Balzac przedwojennej Polski
Powyższy tytuł jest rozmyślnie mocno przesadzony. Tadeusz Dołęga-Mostowicz (1989-1939) nigdy nie sięgnął skalą talentu artystycznego i duchowych horyzontów rangi twórcy „Komedii Ludzkiej”. A jednak pakiet jego powieści jest z różnych powodów bardzo interesujący, także do dziś. Posługując się rozmaitymi konwencjami przedstawił rozległą panoramę życia społecznego, politycznego, ekonomicznego i obyczajowego sanacyjnej Drugiej Rzeczypospolitej i ogromną galerię postaci, od przedstawicieli najniższych warstw, służby domowej, robotników, drobnych handlarzy, drobnomieszczaństwa najrozmaitszego autoramentu, urzędników różnych szczebli, średniego kapitału, ludzi pióra kręgów wojskowych, policyjnych, po wielką finansjerę, burżuazję i arystokrację, etc., etc. I to właśnie pozwala – jak myślę – na zastosowanie takiej paraleli, oczywiście z uwzględnieniem wstępnego zastrzeżenia. Powieści Dołęgi Mostowicza (m.in. „Kariera Nikodema Dyzmy”, „Prokurator Alicja Horn”, „Bracia Dalcz i spółka”, „Doktor Murek”, „Kiwony”, „Czwarta brygada”, „Znachor”, „Profesor Wilczur” i inne), choć cieszyły się ogromną popularnością, głównie z powodu melodramatycznej czy sensacyjnej fabuły, były także swoistymi studiami socjologicznymi licznych warstw ówczesnego społeczeństwa, silnie nasyconymi realizmem. A rzeczywistość ta, wyłaniająca się z kart jego powieści była brutalna, ponura, okrutna. Przedstawiała krainę peryferyjnego kapitalizmu z całą okropnością jego realiów.
Biografia twórcy „Kariery Nikodema Dyzmy” rozpoczyna się jak kryminalny reportaż. To opis wydarzenia które miało miejsce 8 września 1927 roku, kiedy to „nieznani sprawcy” porwali z placu Narutowicza w Warszawie, wywieźli do Lasku Sękocińskiego i pobili młodego dziennikarza, przyszłego pisarza, za „pisanie o Marszałku”. Krytyczne, rzecz jasna. Choć od tak wysokiego „C” zaczyna się opowieść Jarosława Górskiego, to upewniam, że nie jest to hagiografia, idealizacja twórcy „Doktora Murka” czy „Znachora”. Autor nie skrywa negatywnych, czy nawet antypatycznych cech Dołęgi-Mostowicza – antysemityzmu, poglądów zbliżonych do endeczyzny, skłonności do bufonady, społecznego konserwatyzmu, karierowiczostwa i koniunkturalizmu, bon vivanta i playboya, zwolennika utrzymywania kobiet w ich tzw. „tradycyjnych rolach” (choć osobiście człowieka sympatycznego i dobrego). I choć na końcu przyznaje się autor do sympatii, do polubienia tej postaci, to podkreśla dzielące go od niego różnice: „Nie był mi nigdy Dołęga-Mostowicz bliski ideowo, obcy mi jest jego system wartości, aspiracje do stylu życia, nawet osobiste upodobania: myślistwo uważam za barbarzyństwo, krawatów nie noszę, nigdy w życiu nie usiadłem za kamienicą samochodu, nie wiem, czy bardziej cierpiałbym z nudów, grając przez całą noc brydża, czy przerzucając się dowcipami i kalamburami w gronie polskich literatów. A jednak swojego bohatera polubiłem (…) choć był skończonym snobem, kochał blichtr i wysoko cenił towarzystwo możnych tego świata (…)”.
Górski ukazał sylwetkę Dołęgi-Mostowicza w licznych uwarunkowaniach wiążących się z jego aktywnością pisarską, dziennikarską, towarzyską, także filmową, z jego sprytnym i lukratywnym lawirowaniem między głównymi ówczesnymi siłami politycznymi, sanacją i endecją, a także w wielu innych aspektach. Zaprezentował też i interesująco przeanalizował jego twórczość (a także aktywność felietonową) i jej recepcję w różnych kręgach i środowiskach społecznych. Postać pisarza ukazał wręcz drobiazgowo na bogatym tle rzeczywistości sanacyjnej Polski lat dwudziestych i trzydziestych, z bogatą galerią postaci, takich jak Michał Waszyński i gildia ówczesnych ludzi filmu, jak Janusz Minkiewicz, Witold Gombrowicz, Julian Tuwim, jak gwiazdy aktorskie z tamtych lat z Eugeniuszem Bodo na czele i wielu, wielu innych, także licznych pomniejszych i zapomnianych. Przede wszystkim uwypuklił jego rolę jako pisarza popularnego, którego ranga wynikająca z masowej recepcji czytelniczej pozostawała w sprzeczności z niską rangą przydawaną mu przez oficjalną krytykę, która skądinąd najczęściej milczała, nie reagując na kolejne edycje jego powieści, spychając go na pozycje pisarza drugorzędnego, piszącego dla „gawiedzi” i „dla kucharek”. Temu milczeniu towarzyszył nieustanny rozwój jego pisarskiej kariery, która jeszcze w 1939 roku miała rosnącą dynamikę, przerwaną przez wybuch wojny, a wzbogacana także kolejnymi ekranizacjami jego powieści.
Nie jest to oczywiście pełna panorama tamtej rzeczywistości, siłą tematy skoncentrowana jest bowiem na świecie pisarskim, dziennikarskim i wydawniczym, ale licznymi „linkami” sięga także w inne rejestry ówczesnego życia. Mimo, że autor jest zafascynowany zjawiskiem jakim była Polska okresu międzywojennego, to jednak – nie po raz zresztą pierwszy w historii piśmiennictwa – z jego opisu wyłania się obraz kraju antypatycznego, przepełnionego okrutną rzeczywistością społeczną i ekonomiczną, rządzonego autorytarnie, metodami policyjnymi i z agresywną cenzurą. Doprawdy, tylko ci którzy spędzili w II RP dostatnią młodość mogli ją wspominać z sentymentem. Co nie zmienia faktu, że ciekawie i malowniczo rekonstruuje biograf charakterystyczne wtedy klimaty i nastroje życia warstw inteligencko-artystycznych II RP, z ich skłonnością do nieustannych zabaw, rautów i fajfów, z ich specyficznym poczuciem humoru, upodobaniem do „dzikich” żartów, do zakrapianych alkoholem spotkań literackich, podczas których z upodobaniem wymyślano kolejne limeryki.
Opowieść biograficzna o Dołędze-Mostowiczu oparta jest na bogatym materiale źródłowym, w tym także o źródła archiwalne udostępnione biografowi m.in. przez przedstawicieli rodziny pisarza. Jednak z różnych powodów wiedza o różnych aspektach życia i twórczości TDM ma wiele luk, które autor dyskontuje ciekawymi spekulacjami i rozważaniami i to one tworzą jedną z ciekawszych, niejako detektywistyczną, warstw tej biografii. W szczególności licznymi wersjami obrosły okoliczności śmierci pisarza, co uświadamia, jak wątłe i obarczone licznymi wątpliwościami są często podstawy rekonstrukcji obrazu rzeczywistości i z jakimi trudnościami spotykają się historycy czy biografowie, próbujący ją odtworzyć. Podoba mi się też język, jakim posługuje się w swojej narracji autor, język osobisty i silnie nasycony kolokwialną bezpośredniością, bez zasłaniania się tonem chłodnego, bezstronnego badacza.
Nie będę tu streszczał, bo to niemożliwe, arcybogatej treści biografii Dołęgi-Mostowicza. Wspomnę tylko kilka wątków, by zachęcić do sięgnięcia po tę bardzo interesującą lekturę. W 1938 roku Eugeniusz Bodo rozpoczął zakrojone na szeroką skalę przygotowania do ekranizacji „Kariery Nikodema Dyzmy”, w której sam miał zagrać rolę tytułową, ale jak napisał Górski – do pewnego stopnia posługując się spekulacjami i cytując biografię aktora – otrzymał „przyjacielskie ostrzeżenie” od cenzury, by zrezygnował z pomysłu, bo film krytykujący ówczesne warstwy rządzące nie zostanie dopuszczony na ekrany. Górski dokonał też, opierając się na źródłach pisanych, swoistej rekonstrukcji zawartości filmu „Testament profesora Wilczura”, którego premiera odbyła się w 1938 roku, a którego kopia zaginęła i dotąd nie została odnaleziona. W filmie tym, w roli pisarza wysłuchującego wspomnień jednej z postaci, pojawia się sam Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Kto wie, czy pisarz nie był prekursorem konceptu autotematyzmu w literaturze, bowiem w powieści „Pamiętnik pani Hanki” tytułowa bohaterka wymienia Dołęgę-Mostowicza jako jedną z postaci, a on sam, jako narrator podpisany inicjałami TDM, komentuje jej słowa. „Mostowicz znakomicie zabawił się tutaj konwencją literacką, tworząc kolejne poziomy fikcji, naśladującej prawdę” – zauważa autor biografii pisarza. Gdy w 1938 roku „Znachor” Michała Waszyńskiego dotarł do kin francuskich, po kilku dniach poniósł kompletną klapę, zszedł z ekranów, a we „francuskich gazetach pojawiły się szydercze recenzje, ze wzmiankami o dzikim kraju, w którym ludność leczy się u znachorów, a filmy robi się muzealną techniką”. Przykrość sprawiła mi natomiast wzmianka o tym, że malarz i rysownik Marian Walentynowicz, który był rysunkowym ojcem Koziołka Matołka, Małpki Fiki-Miki i wielu innych postaci ze słynnego cyklu stworzonego do tekstów Kornela Makuszyńskiego, był zapalonym myśliwym.
Na koniec wspomnę tylko o drobnej nieścisłości, która wkradła się w kończący całość dodatek. Otóż wbrew temu co napisał Autor, po ukazaniu się „Kariery Nikodema Dyzmy” w 1955 roku nie nastąpiła przerwa trzydziestoletnia, bowiem ukazała się ona w 1968 (tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym) roku w czytelnikowskiej serii „z delfinem” (w zmienionej szacie graficznej także w roku 1972). Natomiast między wydaniami „Pamiętnika pani Hanki” w 1946 roku a wydaniem z roku 1986, ukazała się ta powieść w roku 1971, ilustrowana kadrami z filmu Stanisława Lenartowicza (1963). Obie książki mam w swojej domowej bibliotece. Bo mimo wszystkich jej ograniczeń lubię prozę Dołęgi Mostowicza i z tego też powodu przeczytałem jego bardzo interesująco napisaną przez Jarosława Górskiego biografię.
Jarosław Górski – „Parweniusz z rodowodem”, Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2021, str.448, ISBN 978-83-244-108-6
Czy roboty zastąpią ludzi w miłości?
Do niedawna motyw robota (sztucznego człowieka) kojarzył mi się z „Księgą robotów” (1961) i „Bajkami robotów” (1964) Stanisława Lema, a także z falą filmów science fiction o „robokopie”, „terminatorze”, animowanych „transformersach”, cyklem „gwiezdnych wojen”, fantastycznym uniwersum stworzonym przez Georgesa Lucasa, czy z artystycznym uwieńczeniem tematu w postaci filmu „Ja, robot” Alexa Proyasa (2004), opartego na motywach nowel i powieści o robotach Isaaca Asimowa. To ten pisarz, podobnie jak Chris Columbus w filmie „Człowiek przyszłości” (1999) po raz pierwszy podjęli problematykę sztucznej inteligencji robotów, czyli ich „uczłowieczenia”. Definicja ze „Słownika mitów i pojęć kultury” Władysława Kopalińskiego określa robota jako „automat przypominający wyglądem człowieka, spełniający pewne mechaniczne funkcje istoty ludzkiej”. Jako przykład przywołuje legendarnego praskiego Golema z XVI-wiecznej hebrajskiej legendy (robota uformowanego nie z metalu czy tworzyw sztucznych, lecz z gliny i mułu), której artystyczny kształt literacki nadał w swojej powieści (1915) Gustaw Meyrink. Zekranizowali ją w 1920 roku niemieccy twórcy kina niemego, a w 1937 roku już w filmie dźwiękowym, Jean Duvivier. Motyw robotów pojawił się także m.in. w „Metropolis” Fritza Langa (1927). Twórca samej nazwy „robot” to czeski pisarz Karel Capek. Pochodzi ona z jego sztuki „R.U.R. (Rossumovi Univerzální Roboti)” (1920), choć pierwszy motyw tworu robotopodobnego można napotkać w „Odysei” Homera i pojawia się on w różnej postaci w kulturze kolejnych wieków (android Leonarda da Vinci), szczególnie w literaturze XVIII i XIX wieku. W literaturze ostatnich lat nazwa robot zastępowana jest często przez określenia „android” czy „cyborg”. W cyklu Asimova „Roboty”, stworzone przez ludzi, humanoidalne i inteligentne maszyny odgrywają kluczową rolę w wykreowanym przez autora świecie. Roboty są istotami bezgranicznie dobrymi i troszczącymi się o rasę ludzką.
Jednak zauważalna ostatnio w mediach wzmożona fala materiałów o sztucznej inteligencji, która jak się okazuje coraz intensywniej wnika w życie dzisiejszej cywilizacji sprawiła, że na dość abstrakcyjny do tej pory dla większości z nas temat „robotów” zaczynamy spoglądać nieco inaczej. I właśnie temat ten w sposób dotąd niespotykany podjął angielski noblista literacki (2017) pochodzenia japońskiego Kazuo Ishiguro, a jego powieść „Klara i Słońce” uważana jest za odpowiedź na głośne „Maszyny takie jak ja” Iana McEwana.
Oddajmy głos wydawnictwu „Albatros”, które powieść noblisty wydało: „Świat widziany oczami niezwykłej narratorki. Rzeczywistość, którą od naszej dzieli tylko krok… a może nawet mniej. Odwieczne pytania o to, co człowieka jako jednostkę czyni istotą wyjątkową. Czy jest coś takiego jak ludzka dusza? Czy jedną osobę można zastąpić drugą? I wreszcie najważniejsze: czym jest miłość? Klara to Sztuczna Przyjaciółka, wprawdzie nie najnowszej generacji, ale posiadająca niezwykłe zdolności poznawcze, pamięć i – co najważniejsze – empatię. Z witryny sklepu obserwuje ulicę, czekając na klienta, który ją stąd zabierze. Kiedy wreszcie los się do niej uśmiecha, jest gotowa jak najlepiej służyć nastolatce, dla której zostaje zakupiona”.
Oddajmy też głos niektórym krytykom, którzy powieść bardzo komplementowali. „Ishiguro mierzy się z tematem sztucznej inteligencji. Jednak „Klara i słońce” to powieść optymistyczna i pełna ciepła. Tytułowa bohaterka stanowi kopię człowieka, ale też przewyższa go w altruizmie, pokazuje, czym jest miłość bezgraniczna. (…) Ishiguro wyraźnie wskazuje na nieco baśniowy klimat, czego symbolem jest relacja zasilanej energią solarną Klary ze słońcem. To baśń technologiczna”. (Marcin Zwierzchowski, „Polityka”); „Zręcznie napisana dystopijna bajka o niewinności robota stawiająca ważne pytania egzystencjalne” – ocenił powieść nieco chłodniej Jon Day z „Financial Times”.
Choć na ogół stronię od literatury o kolorycie sentymentalnym, to podzielam powyższe opinie i gorąco polecam tę powieść o samotności, problemie poszukiwania miłości, stawiającej pytanie, czy człowiek coraz bardziej zatracający zdolność kochania może zostać w tej mierze zastąpiony przez sztuczną inteligencję. Zwłaszcza problem samotności, narastającego procesu zrywania międzyludzkich więzi i izolacji człowieka znalazł się w centrum zainteresowania w skutek trwającej pandemii koronawirusa. Atrakcyjna lektura na czasie.
Kazuo Ishiguro – „Klara i słońce”, z angielskiego przełożył Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, str. 31, ISBN 978-83-8215-365