Stefan Jurkowski – Dialog poezji i malarstwa

0
252

I… rozmiłowałem [się] do szaleństwa w morzu – wyznaje Stanisław Nyczaj w eseju „Reminiscencje przed poetycko-malarskim rejsem”, który to tekst zamieszczony został na początku omawianego albumu poetycko-malarskiego „Morze w poezji i malarstwie”, na który złożyły się wiersze Stanisława Nyczaja oraz obrazy Marii Wollenberg-Kluzy. Trzeba podkreślić, że nie mamy tu do czynienia z ekfrazami. Zarówno wiersze, jak i dzieła malarskie powstawały niezależnie od siebie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazało się, że świetnie ze sobą korespondują, i wraz z poezją tworzą spójną całość.
Wyżej wymieniony esej, noty biograficzne obojga artystów, szczegółowe przypisy, przybliżają dokładnie genezę i czasy powstawania poszczególnych wierszy. Wiele tu wspomnień, anegdot, barwnych dygresji, artystycznych wyznań przybliżających drogę poety do wielkich fascynacji „marynistycznych”.
Użyłem powyżej cudzysłowu, ponieważ spektrum poezji Nyczaja jest bardzo szerokie. Od najczystszej liryki, fascynacji językiem, aż po przesłania natury filozoficznej oraz ekologicznej. Trudno więc mówić, iż morze u Nyczaja stanowi centralny (choć bardzo ważny) motyw, jak to dzieje się na przykład w twórczości Zbigniewa Jankowskiego, w którego poezji fascynacja przestrzenią i żywiołem morskim – urasta do rangi wieczności i Absolutu.
W poezji autora „Złowieszczych gier z naturą” dominuje konkret i zarazem refleksja, jaką ów zauważony obraz wywołuje. Ów konkret nie jest samym opisem pełnym epitetów. Jeśli pojawia się opis –  to zmetaforyzowany, pełen oryginalnych obrazów i asocjacji.  Oto bardzo charakterystyczny przykład:

Morze – pokorne.
Upada nam do stóp,
nawet gdy wzmaga się w sobie

Z zębów rekina
tylko lśniąca piana.
Śmiech, zwykły śmiech ją rozprasza.

Nie bój się sztormu włosów nad czołem!
Fale morza – łagodne.
Gorsze te, co w nas rosną
i kipią tak bezbrzeżnie,
że ledwo słońce zdąży o zachodzie widzenia
przytrzymać je silnym promieniem.

                                                 
(I)


A więc po kolei. Przyjrzyjmy się raz jeszcze I części otwierającym ten cykl. Bo kto z nas nie zna łagodności fali podpływającej do stóp? A dalej bezgraniczny żywioł. Nasuwa to wrażenie pokory i uciszenia. Ale jest to wyciszenie pozorne, bo siła morza „wzmaga się w sobie”. Gorsze są te, zauważa poeta, które szaleją w nas. To fale destrukcji, nieokiełznanych namiętności, wszelkiego zła. Ale obcowanie z pięknem (choćby dopiero „o zachodzie widzenia) przynosi uspokojenie.
Zauważmy, jak głęboka refleksja przesyca ten wiersz. Wieloznaczny obraz jest bardzo ekspresyjny, znaczy więcej niż jakiekolwiek dydaktyzmy. I to jest charakterystyczne dla wierszy Stanisława Nyczaja.
Także dynamiczny język. Nie znajdziemy w tych wierszach statycznych opisów. Tu wszystko „dzieje się” na naszych oczach:

Czuję, jak molo odrywa się od brzegu.
Sternik z wolna obraca kołem widnokręgu.

                                                                       
(II)

Poeta udzielił tutaj sternikowi nadludzkiej mocy. Niepostrzeżenie wszystko tutaj nabiera charakteru metafizycznego, a w czytelniku rodzić się może pytanie, kim jest ów sternik? Znamienne są tutaj trzy ostatnie wersy tego utworu:

dryfujemy płomienną pozłotą fal,
by przedążyć niepowstrzymany obrót Ziemi,
zatrzymać wymykający się oczom blask.

Wiersze Stanisława Nyczaja nie są „wierszami o morzu”, lecz stanowią rezultat inspiracji morzem. Feeria barw, zmienność aury, siła i posępność żywiołu wywołują określone refleksje, są istotnym  tworzywem języka, metafor, wspomnień, refleksji, pragnień. Pozwalają

Przeliczyć na nowo ziarna Złotych Piasków,
zakraść się w łaski boskiego Olimpu
i wspiąć się na strome, kolące błękit,
skalne wysepki zatoki Ha Long.

                                                                     
(III)

A jakże to znaczący pokarm dla wyobraźni, dla poetyckiego odczuwana! Poeta wyznaje bez ogródek:

Pożeram je wszystkie łapczywym wzrokiem.
Niesyty. Chciwie zaspokajam
ssący pod powiekami głód podziwu
i niczym zrąb skalny wzrosłego zachwytu.

Najważniejsze dla poety jest intymne, wewnętrzne doświadczenie. Wzruszenie wywołane odkryciem barwy, kształtu, brzmienia słów. Podmiot lityczny „pożera” otaczającą rzeczywistość, aby z niej budować świat poezji. Przystający do realnie obserwowanego, ale jakże inny, bo wzbogacony o wciąż żywą, odmieniającą się wyobraźnię.
Morze ma tutaj charakter uniwersalny, któremu nie są potrzebne nazwy i miejsca geograficzne. Jeśli się one pojawiają, to tylko dla pewnego „ukonkretnienia” lirycznego komunikatu. Odnajdziemy w tle kilku wierszy Morze Czarne, jak w części V, a także VI. Nie zawsze chodzi tutaj o bezmiar wód czy o same emocje związane z rejsem. Pojawiają się czasem tylko dalsze odniesienia, ale jakże wymowne i pobudzające wyobraźnię, i wprowadzające w określony klimat, np. „bezbrzeżnie wyrozumiały szum Czarnego Morza”, albo wołanie Antoniego Czechowa:

 – Wietrze czarnomorski! – całym sobą zawołał.
 –
Pomóż dokończyć jeszcze jedno zdanie (…)
                                                                               (VI)

Świetnie skomponowane są wiersze „z Czechowem” (VI – IX). Łączy się tutaj bowiem fragment historii literatury światowej, której uosobieniem staje się wielki pisarz, a morze – rzec by – szumi w tle.
W niektórych wierszach poeta przywołuje konkretne, niekiedy znane nam z autopsji miejsca. Ustronie Morskie, Kamień Pomorski, Kamieńska Zatoka ale też inne, odległe, znane z opisów geograficznych. I znowu krajobraz staje się inspiracją, a nie przedmiotem dosłownego opisu. Upływ czasu, zmienność wszystkiego budzi filozoficzne refleksje. A jednocześnie i ekologiczne. Człowiek stał się stwórcą ś m i e t n e j cywilizacji, ojcem rodziny plastikowców, a nadzieja tylko w Naturze, która przetrwa „w imię samozachowawczego instynktu”.
Poeta – jako przedstawiciel i prekursor nurtu zwanego ekopoezją (należą do niego tacy twórcy, jak m.in. Harry Duda czy rzeźbiarz Adolf Panitz) nie mógłby pośród dwudziestu czterech wierszy zamieszczonych w albumie, pominąć ekologicznej tematyki,
która jest niezmiernie ważne tak dla samego poety jak i globalnego środowiska naturalnego.
Mamy tu (XVIII) wiele bardzo ekspresyjnych  i wstrząsających obrazów. Oto nabrzeża Morza Śródziemnego są zasnute trującymi gazami z rafinerii i hut. Płyną tamtędy w liczbie dwunastu tysięcy rocznie statki z ropą i chemikaliami. Dla akwenów na naszym globie, to „prześladowcze rejsy nagłej śmierci”. W Libanie powstają całe pasma gór śmieci, a w sieciach rybackich znajdują się odpady z trującą rtęcią, trwa zagłada delfinów i waleni.
To tragiczny, ostrzegawczy utwór. Podkreślmy jednak, że – choć mówi on o śmiertelnych zagrożeniach ze strony cywilizacji – trudno byłoby zaliczyć go do „publicystycznych”. Owszem, można tu odnaleźć podobne elementy, ale zawsze w kontekście poetyckim, „obudowane”  nowatorskim językiem. Pomimo tak wyrazistych przesłań są dalej czystą, przejmującą poezją, a nie doraźną publicystyką.
Utwór kończący „morski” cykl jest w gruncie rzeczy optymistyczny:

Z nieuchronną pewnością
(tylko uczeni spierają się kiedy)
ono tędy na powrót
zachłannie popłynie

Nic bowiem nie zniszczy ani piękna, ani życia, ani barw, ani fascynującej tajemniczości. Umiłowanie morza oraz „wszechnatury” to cecha całej poezji Stanisława Nyczaja, ostrej, bezkompromisowej, a jednocześnie pełnej ciepła i liryki. Ogniskuje się to w tych dwudziestu czterech wierszach składających się na niniejszy album.
Wspaniałym dopełnieniem jest tutaj ów osobliwy dialog wierszy Nyczaja i obrazów autorstwa Marii Wollenberg-Kluzy. Impresyjne pejzaże morskie, alegorie, rekwizyty (ryby, łodzie) tworzą tu, razem z poezją, osobliwy, niepokojący, pełen rozmaitych odcieni klimat.

 Stefan Jurkowski


Stanisław Nyczaj, Maria Wollenberg-Kluza, „Morze w poezji i malarstwie. Oficyna Wydawnicza STON 2, Kielce 2021, s. 90

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko