Zbigniew Mirosławski – Adam Lizakowski, Gdybym twą miłość miał Ameryko

0
85

To nowy tomik Adama Lizakowskiego zawiera posłowie Alicji Wołowicz, krótką notkę biograficzną i fotografię poety, fragment listu Czesława Miłosza do niego ze słowami „…opłaca się pisać prawdę czy też starać się pisać prawdę, i to właśnie pan robi…”. Skracam tę treść, bo moim zamiarem jest wydobycie z lektury „prawdy i tylko prawdy” jak w sądowej przysiędze, i oprócz tego ukazanie jak ona wzrasta, staje się metaforyczna, obiektywno-subiektywna, niepowtarzalna.

Wierszy jest ponad 30. Ten zatytułowany „Poeta” stwierdza wprost „Poeta powinien być psem…”, wiernym, tropiącym, czujnym? Przymiotniki dodaje od siebie. Dlaczego tak? To wyłożenie twórczego credo. Okazuje się, że poglądy i zasady przyjęte za swoje mogą a nawet muszą ewoluować, bo są zależne od naszego miejsca na ziemi. Te z ojczyzny nie przylegają do tych w Ameryce, kiedy przebywa się na emigracji. Pewnie należało by napisać jeszcze więcej o tym wierszu otwierającym całość, przeanalizować go wers po wersie. Pomijam to celowo, nie będę się również kierował opiniami Alicji Wołowicz. Jej wiwisekcja idzie drogą opisu stanu ducha artysty-emigranta. Rekonstruuje jego portret własny, wynikający z wewnętrznego rozdarcia, zapracowania, marzeń i wyznaczonych wartości. To model tradycyjny. Ciekawsza wydaje się być metoda poszukiwania piękna i mocy tkwiących w konieczności zapisywania dzień po dniu wrażeń z obserwacji nowego, tak bardzo innego od siermiężnej, ludowej Polski świata.

Kim są złodzieje czereśni? Dlaczego został im poświęcony psalm? Utwór tyleż liryczny co modlitewny, w treści proroczy, błagalny lub pokutny. Emigranci sprzed stanu wojennego nie mają prawa do nazywania się opozycjonistami wobec władz PRL. Są jednak jak Ashawer, przeklęty tułacz – dobrowolnymi wygnańcami spoglądającymi na własny los z perspektywy cierpienia. Cierpienia porównywanego z pasją Chrystusa. Jego portret zapamiętany z kościoła św. Antoniego na zawsze ewokuje współczucie. Użalanie się nad Nim pozwala też podzielić własną udrękę. Dzięki temu współuczestniczyć w drodze zbawienia. Taki sens posiada bandażowanie Jego głowy, czesanie włosów, mycie umęczonych nóg. Dzielenie się skromnym posiłkiem: chlebem z masłem i czereśniowym dżemem. Odwołanie „…Panie miłość Twoja – / wiecznie kwitnące sady czereśniowe…” stawia nas twarzą w twarz z Umiłowaniem. To o nim chce pisać Lizakowski stosując parafrazę modyfikującą słowa Hymnu z Listu do Koryntian „…Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał…”. Powtórzmy tytuł „Gdybym twą miłość miał Ameryko”, ów oryginalny szyk zdania zaczerpnięty jest z Pisma Świętego. Oryginalnym zabiegiem jest też umieszczenie fotografii Chicago. Wieżowce nad Down Town, most na rzece to skrzyżowanie wertykalizmu i horyzontalizmu. Swoisty krzyż wielkomiejskiego molocha, tory Magnificent Mile zapętlające miasto (obraz Agnieszki Herman) i Chicago Riverwalk, miejsca znaczące, niekiedy oszałamiające przybyłych oddają klimat miasta.

Cudzoziemcy, czy to z Włoch, czy z Azji przybyli „na zarobek”. Auto-śmieciarka czeka na nich „…z cierpliwością matki… / tuż przy krawężniku…/ wszyscy wspólnie zazdroszczą im / tak dobrze płatnej pracy…”. Zbudzony ich hałasem twórca nie ma go im za złe, dostrzega dziecięcy uśmiech poranka i tylko obiecuje sobie nie wynajmować nigdy więcej „…pokoju z oknami / na ulicę…”. Rozważania w „Autobusie 38 Geary” porządkują wykonujących rozliczne profesje według geografii. Bezrobotny ucieczkę do wolności w Stanach porównuje z „Dyktatorem-życiem”, nie znającym litości. Codzienność sama jest kajdanami, „…przystawia pistolet z kulą beznadziejności do łba…”. Dalej czytamy „…nieustanny brak pieniędzy – to tajniak / pukający do drzwi…”, „…nieznajomość języka bije po pysku…”. Zamiana pomiędzy Wschodem a Zachodem nie znosi opresji, zamienia ją na inną.

Porównanie kobiet z ulicy Fullerton wystawiających głowy przez okna z kurami na grzędach jest pełne ironii, opisy dziewcząt tańczących na chodniku, śmiejących się, pijących kreoli a nade wszystko „…ziarnka zmierzchu koloru kawy / dojrzewającego nad powierzchnią / liścia jeziora Michigan.” są przecudne. To niezwykła opowieść, nieomal szekspirowska o kumoszkach z Windsoru połączona z kadrami West Side Story i malarskim pejzażem.

Humor nie opuszcza Lizakowskiego przy kreśleniu portretu „Wydawcy pisma polonijnego” „…skrzyżowania połykacza ognia / z cudotwórcą…”, prezesa „…nie podobnego / do człowieka / ale do prezesa…” przed którym on nie przyklęka ale prezes w

idzi go „…na klęczkach…”. Wiersze dla ich autora to tabletki „…na zatrucie własnego życia / Recepta na udane nieszczęście…/ …to wspaniałe skrzydła…” a dalej też to: wygodne buty, są jak dzieci, jak koszule i krawaty, „…rozpisane na głosy śpiewają.”.

Pomimo ołowiano-cynowego nieba pełne poezji są liście, roześmiane kolorami złota i purpury, przyklejone do tylnej szyby auta. Trudno je zapytać „…a dokąd to się wybieracie?”. Spostrzeżone sceny zamieniane są w baśnie, gdy „…Trzech Meksykanów z lodówką / znalezioną gdzieś na ulicy / czy śmietniku / niczym gigantyczne mrówki / z igłą sosny na plecach / [maszeruje; przyp. aut.] ścieżką ludzkiej dżungli…”. O piwnicznej izbie, wręcz norze w której żyje stara Portorykanka w, „…powietrzu cięższym niż skała / z bladozłotym okiem żarówki…” i o jej niedoli poeta pisze „…urzędnicy z City of Chicago / dwóch rosłych wypasionych… / wynieśli…[ją, przyp. aut.] w plastikowym worku…/ tak jak wynosi się śmiecie / stary zużyty dywan / rozbitą lampę / coś – co już nie będzie potrzebne.”.

W świecie wielkich różnic, nawet „Chicagowski kurz” posiada złoty połysk, „…jest potrzebny do życia / jak woda i powietrze / fasola i chleb / jest dopełnieniem marzeń / o Ameryce…”. Powstaje z pożądania i z tęsknoty, jest na „…klawiszach pianina i w płatkach róży…”, i „…na 89 pietrze sears tower…”, spersonifikowany „…przybiera miną dobroczyńcy…” dla tych, którzy szukają pracy.

Urzeka liryką „Chicagowska kołysanka”. Wtedy „Najczulszą spowiedzią miasta jest noc / wtedy ono w sen zapada / po wierzchołki drzew przy Logan Square / po czubki wieżowców w Down Town…”. Jezioro Michigan nuci ową kołysankę „…z kamieniami w ustach…”. Noc wpina księżyc we włosy jak jakaś dama, a biedak wzdycha i przeklina godzinę otrzymania paszportu. Z upałem „wysportowanym, dwudziestoletnim młodzieńcem” o ustach jak maliny lub żar ognia trzeba się zmierzyć „Jadąc samochodem do pracy”. Otrzymanie „Zielonej karty” jest odzyskaniem: marzeń, zielonego koloru życia. Całotygodniowa praca to trudne sekundy rozstania z partnerem/ partnerką. Ameryka z tytułowego wiersza to „ptak złotopióry”. Ale odnalezienie jego choćby jednego piórka to trud nieopisany. Mimo, że to Ameryka obdarza ludzkość „alfabetem potrzeb i nadziei” nie sposób poczuć ją jako kochającą dopóki walczy się o „utrzymanie na powierzchni życia”. Autor wyobraża sobie, że będąc kochanym przez ten kraj tworzyłby niczym amerykański Jan z Czarnolasu.

Przegrani nie mają prawa bytu, nie mają gwarantowanego w konstytucji prawa ubiegania się o szczęście. „Strzeż się Ameryko…” Lizakowski rzuca przestrogę. Nie tylko Portorykanka, młoda Chinka z restauracji Golden Heart, para z wiersza pt. „Ślubna obrączka”, wszyscy, którzy nie potrafili się odnaleźć są niebezpieczni, „…bochenek chleba ma większą moc / od bomby atomowej…”. Przegranym jest także były sekretarz partii z polskiego, powiatowego miasta, który w Chicago został odźwiernym. Zły los dotyka „Dziewczynki z kondomami”. Dramatyczna jest „Rozmowa (nie)liryczna” zapisana w formie dialogu, może przerazić bezdusznością. Smutne są spostrzeżenia z wiersza „Nasze Polskie Getto”. Wezwanie do Pana Boga „…kochaj / niekochanych.” dostrzega anioły w ludziach owiniętych brudnymi kocami, stojącymi w kolejce po łyk gorącej kawy. Polskość bywa balastem, zwłaszcza dla drugiego pokolenia, tych już urodzonych w Stanach. Srebrne, polskie orły i lalki w ludowych strojach lądują na śmietniku.

Wiersze o polskiej historii: „Kiełbasa i pierogi”, „Średniowieczni kronikarze” tchną nostalgią. Uzyskanie obywatelstwa „cesarstwa USA” budzi ambiwalentne odczucia. Ameryka zostaje podzielona na tę ekonomiczną „…wielki dom towarowy…/ nowoczesny raj dobrobytu…” i tę polityczną „syberię zsyłek”. Ciekawy jest tekst „Amerykańscy Poeci”, ich zainteresowania, lektury, pewna niszowość; wszystko to podporządkowane jest mainstreamowi środków masowego przekazu, nie dociera na strony: Newsweeka, New York Time czy Washington Post.

Puenta jest przewrotna i na amerykański sposób komercyjna. To list z Zakładu Pogrzebowego z okazji 50 rocznicy urodzin, oferta 30% zniżki na spopielenie zwłok adresata. Nie ma jak amerykańska Ziemia Obiecana. Sposób jej opisania przez Adama Lizakowskiego jest prawdziwy i pełen uroku.

Adam Lizakowski, Gdybym twą miłość miał Ameryko. WydawnictwoLiterary Waves Publishing. Redaktor wydania Anna Maria Mickiewicz. Londyn 2022. Wielka Brytania. Liczba stron 92. Numer ISBN:978-1-4583-7869-9.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko