethe” (1953)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko