Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
79

Wieś, seks i rewolucja kulturalna

Pierwsze zdanie wspaniałej powieści Wang Xiaobo (1952-1997) brzmi: „Gdy miałem dwadzieścia lat, wysłano mnie na reedukację do Junanu”, więc tytuł „Złote czasy” jest jest oczywiście ironiczny. I ta wyrafinowana ironia jest jednym z najważniejszych składników dzieła. Jest to przy tym ironia niejako podwójna i przewrotna, bo zwrot „złote czasy” jest zarówno kpiną z własnego, dokuczliwego losu reedukowanego na wsi chińskiego inteligenta czasów Mao, jak i nawiązaniem do tego, co dosłownie czyniło dla Wanga tamte czasy, nie na żarty, „złotymi” – do seksualnego wyzwolenia lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

 „Złote czasy (…) są już dziełem kultowym (…) Popularność tej powieści, w której losy zesłanej na wieś wykształconej młodzieży splatają się ze złotymi czasami seksualnego wyzwolenia, częściowo tłumaczy jej skandaliczność. Jednocześnie kryje się w niej zjadliwa rozprawa z maoistyczną chłopską utopią, sprowadzającą przeżycie do poziomu zwierzęcego. Z tego punktu widzenia Wang Xiaobo jawi się jako krytyczny myśliciel nawołujący intelektualistów, by zamiast politycznymi utopiami zajęli się życiem społeczeństwa. Jego polemiczny ton, który wybrzmiewa w odmowie sakralizowania minionych cierpień, na swój sposób otworzył przestrzeń do dyskusji o rewolucji kulturalnej” – napisał krytyk Sebastian Veg i cytuję go tak obszernie, bo trafia on w samo sedno wyjątkowo przenikliwie. Inna znawczyni prozy Wanga, Elżbieta Brzozowska napisała, że bohater „Złotych czasów”, „to jeden z milionów Chińczyków  o podobnych doświadczeniach: rewolucja kulturalna, zesłanie na reedukację przez ciężką pracę wśród chłopów nienawidzących mieszczuchów-pasożytów, powrót do miasta i dalsze upokorzenia, także na uczelni”. W opublikowanej w polskim przekładzie w 2019 roku powieści „Miłość w czasach rewolucji” Wang, podobnie jak w „Złotych czasach” wiele miejsca poświęca miłości, psychicznej i cielesnej. Jest w tym mistrzem,  jego obraz tej sfery życia podany jest w „ostrym sosie”, na granicy obsceniczności i wulgarności, ale jak to jest smakowicie podane! Nie tylko Wang Xiaobo, także wielu innych współczesnych pisarzy chińskich pisze o seksie tak, jak nie potrafią o nim pisać pisarze innych nacji: ten erotyzm jest wspaniale „bezwstydny”, wyzbyty kompleksów, soczysty, fizjologiczny i prawdziwy, co rzadko można powiedzieć o erotyce w prozie europejskiej czy amerykańskiej, o polskiej nawet nie wspominając, bo seks w polskiej literaturze to koszmar nad koszmary, skłamany do szpiku kości. Skąd to mistrzostwo obrazu seksu w literaturze chińskiej? Może jego źródła tkwią we wspaniałej, półpornograficznej ikonografii z rodowodem sięgającym dawnych wieków? Może z „Kwiatów śliwy w srebrnym wazonie”? Ale przecież Europejczycy też mają swoje „Opowieści kanterberyjskie”, „Dekamerona”, „Żywoty pań swawolnych”, czy erotyczne opowieści Pietro Aretino, a mimo to w opisie miłości cielesnej nie dorastają pisarzom chińskim, nie tylko Wangowi, do pięt. I wreszcie trzeci, obok ironii i erotyki, składnik współtworzący wspaniałość tej prozy – jej werystyczna prawda, jej iście „rentgenowska”przenikliwość brawurowe, soczyste opisy, dynamizm narracji, jej wielobarwność i wielokształtność, jej wyborny humor, groteska, jej pozbawiona złudzeń szczerość, a jednocześnie jej uroda i wyrafinowanie. To wielki pisarz, wielki chiński epik. Chiński Gogol chiński Balzac, chiński Faulkner – można by rzec, gdyby takie porównanie miało sens, jako że proza Wanga jest na wskroś oryginalna.

Proza Wang Xiaobo jest w Chinach tak popularna, że przez pewien czas ukazywała się w niezliczonych nakładach w licznych oficynach, także po piracku. Dlatego od 2016 roku monopol na wydawanie powieści Wanga przejęło wydawnictwo Xinjingdian z Pekinu. Lepszej rekomendacji chyba wystawić nie można.

Wang Xiaobo – „Złote czasy”, przekł. Katarzyna Sarek, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 275, ISBN 978-83-8196-334-3

Komuniści, endecy, Żydzi, policjanci i romanse w przedwojennym Lublinie

Józef Łobodowski (1909-1988) rozpoczął swoją działalność literacką i publicystyczną w latach trzydziestych w Lublinie jako młody, zadzierzysty, pełen temperamentu komunista, redaktor pisma „Trybuna”, a zakończył życie jako człowiek o radykalnie prawicowych poglądach, który w latach 1947-1975, pod politycznym parasolem dyktatora faszystowskiej Hiszpanii Francisco Franco prowadził emigracyjne Radio Madryt, zamknięte po śmierci dyktatora. Łobodowski, choćby z samego tylko faktu, że zamieszkał w Madrycie, mieście bardzo oddalonym i geograficznie i politycznie od głównych ośrodków emigracji polskiej takich jak Paryż czy Londyn, był politycznym soliterem. Z literackiej działalności znany był przede wszystkim jako poeta, przed wojną – przede wszystkim rewolucyjny. W 1926 roku, jako 17-latek napisał wiersz „Piłsudski”, będący reakcją młodego czerwonego radykała na przewrót majowy, w którym spora część lewicy upatrywała złudne szanse na realizację jej celów. W wierszu padł słynny zwrot: „Towarzyszu Piłsudski”. Przez kilka powojennych dziesięcioleci Łobodowski był w Polsce nie znany szerszej publiczności a jedynie wąskiemu kręgowi znawców literatury emigracyjnej. W latach osiemdziesiątych Wydawnictwo Lubelskie, jeszcze w okresie PRL, jako pierwsze po wojnie wydało tom jego poezji. Jednak Łobodowski nadał był nieznany publiczności czytającej jako prozaik. Tymczasem na przełomie lat 60-tych i 70-tych ukazała się w Londynie jego tetralogia powieściowa (czteroksiąg): „Czerwona wiosna”, „Terminatorzy rewolucji”, „Nożyce Dalili” i „Rzeka Graniczna”. Dwa pierwsze tomy są panoramą życia politycznego, ideowego, towarzyskiego przedwojennego (1932 rok) Lublina. Główny bohater, młody komunista i redaktor pisma „Nowa Trybuna” Józef Zakrzewski, w dużym stopniu (choć zapewne nie w pełni) będący porte parole samego autora powieści, prowadzi intensywną działalność polityczną, redakcyjną i romansową. Stąd do pewnego stopnia autobiograficzny charakter tetralogii. Łobodowski ukazał przede wszystkim działalność i atmosferę panującą w środowiskach komunistycznych (co stanowi dominantę powieści), ale sportretował także kręgi endeckie, klerykalne, różne odłamy środowisk żydowskich, od komunistów po żydowską burżuazję, środowisko policji politycznej zwalczającej działalność komunistyczną. Silnie obecne w powieści są wątki miłosne, erotyczne, obyczajowe, związane głównie z postacią Zakrzewskiego-Łobodowskiego, ale nie tylko. Jest też  tetralogia (zwłaszcza dwa pierwsze tomy) opowieścią tak lubelską, jak warszawską jest „Lalka” Bolesława Prusa. Na licznych kartach powieści pojawiają się opisy miasta, którym obficie towarzyszą nazwy jego ulic, placów, kościołów, lokali, urzędów. Akcja dwóch ostatnich części tetralogii rozgrywa się głównie poza Lublinem, m.in. na prowincji, na Polesiu, a także w innych częściach Polski. Powieści napisane są językiem dynamicznym, obrazowym, bardzo prostym, niewyszukanym, niemal kolokwialnym, silnie emocjonalnym, bez szczególnych ambicji stylistycznych, wręcz przypominającym dzisiejszą literaturę popularną. Sprawia to, że tetralogia Łobodowskiego może być interesującą lekturą zarówno dla czytelnika mniej wyrobionego, szukającego nieskomplikowanych wrażeń, jak i dla koneserów historii, którzy znajdą w dziele odblask atmosfery politycznej epoki oraz liczne interesujące detale faktograficzne i personalne, wzbogacające obraz epoki.

Józef Łobodowski – „Czerwona wiosna”, Wydawnictwo Test, Lublin 2018, str. 266, ISBN 978-83-7038-132-4, „Terminatorzy rewolucji”, str. 281, „Nożyce Dalili”, str. 212, „Rzeka Graniczna”, str. 252

Bogowie, Indie, przemytnicy

Nawiązanie w tytule do „Gwiezdnych wojen” i jednego z ich głównych bohaterów jest zapewne detalem, który może przyciągnąć uwagę wielu miłośników słynnego filmowego cyklu przygodowego. Również sama nazwa „Indie”, która powszechnie kojarzy się z egzotyką i tajemniczością, jest czynnikiem przyciągającym zainteresowanie. Cezary Borowy (ów tytułowy „Han Solo”) spisał swoje wspomnienia z lat osiemdziesiątych w Indiach, gdzie zajmował się handlem i przemytem, chłonąc jednocześnie Indie jako fenomen kulturowy, obyczajowy, religijny, estetyczny. Max Cegielski, krytyk i pisarz tak napisał o książce i jej autorze: „Przewalaczy elektroniki i złota na szlaku Singapur – Indie w latach osiemdziesiątych uważam za prekursorów polskiego kapitalizmu: odważnych ludzi z wielką wyobraźnią. Zetknąłem się z wieloma z nich pracując nad wystawą Sklep Polsko-Indyjski/Prince Polonia oraz powieścią o „złotym szlaku”. Wiem dobrze, że do pisania potrzeba innego rodzaju odwagi niż do przemytu. Dlatego podziwiałem Cezarego, zarówno jako debiutującego, zdolnego autora, jak i człowieka, który zdobył się na szczere opisanie swoich przygód z młodości oraz pielgrzymki przez współczesne Indie”.

Wspomnienia Borowego, te sprzed lat, głównie handlowo-przemytnicze i te współczesne, z podróży po Indiach po latach podane są w książce „symultanicznie”, naprzemiennie. Wiem, że wielu czytelników gustuje we wspomnieniach przemytniczo-handlowych podlanych sosem sensacji. I ci znajdą w książce Borowego wiele interesującego, barwnego materiału dla siebie, pożywki dla swoich upodobań. Piszący te słowa w tego typu tematyce nie gustuje, nie podziela podobnych fascynacji, pewnie także dlatego, że nigdy nawet na dziesięć metrów nie zbliżył się do tego typu działalności, jako że był mu to świat krańcowo obcy. I mimo to przeżył!

Z mojego punktu widzenia znacznie bardziej interesujące są zapiski Borowego ze współczesnej, już niehandlowej i nieprzemytniczej podróży autora do Indii, zapiski obfitujące w interesujące uwagi i dygresje, m.in. socjologiczne i antropologiczne, informacje, także o charakterze encyklopedycznym o tym kraju, subkontynencie. Z mojego punktu widzenia przede wszystkim dla tej warstwy poznawczej warto  przeczytać te zapiski. I tego czytelnikom „Spowiedzi Hana Solo” przede wszystkim życzę. W rezultacie całościowym: barwna, wartka lektura, którą polecam.

Cezary Borowy – „Spowiedź Hana Solo. Byłem przewodnikiem w Indiach”, Wydawnictwo TBR, Warszawa 2019, str. 409, ISBN 978-83-9555-15-0-5

Przygody „przewalaczek” w Indiach

„Przemytniczki złotych kości”, wspomnienia Cezarego Borowego ukazały się dwa lata po „Spowiedzi Hana Solo. Byłem  przemytnikiem w Indiach” (2021), ale tak się złożyło, że oba tomy przeczytałem  z poślizgiem, ale jeden pod drugim, w odstępie kilku godzin. I od razu doznałem poczucia, że druga w kolejności książka Borowego jest lepsza od pierwszej. Pierwsza skoncentrowana była na wiodącym temacie zorganizowanego przemytu, kiedyś określanego jako kontrabanda, jaki grupy Polaków uprawiały w latach osiemdziesiątych w Indiach. W slangu tego środowiska używano zresztą określenia „przewał”, „przewalanie”, siebie samych określając jako „przewalników”, „przewalaczy”. Także symultaniczna warstwa relacji z późniejszej o wiele lat „podróży sentymentalnej” Borowego do Indii był zdominowany tym tematem. Daleki jestem od moralizmu, ale sensacyjne przygody przemytników nie rajcowały mnie i nie rajcują. Świat przestępczy nigdy mnie nie interesował, podobnie jak dorabiana mu czasem romantyczna legenda. Nigdy nie zbliżyłem się do tego świata nawet na kilometr. Przepraszam, z jednym wyjątkiem, przed laty miałem bliskiego kolegę, który w latach siedemdziesiątych uprawiał jakiś rodzaj „przewalstwa” podróżując z Polski do Tajlandii i gdzieś jeszcze z powrotem. Indii natomiast z jej tajemniczą i fascynującą kulturą było w „Spowiedzi Hana Solo” jak na lekarstwo. Byłem w związku z tym nieco tą lekturą rozczarowany, choć autorowi nie sposób odmówić daru zajmującego, obrazowego opowiadania W przypadku „Przemytniczek złotych kości” jest już nieco inaczej. Może dlatego, że tym razem bohaterkami „przewałów” są kobiety, co z rożnych powodów czyni dla mnie ten proceder nieco bardziej interesującym. Poza tym Borowy kilkadziesiąt stron poświęcił niektórym aspektom kultury Indii, n.p. przypomniał podstawowe informacje dotyczące tamtejszej religii, hinduizmowi, odświeżając moją skromną wiedzę w tym zakresie (Brahma, Wisznu, Siwa, bogini Kali, sankara/reinkarnacja, dharma, nirwana, karma), o indyjskiej sztuce seksu czyli seksowi tantrycznemu, „Kamasutrze”,  a zupełnie mnie  zaskakując opisem fenomenu „aqua regia” czyli „wody królewskiej”, której pochodzenie i właściwości znałem dotąd tylko z nazwy i o wybitnej roli owocu mango w indyjskiej kuchni. Dlatego o ile w stosunku do „Spowiedzi Hana Solo” miałem obiekcje, o tyle lekturę „Przemytniczek” szczerze rekomenduję.

Cezary Borowy – „Przemytniczki złotych kości”, Wydawnictwo TBR, Warszawa 2021, str. 508, ISBN 978-83-955515-9-8

Donbaskie piekło

Nie jest to literatura przyjemna, taka do sycenia się nią jak miodem pitnym, choć jest wybitna,  bo to reportaż wysokiej próby, mocno osadzający się w pamięci i wyobraźni. Sekwencja okropności: wojna, śmierć, rany, gwałt, strach, nędza, brud, stałe poczucie zagrożenia. Koncentrowanie się jednak na wysokiej klasy odautorskiej narracji byłoby swoistym pięknoduchostwem, w tym przypadku niestosownym. Tym bardziej, że znów przydarza się nam lektura, która czystym trafem wpisuje się w to co dzieje się niedaleko do granic Polski, między pobratymczymi krajami: Rosją i Ukrainą.

Przede wszystkim trzeba wyrazić podziw dla odwagi słowackiego reportera Tomáša Forró, który pojechał do Donbasu opisywać nie swoją w końcu wojnę, choć jest tam i wątek wywodzący się z jego ojczyzny. Związany on jest z postacią młodego prażanina, skromnego „żołnierzyka” świata przestępczego który wyruszył ze swojej ojczyzny walczyć za Rosję. Reporter porusza się po tym piekle pośród przedstawicieli obu walczących stron – Ukraińców i separatystów donbaskich oraz pośród ludności cywilnej po bu stronach. Straszliwa nienawiść, którą wzajemnie do siebie  żywią obie strony wojennego konfliktu od czasu do czasu uderza rykoszetem w samego reportera. Spotyka się z nieufnością, z agresją z obu stron. Momentami są to sytuacje na graniczy zagrożenia dla jego zdrowia i życia. Reporter, choć jego sympatie generalnie sytuują się po stronie ukraińskiej, a nie rosyjsko-separatystycznej, nie lukruje żadnej ze stron, stale wykracza poza czarno-białą propagandę obu stron konfliktu. Współczuje Ukraińcom, ale nie skrywa ostrej krytyki w stosunku do  niektórych przejawów ukraińskiego życia społecznego. Po obu stronach pokazuje agresję, pijaństwo, ohydny „maczyzm”, pogardę dla kobiet i instrumentalne ich traktowanie. Pokazuje, że mentalnie i społecznie chory, okrutny jest zarówno świat rosyjski, jak i ukraiński. Może także dlatego swój reportaż opatrzył autor dedykacją: „Matkom, które wychowały morderców i ich ofiary – po obu stronach frontu”. To jest książka na wskroś uczciwa.

Tomáš Forró jest uczciwy także wobec czytelników: „Od ostatnich wydarzeń opisanych w tej książce do chwili jej publikacji po polsku upłynęły mniej więcej dwa lata. W dynamice standardowych konfliktów zbrojnych to bardzo długi okres, który mógłby sprawić, że treść książki stałaby się się już niezbyt aktualna. Jednak na wschodzie Ukrainy nie rozgrywa się żaden standardowy konflikt, a ja nie starałem się opisywać jego aktualnego przebiegu czy najświeższych wydarzeń”. Niestety, obraz wydarzeń, pokazany przez reportera, z punktu widzenia dodatkowego „poślizgu” czasowego, jaki nieuchronnie wyniknął z czasu niezbędnego do przygotowania polskiego przekładu, nie jest ani trochę nieaktualny. Nie tylko nie zmieniło się na lepsze, lecz jest jeszcze gorzej. W obliczu nowego wojennego napięcia rosyjsko-ukraińskiego, które ciągle ma miejsce gdy piszę te słowa – to wszystko co opisał reporter w „Apartamencie Hotelu Wojna” bez wątpienia ulega wzmożeniu do sześcianu. Cała galeria, potwornych, psychopatycznych, okrutnych morderców  po obu stronach. Opisy, których nawet nie chce się, przytaczać, tak są okrutne, tak potworne. Zdziczałe do ostatnich granic okrucieństwo wobec ludzi i zwierząt, wszechobecne, sponiewierane trupy, spalone budowle, wszechobecna woń spalenizny, agresji i nędzy. Jedyną jasną stroną tego obrazu zdarzają się być kobiety, choć nie wszystkie. Opowiada o tym reporter w rozdziale „Gwałt”, którego bohaterką jest Ukrainka Liza, gwałcona przez zwyrodniałego ojca-alkoholika i bita przez zapijaczonego, agresywnego męża, z niebywałą cierpliwością, kolosalnym wysiłkiem i dobrocią próbująca ogarnąć w tych potwornych warunkach życie swoje i trojga swoich dzieci.

Trudno się pisze o tym reportażu. Ręka powstrzymuje się od jakichkolwiek stylistycznych akcentów, bo wydają się niestosowną w tym miejscu retoryką. Nie chce się nawet sięgać po analogie do tradycji literatury wojennej, od „O wojnie galijskiej” Juliusza Cezara poprzez „Na Zachodzie bez zmian”, po współczesne reportaże z najnowszych wojen, z Bałkanów, z Syrii, etc. Nie chce się nawet cytować „mocnych” fragmentów, których pełno tu na każdej z czterystu stron. To byłoby za łatwe i mogłoby wyglądać na zachęcanie do lektury metodą epatowania czytelnika obietnicą „mocnych wrażeń”. Ale tu nie mamy do czynienia z tabloidem, który z najdrobniejszej sprawy potrafi zrobić aferę przy użyciu wielkich i krzykliwych czcionek. Tu mamy do czynienia z realną „do bólu” potwornością.

Tomáš Forró – „Apartament w Hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu”, przekł. Andrzej S. Jagodziński, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021, str. 430, ISBN 978-83-8191-354-6

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko