Kto zna powojenny, peerelowski dorobek kulturowy londyńskiego małżeństwa Krystyny i Czesława Bednarczyków – ręka do góry?… A właśnie wstyd – bo nie widzę paluszków w górze. Jednak także ze wstydem przyznaję, że sam bym paluszków nie podniósł.
Na zdjęciu Bednarczykowie prezentują się urokliwie – piękne twarze, z niewymuszonym uśmiechem każda, elegancki ubiór, siedzący małżonkowie we wspólnym fotelu dwuosobowym. Ludzie wolni i spełnieni.
***
Poznali się w Budrio koło Bolonii, latem 1945 roku. Przypadli sobie do gustu. Podczas pierwszych randek zapewne opowiadali o niedawnym, wojennym koszmarze. Pan Czesław (1912–1994) zdążył przed Wrześniem-39 obronić dyplom akademicki w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Wojował w kampanii wrześniowej. We wschodniej części Rzeczypospolitej „bez problemu” można się było dostać do niewoli sowieckiej. Na szczęście jako młodszy oficer uratował się jednak przed sowieckim obozem i gehenną katyńską. Wyszedł z „kraju zła” pod wodzą generała Andersa. Przemierzył szlak jego armii i zatrzymał się w Italii już jako major wojska polskiego. Pani Krystyna, z domu Brzozowska, (1923–2011) w przedwojennej Warszawie zakochała się w malarstwie i sztukach pięknych, jednak Akademii nie zdążyła skończyć. Już dużo potrafiła zdziałać artystycznie pędzlem w ręce, przed sztalugą z płótnem. W okupowanej Warszawie nie mogła siedzieć „bezczynnie”, nic nie robiąc przeciw Niemcom. Wstąpiła do Armii Krajowej jako łączniczka. Komórkę jej okupacyjnych towarzyszy rozszyfrowali najeźdźcy jeszcze przed Powstaniem Warszawskim i prawie wszystkich rozstrzelali. Cudem przeżyła. Została przerzucona z Polski do 2 Korpusu Polskiego generała Andersa, do Włoch.
Tam właśnie się spotkali – Krystyna i Czesław. Między młodymi zadziałała chemia. Trzy lata od 1945 roku ona dniami zarabiała na chleb jako kelnerka, a nocami dorabiała jako domowa krawcowa. On, były już major, zaczął pokojową robotę od układania torów kolejowych w rejonie Bolonii. Ona zauważyła, że mężowi czerniała twarz od fizycznego wycieńczenia.. To można przeczytać w dawnych z nią wywiadach kilku autorów w kraju i na obczyźnie.
***
Z Italii przyjechali do Anglii w 1947: „Tam było łatwiej żyć…” – również jej opinia. Na Wyspach osiedliła się „gromada byłych żołnierzy Andersa”, a teraz emigrantów. Oni między sobą nierzadko zajadle się kłócili, ale nie „było tak, że wszyscy przeciw wszystkim”. Wielu zamieszkało takich, którzy „lgnęli towarzysko jak żołnierz do żołnierza, ale nie tylko towarzysko”. Pan major w stanie spoczynku dogadał się z panem porucznikiem w identycznym stanie, Janem Brzęczykiewiczem. Ten przed wojną pracował w warszawskiej drukarni i dość szybko pod jedną z londyńskich arkad otworzył zrazu „mały, drukarski interesik” Na polonuskich klientów nie musiał długo czekać.
Pani Krystyna, kelnerka i krawcowa, ale także malarka z zamiłowania, nie musiała długo szukać miłośników sztuk pięknych. Poznała Feliksa Topolskiego (1907 – 1989). To jedna z najgłośniejszych, londyńskich postaci z obszaru sztuk pięknych jeszcze od lat przedwojennych. Warto więc poświęcić mu kilka zdań, bo był wielki. Pisze o nim jeden z londyńsko – polskich dziennikarzy, Jan Wiktor Sienkiewicz. Jeszcze w międzywojniu, w 1935 roku, warszawskie „Wiadomości Literackie” wysłały Topolskiego do Londynu, celem dokumentacji uroczystości koronacyjnych króla Jerzego V. Artysta wywiązał się doskonale a zadania – wykonał serie rysunków i szkiców brytyjskiej rodziny królewskiej. Do Warszawy jednak już nie wrócił. W Londynie szybko znalazł miłośników i odbiorców swojej twórczości. W czasie II wojny światowej, jako jedyny z Polaków, został mianowany Artystą Wojny (War Artist). Ze szkicownikiem objechał wszystkie „teatry wojenne świata”. Zaprzyjaźnił się nawet z przyszłym księciem Filipem, mężem królowej Elżbiety II. Dzięki niemu otrzymał w prezencie pracownię malarską. którą lata później odwiedzała nie tylko młodzież hipisowska, ale liczna bohema londyńska. Pani Krystyna określała ich w wywiadzie: „przeróżni artyści, dziwne postaci”. Natomiast wielki artysta „często odwiedzał salony królewskie Elżbiety i Filipa, których obdarowywał swoimi pracami, „ku radości i dumy królowej”. Na początku lat 50-tych pani Krystyna zaprosiła do współpracy Feliksa Topolskiego, a może on zaprosił Bednarczyków i Brzęczykiewicza – właściciela niby drukarenki, która już zdążyła urosnąć do rangi całkiem sporej polskiej drukarni; ale nie tylko polskiej. Drukowano tu wszystko, co się ukazywało w „polskim Londynie”. Tu Topolski drukował swoje słynne Kroniki – w formie: „ autorskiego rysunkowego pisma…. to wzbudzało respekt Polonii i londyńczyków”. Tak opiniowali Bednarczykowie.
Wspominała pani Krystyna: „…Szybko zmontowaliśmy artystyczny kwartet. Topolski ozdabiał nasze książki, a myśmy drukowali jego Kronikę – po tysiąc egzemplarzy pisma co dwa tygodnie. Odbijaliśmy Kronikę w pięknej technice – siedem, dziesięć razy zmieniając kolory i przepuszczając tę sama kartkę przez maszynę….”
Kwartet; Topolski, Brzęczykiewicz, Bednarczykowie – realizował wspólną pasję i wspólną wizję – wspominała była wojenna łączniczka, już nie kelnerka, nie krawcowa, lecz malarka i menedżerka. Wpadli na pomysł założenia wydawnictwa. Stało się to na początku lat pięćdziesiątych. „Pobłogosławił” ich z Paryża Jerzy Giedrojć. Jednak nie wiedzieć czemu, dość szybko i dość głęboko zaległa wzajemna niechęć guru parysko – polskiego do polsko – londyńskiego kwartetu. Tymczasem arkady, koło stacji metra Waterloo, prawie czterdzieści lat były miejscem, gdzie królowały – polska książka, prasa i sztuki piękne. Królestwo kwartetu było oczywiście chętnie odwiedzane przez naszych, tuż powojennych emigrantów. Ci jednak, dorobkiewicze w tamtych latach, niezasobni materialnie, bardzo umiarkowanie interesowali się literaturą oraz innymi sztukami. Nie znali też języka angielskiego, a ten był podstawą ogólnych zainteresowań pozamaterialnych. Wydawnictwo nie przynosiło wielkich zysków, ale było samowystarczalne. Pierwsze książki w języku polskim – Chwile nocą Jana Olechowskiego i Pole minowe Mariana Czuchnowskiego – miały minimalne nakłady. Jednak powoli rosło zainteresowanie literaturą. Po 1956 roku zaczęły pojawiać się tytuły spoza Żelaznej Kurtyny. Pani Krystyna powiedziała w wywiadzie: „… Byliśmy rodzajem pomostu łączącego literaturę i sztukę krajową i emigracyjną. Udostępnialiśmy łamy wszystkiemu, co przychodziło z kraju wartościowe merytorycznie i artystycznie …”
***
Rok 1966 – wybuch wielkiego pomysłu Bednarczyków : kwartalnik Oficyna Poetów i Malarzy . Rosły zainteresowania emigrantów kulturą i sztuką. Trzeba było solidnie i koncepcyjnie pracować nad coraz bogatszym wystrojem graficznym wydawnictw, które w większości przypadków prześcigały te szaro-bure wydawnictwa krajowe z tamtych lat PRL Znów cytuję menedżerkę: „ Wydawnictwo wzbogacono Oficyną, a Oficyna nabierała mocy dzięki wydawnictwu… Najbardziej wypieszczaliśmy kwartalnik … Tak się działo dlatego, że ku rozpaczy autorów książek – emigranci ciągle bardziej potrzebowali polskich gazet codziennych i czasopism, niż polskiej literatury. Ludzie potrzebowali raczej informacji, gdzie kupić kiełbasę…” A mimo to,pokochali także Oficynę…
***
Od maja 1966 roku do maja 1981 roku czytelnicy w kwartalniku znajdowali oprócz poezji specjalne wkładki z reprodukcjami malarzy, rzeźbiarzy, grafików, twórców artystycznej biżuterii oraz innych dzieł rzemiosła artystycznego. W 57 numerach kwartalnika, „popisywało” się 34 artystów znad Wisły i Tamizy oraz 26 twórców niepolskich. Prym wiedli – Feliks Topolski i Jan Lebenstein. A inne, wielkie nazwiska z Oficyny…? Godzi się na wstępie poinformować, że swoje poezje wydawali tu również Bednarczykowie – Czesław dwanaście tomików, a Krystyna „tylko” jeden. Zachwycam się wierszem pana Czesława;
W przedsionku cuchnie farbą,/ paki przejście ci tarasują, /a przecież to tutaj tłumniej się garną na duchów biesiady/ niż na czwartkowe przyjęcia monarchów./
Jakże niepyszne stoją kuluary/spasionych bonzów od wielkiej żeglugi/ strużce płynącej ze wzgórza Kaliopy/ na próżno szukać by mniej oficjalnej ścieżki/ nad tę, lichszych progów, schronienia bardziej skromnego./
Duch od rezydencji stroniący bujniej/ za to pod strzechą swobodny kwitnie./ Tak na nagiej ścianie orzeł kapłonowi też nie zazdrości/ ni gęsi sytuowanej na grzędzie./
Wie, że gdy spadnie z błękitu piorunem,/ truchleją serca tuczone,/ umilknie głos podwórkowy./ Bo gdzie się pokażą orły,/ padlina zwykle niedaleko./
***
Małżonkowie nie zapomnieli o „niedowartościowanym w kraju czwartym wieszczu, Cyprianie K. Norwidzie. Ukazały się tu jego, wydane ręczną metodą składu, Pisma filozoficzno – polityczne oraz Vade -mecum w wyjątkowo dużym nakładzie; sprzedanym. Lista autorów jest dużo bogatsza .Wielu twórców miało specjalne okno wystawowe. Miał je również wydawca, były major.
W Oficynie… publikowali autorzy związani z paryską Kulturą i londyńskimi Wiadomościami. Ukazywały się wiersze Czesława Miłosza, Aleksandra Wata, Stanisława Barańczaka, Ryszarda Krynickiego. O wydanie swoich dwóch powieści prosił w specjalnym liście Witold Gombrowicz. Nie wiadomo, dlaczego nie doszło do tej „transakcji”. Zamieszczano także nowe, oryginalne przekłady poetów amerykańskich, japońskich, niemieckich, rumuńskich, francuskich… . Integralną częścią kwartalnika z biegiem czasu stały się wkładki artystyczne zawierające „dopieszczone” wydawniczo reprodukcje. Malarka – pani Krystyna dbała o kunsztowną szatą graficzną; wielobarwne okładki i wewnętrzne strony, wkładki ze wspomnianymi reprodukcjami grafik, obrazów, zdjęcia rzeźb, artystycznej biżuterii itd. itp.. Zachwyceni artyści, autorzy i czytelnicy nazywali Oficynę … „pismem-utopią”. Małżeństwo sprawowało kulturalny mecenat na różne sposoby – organizowało raz w miesiącu autorskie wieczory literackie we własnym domu. Wśród zaproszonych gości znaleźli się między innymi Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Kazimierz Wierzyński. Mieli także swój wkład drukując liczne przekłady na język polski z literatury hiszpańskiej, szwedzkiej, amerykańskiej, francuskiej, włoskie, węgierskiej oraz poezji w języku hebrajskim, jidysz. Inne jeszcze, godne podziwu dokonanie miało miejsce na łamach kwartalnika: czytelnicy zapoznawali się z twórczością poetycką i dramatyczną z Dominikany i Japonii. Pisze któryś z dziennikarzy: „…Za atut repertuaru wydawniczego londyńskiej oficyny uznać możemy jego rozpiętość, nonkonformizm, a także różnorodność postaw artystycznych oraz światopoglądowych autorów publikowanych książek, również gdy pomyślimy o polskim piśmiennictwie…”
***
Małżeństwo autorów i wydawców zajmowało się także dystrybucją książek oraz sprawowało literacki mecenat. Wyczytałem w którejś z publikacji opinię. Streszczam ją : były major i była wojenna łączniczka stali się „artystami książki”. Realizowali szczytny cel: wynieść poetę i grafika na szczyt „Parnasu”. Z Oficyny… uczynili „Parnas” – samodzielną świątynię polskiej kultury na obczyźnie, miejsce porozumienia między pisarzami, artystami oraz czytelnikami emigracyjnymi i krajowymi. Major Bednarczyk, otwierając Oficynę… wiedział, na co się porywa. W późniejszych jego wspomnieniach czytamy: „Całe szczęście, że istnieją jeszcze wydawcy, którzy wiedzą, że niektóre wydania przyniosą im straty, lecz wydają, mając przekonanie, że przybliżają czytelnikowi naprawdę dobre książki… Już w dzieciństwie żywo zainteresowałem się sztuką. Młodzieńcza ciekawość przetrwała i nasiliła motywacje… Zaczynaliśmy bez pieniędzy, bez kierunkowego wykształcenia i doświadczenia. Jednak czuliśmy pasję… Mierzyliśmy wysoko, bo dość szybko z naszych usług wydawniczych korzystali miedzy innymi znaczni wydawcy brytyjscy oraz Polski Uniwersytet na Obczyźnie ”.
A jednak pani majorowa wyznała: „ Nawet kunsztowne wydania pisarzy tej rangi co Czesław Miłosz znajdowały zdecydowanie mniej nabywców, niż planowaliśmy”. Tu wkładam zaskakującą informację dr Justyny Wysockiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego: „.. Na uwagę zasługuje również to, że właścicielka Oficyny… – w ramach swoiście pojmowanej polityki wydawniczej – hojną ręką i z niezwykłą regularnością rozdawała zarówno instytucjom (na przykład bibliotekom), jak i osobom prywatnym bezpłatne egzemplarze książek”. A oto inny dowód hojności Bednarczyków – oni nawet z radością przyjmowali gości z Polski, którzy zatrzymywali się u nich na nocleg. I jeszcze to: od końca lat sześćdziesiątych, przyjmowali nie tylko na nocleg również młodych rodaków terminujących w drukarstwie.
***
Wojciech Kaczorowski, autor związany z wrocławskim Muzeum Narodowym opiniował nie tak dawno: „… Oficyna… dawała pisarzom emigracyjnym szansę na to, że ich wiersze dotrą do kraju. Jednocześnie polityczne niezaangażowanie pisma stanowiło rodzaj zabezpieczenia dla pisarzy przed ewentualnymi prześladowaniami w kraju…” W Oficynie… i wydawnictwie opublikowano w sumie utwory ponad 800 poetów, prozaików i dziennikarzy. Zamieszczono tu reprodukcje prawie 50 plastyków polskich i zagranicznych.
***
Oficynę… zamknięto w 1980 r., u szczytu jej rozwoju, Pani Krystyna przewidywała „ zmniejszającą się coraz bardziej liczbę prac wartych opublikowania”.
Znany poeta, Witold Wirpsza nazwał dokonania Bednarczyków „Arką Przymierza”. Warto dodać, że „Oficyna… ” cieszyła się zainteresowaniem także uczelni zagranicznych, kształcących filologów słowiańskich.
***
Krystyna Bednarczyk przekazała testamentowym zapisem cały londyński dorobek Uniwersytetowi Jagiellońskiemu.
Dlatego ostatnie słowo należy się dr Justynie Wysockiej z tej uczelni, z Wydziału Polonistyki, z Katedry Edytorstwa i Nauk Pomocniczych: „Bednarczykowie powołali do życia wielofunkcyjną instytucję, która wymyka się, wszelkim uogólniającym przyporządkowaniom. Spełniała ona znakomicie funkcję wydawnictwa, drukarni i redakcji czasopisma literackiego”.
Dodam: Nie wolno zapomnieć o poza materialnym, „człowieczym dobru’, które Małżonkowie zostawili ku potomnym do naśladownictwa.
PS. Korzystałem m.in. z materiałów: Justyna Wysocka, Londyńska Oficyna Malarzy i Poetów, Zeszyty Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2015
Jan Wiktor Sienkiewicz, Polskie Galerie Sztuki w Londynie, 2003
Wojciech Kaczorowski, Dział Sztuki Wydawniczej Muzeum Narodowego we Wrocławiu, 2020