Polski kosmopolita w Metropolitan
Co tu kryć, na śpiewie operowym znam się, jak krowa na lotach kosmicznych. Co więcej, staram się unikać biografii gwiazd estrady, scen operowych (także tych mniejszych), piosenkarzy (a i aktorów). Dlaczego? Pewnie dlatego, że nie bardzo wierzę aby w świecie, w którym to z nich, z celebrytów czyni się autorytety w każdej możliwej dziedzinie, mieli – poza banałami – cokolwiek ciekawego do powiedzenia.
Dlaczego więc akurat Piotr Beczała? Może dlatego, że co tydzień uczestniczę w kolegiach kierowniczych radiowej Dwójki, a tam, jak wiadomo, muzyka, także operowa, wypełnia mniej więcej siedemdziesiąt procent czasu antenowego, a o Beczale słyszę często? Może dlatego, że niewielu polskich śpiewaków robi tak wielką, międzynarodową karierę?
Wracając do książki. Tak, autor czy raczej autorzy, bo jak sądzę Susanne Zobl nie ograniczała się tylko do spisania przemyśleń Beczały, umieścili w niej masę „badziewia”, w stylu: „zrobiłem karierę, bo postawiłem na ciągły rozwój”. Boże… Ci inni zapewne robili karierę stawiając na cofanie się… Są też w książce, na szczęście tylko w jednym miejscu, przemyślenia tenora dotyczące sytuacji politycznej w obecnej Polsce; „Kiedy w czasie pandemii koronawirusa razem z Kasią zaszyłem się na kilka tygodni w naszym domu w Żabnicy, początkowo nie mogłem wprost uwierzyć, jak bardzo nasz kraj przypomina ten sprzed czterdziestu lat. Policja kupuje za kilka milionów euro armatki wodne, żeby przygotować się na ewentualne starcia z demonstrantami. Być może znów stoimy u progu systemu totalitarnego. Większość Polaków nie chce tego dostrzec.” Ślepy? Obywatel świata, który nie widzi, jak z demonstrantami rozprawia się policja w „oazach” demokracji we Francji, w Niemczech, w innych krajach Europy, świata? No tak, jest w tej lepszej, „młodej, wykształconej” elicie. Jest banał pod tytułem „Wprawdzie nie jestem Jamesem Bondem, który musi podróżować z coraz innym paszportem, ale czuję się kosmopolitą…”, jest chwalenie się samochodami, aston martin, jaguar, jakieś SUV-y, mieszkania w Nowym Jorku, Wiedniu, Londynie, pewnie w kilku jeszcze innych miejscach, których nie zapamiętałem.
Pytanie, czy wielka gwiazda, a taką bez wątpienia jest Beczała, ma prawo do słabości? Jeśli musi je uzewnętrzniać, jeśli czyni go to choć odrobinę szczęśliwszym – czemu nie. Pod tym wszystkim, pod tą warstwą ochronną, jest jednak człowiek. I ta warstwa wydaje się w książce interesująca. Biedna rodzina z przedmieść Czechowic-Dziedzic bez żadnych tradycji śpiewaczych, drzewo czereśniowe, na które się wspinał, króliki, które hodował ojciec, wątróbka, którą dusił, próby krawieckie z matką. A potem technikum i chór. Przeznaczenie? Zapewne! Także dlatego, że w tym chórze znalazł żonę, która dla niego poświęciła swoją karierę śpiewaczą (dla równowagi: pięknie umie to docenić!). To w tym chórze znalazł kobietę (nie, nie myślę o przyszłej żonie), której w dużej mierze zawdzięcza karierę, to jej wiara pchnęła go na studia, to dzięki niej poznał nuty…
A występy na ulicach Wiednia aby zarobić jakieś pieniądze, aby odbić się, czy może przebić od polskiej biedy do wielkiego świata? Ilu z nas miałoby odwagę, determinację, wiarę, że może się udać.
Tak, miał szczęście. Trafiał do dobrych nauczycieli, nawiązywał znajomości, wchodził w „układy”, zastępował chorych, niedysponowanych śpiewaków – to dzięki tym zastępstwom został zauważony.
Uczył się, uczył, uczył. Był wytrwały i konsekwentny do bólu. Wiedział na co może się porwać już, a z czym lepiej jeszcze poczekać. Wiedział, że musi śpiewać „szczerze” i tylko tak.
Są w tej książce setki nazwisk, które zapewne mówią ogromnie dużo znawcom opery. Są dyrygenci, reżyserzy, są inni śpiewacy, dyrektorzy największych scen operowych i festiwali muzycznych. Jest a Scala i Metropolitan Opera. Jest Zurych, Wiedeń, Nowy Jork, Mediolan, Londyn, także Warszawa. Sceny największe albo najbardziej znaczące. Są żarty i zażarte dyskusje z tymi, z którymi chciał albo miał pracować.
Ale jest też w tej książce coś jeszcze. To ogromna świadomość własnych możliwości i sposób budowania kariery. To pewność, że niektóre partie warto, trzeba zaśpiewać koniecznie, a z innych, nawet, gdy ma się pewność, że poza nami mógłby odmówić… no znalazłoby się kilka nazwisk z absolutnej czołówki, a on jest wśród tych właśnie nazwisk, warto zrezygnować. Choćby po to aby nie tracić wypracowanego przez lata wizerunku.
Są też żarty, oceny kolegów. To warstwa, którą lubimy w każdej bio- czy autobiografii. Dodają kolorytu.
Beczała nie mówi, że zaśpiewa wszystko, ale jest w nim wciąż jakiś rodzaj entuzjazmu, porywającego, niosącego. Tak, czasami może się zdarzyć niedyspozycja, choroba, z czasem nauczył się dbać o swój głos (i mieć lekarzy, którym ufa), wypełniać kalendarz (na pięć lat do przodu) ze znawstwem, ale to wciąż, mimo skończonych w grudniu pięćdziesięciu sześciu lat, człowiek na wznoszącej fali.
Może dlatego, mimo wszystkich banałów, warto tę książkę przeczytać?
Piotr Beczała – W daleki świat. Moje życie z operą w trzech aktach, przekład Maria Wagińska-Marzec, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023, str. 284.