Janusz Termer – W imię Ojca – Zbyszka i Syna – Marcina, czyli felieton z mottem:

0
185
Fot. Wanda Hansen

Chciałem  wam powiedzieć,
że przyszedł do mnie mój syn

że ojciec i syn przy jednym stole,
w pokoju z oknem otwartym na świat –
rozmawiali ze sobą

Zbigniew Jerzyna

          Tako rzecze w jednym ze swych Wierszy ostatnich (dotąd osobno niepublikowanych) – Ojciec, czyli Zbyszek Jerzyna do swego Syna Marcina. Znaleźć je można w wydanym niedawno przez wydawnictwo Adam Marszałek obszernym Wyborze wierszy* tego zmarłego w listopadzie 2010 roku poety (tak tak, to naprawdę nie do wiary, że kilkanaście już lat minęło!). A dodajmy też od razu dla jasności, iż czytać je zatem wszystkie można teraz w wyborze „autorskim”, dokonanym przez jego syna Marcina Jerzynę w 60.lecie debiutu książkowego Zbyszka (tom Lokacje, PIW 1963).

     „Rozmowy” takie jak ta tutaj wyżej przywołana, zawsze muszą być, siłą rzeczy, „zaoczne” i „korespondencyjne”. Prowadzone bowiem przy pomocy poezji, w różnym czasie i w nieoczywistej, zawsze owianej mgiełką tajemnicy przestrzeni niby czysto tylko wewnętrznej, osobistej, ale przecież już i w historycznym już i psychologiczno-społecznym zarazem kontekście. Taki „dialog”, z jakim tutaj mamy do czynienia, zawsze jest i musi być (myślę sobie)  zapewne ogromnie trudny, chociaż zawsze jest ciekawy i ważny. Ważny przede wszystkim dla nas, czytelników, ale chyba – jakby to nie pobrzmiewało mocno pretensjonalną nutą metafizyczną – i dla obu bezpośrednich „interlokutorów”. Bo zapewne nie tylko dla młodszego z nich. Istotne jest i to, że odbywa się on przy jednym stole w pokoju otwartym na świat. No to, powiedzmy to wreszcie wprost, gdyby nie owe „zaoczne rozmowy”, nie byłoby też zapewne tej oto całej, oryginalnie pomyślanej i skomponowanej księgi poetyckiej; tego ponad czterysta stron liczącego sobie obfitego „wysypu” wierszy, pochodzących z różnych epok pisarskiej aktywności poetyckiego dorobku Zbyszka Jerzyny…

   Ba, nie byłoby może-i prawdopodobnie – i poety Marcina Jerzyny…

   Czas tu dopowiedzieć bowiem wreszcie i tę oczywistą oczywistość (choć nie wszystkim może wiadomą), że Marcin jest nie tylko synem poety Zbyszka, ale i sam poetą jest! Pamiętam jak przed laty pojawił się u mnie jako początkujący student polonistyki z pierwszymi swymi wierszami. Ich ciekawa stylistyka i ekspresyjność wyrazu oparte były głównie na jednym z najstarszych chwytów wypowiedzi poetyckiej, czyli rymowanej rytmizacji… Dziś raczej niemodnej u nas w poezji, ale przecież trudno zaprzeczyć iż zawsze sprzyjającej sile tonu i wysokiej temperaturze narracji… Powstał wtedy z tych wierszy debiutancki zbiorek Marcina J. (z moim przedsłowiem) pt. Ból mój król, Warszawa, Staromiejski Dom Kultury, 2004. No i nie zdziwiłem się także specjalnie i tym, że wkrótce potem pojawił się na naszej młodzieżowej scenie muzycznej tenże Marcin Jerzyna wraz z zespołem rockowym „Panta Koina”(patrz: www.fb.com/pantakoina). Wyrażający we własny, ostry i gniewny sposób pokoleniowe widzenia świata ówczesnych, wchodzących w życie na przełomie tysiącleci tak zwanych „milenialsów”. Z własnym spojrzeniem na rzeczywistość. Ukazywaną, jak w przypadku Marcina J., nie tylko poprzez wiersze własne czy rówieśników, ale również i poprzez  „stare” wiersze ojca, teraz odkrywane na nowo, a także teksty wielu przywoływanych przez „Panta Koinę” klasyków europejskiej i światowej poezji z kręgu głównie tak zwanych „poetów wyklętych” (kto ciekaw niech sprawdzi, że jest na tej liście między innymi nawet wiersz Plemiona Michaiła Lermontowa!).

   Wracajmy jednak z tej wycieczki do samych Wierszy wybranych  Zbyszka J (przepraszam za tę stałą familiarność, ale znaliśmy się „od zawsze”, czyli ponad 60 lat, od czasów studenckich i powstania grupy Orientacji Poetyckiej Hybrydy na ulicy Mokotowskiej w Warszawie, gdzie współredagowaliśmy przez pewien czas pismo „Orientacje”, a wieczory spędzaliśmy „po bożemu”… czyli jakby się kto pytał, słuchając Dudusia-Matuszkiewicza oraz pierwszych występów – wtedy jeszcze zgodnych w swej anty systemowej postawie – „kabareciarzy”: Wojtka Młynarskiego, Jonasza Kofty, Jana Pietrzaka czy Adama Kreczmara). A zatem wracając do wierszy w opracowaniu i wyborze Marcina Jerzyny, trzeba powiedzieć, że powstał wybór naprawdę niebanalny, oryginalnie pomyślany i zrealizowany konsekwentnie. Przede wszystkim jako osobiste jego spojrzenie na poetycki dorobek ojca. Dzięki kierowaniu się przy tym doborze tekstów głównie własnym smakiem i gustem, „prywatnymi” preferencjami estetycznymi i znaczeniową dla niego dziś samą wagą poszczególnych utworów. Bez oglądania się na, znany nam wszystkim dobrze, ów swego rodzaju „terror” edytorskich zasad, dyktat utartych opinii, choćby krytycznoliterackich poglądów na temat tego co dobre, co takie sobie, a co zupełnie be!. A zatem nie dziwota, że powstał wybór nie liczący się ze zwyczajowymi względami polonistycznie standardowo „poprawnych” edycji „wyborów wierszy”. Takimi choćby na przykład, jak chronologia ich powstawania czy pedantyczne trzymanie się „źródeł” czy dat publikacji wierszy, tytułów tomów z jakich są zaczerpnięte, itp. itd.

      Zobaczmy zatem. Wybór Marcina Jerzyny wybór otwiera oto znany i charakterystyczny dla pewnego nurtu dorobku jego ojca wiersz:  ***Śmiertelny, chcę cię ukryć śmiertelną w ramionach…  pochodzący gdzieś ze „środkowego” okresu poezjopisarstwa Zbyszka, ale zaraz potem pojawiają się też i fragmenty jednego z pierwszych i najbardziej znanych jego wierszy z debiutanckiego tomu, dedykowane mistrzowi jego młodości – Stanisławowi Grochowiakowi. Towarzyszą mu oczywiście i inne nie mniej znane wiersze, wybrane z całego tego przecież długiego, ponad półwiecznego okresu jego życia i twórczości… W tym na przykład tak często przywoływane, a brzmiące niekiedy tak boleśnie aktualnie jak Wojna jest wesz czy też ten – odwołujący nas do tylu tylu wspomnień i skojarzeń – „osobistych znajomych”, przyjaciół i kolegów – jak ow słynny i przejmujący tragiczną samowiedzą pt. Wódka:

   Ech ty!
   Na łzie oparta
   Chytra
   Ty sposobie
   Śmiechu pusty
   Wspaniała 
   Klęknę
   Przy twym grobie…  

     Powoli potem wybór Marcina J. powraca do przetartych przez wcześniejszych antologistów szlaków w wyborze i układzie tekstów. Znajdziemy tu bowiem także – i słusznie bardzo – obszerną prezentację Erotyków Zbyszka, wybór przejmujących wewnętrznym żarem, autentyzmem i prawdą przeżycia cykl Listów do Edyty.. Czy też nie mniej znany cykl głośnych Kolęd – na czele z ową Kolędą 1978:

Kolędo nie drwij żeśmy tacy mali
jak pastuszkowie, a nawet zwierzęta.
Niech z nas odpłyną alkoholu rzeki
I niech się naród wreszcie opamięta

czy Kolęda z 2005 roku:

Jezu, dziś nam potrzeba
Abyś się narodził
Bo nam oczy oślepły
Ciemność weszła w słowa…
Bo nas mylą i mamią
Fałszywi prorocy…

      I na koniec swego wyboru Marcin J. znajduje miejsce dla owych, około siedemdziesięciu, nieznanych nam dotąd, zaczerpniętych z rodzinnego archiwum – Wierszy ostatnich, w których Zbyszek J., jego zdaniem, a i zdaniem autora przedsłowia  do tego wyboru, Andrzeja Wołosewicza, podejmuje na nowo główne wątki („ryty”) całej swej twórczości związane z doświadczeniem doznań i lęków egzystencjalnych, trudnych osobistych losów wojennych i lat późniejszych, ściśle prywatnych obowiązków i rodzinnych perypetii, ale i przede wszystkim historyczno-społecznych uwikłań – wspólnych zresztą dla całej jego (naszej) generacji…

Będzie to też na pewno znaczący materiał dla dociekliwych badaczy i krytyków.  Bo moim zdaniem Marcin Jerzyna-syn miał pełne prawo do takiego, a nie innego układu i doboru wierszy Zbyszka-ojca do tej antologii! I to nie tylko przecież ze względów rodzinnego pokrewieństwa.  Ale czy miałby do tego, czyli osobistego, subiektywnego wyboru prawo każdy inny antologista? Teoretycznie oczywiście tak, acz przecież byłby to zupełnie inny wybór…

————–o————-

* Zbigniew Jerzyna Wybór wierszy, opracowanie i wybór Marcin Jerzyna, przedmowa Andrzej Wołosewicz, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń, 2023,s. 425

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko