kryjówka
dzień jak co dzień
rytuał powszedniości
skąd więc to uczucie
może błękit zbyt wyrazisty
słońce za ostre
przejaskrawiony landszaft
silence Beethovena
wypełnia przestrzeń
– słyszę
dźwięki przemawiają
zagłuszają instynkt
kot gdzieś się ukrył
na orchidei nowe pędy
wiatr jeszcze w najniższej skali
cumulusy budują ścianę
– nie ma wyjścia
kawa stygnie
oko cyklonu
zamyka powiekę
– nade mną
przywoływanie
zamyka lato
na zamek błyskawiczny
rzeczom nadaje kształt chwil
wtulone wieczory
ciepły głos
wszystko pod znakiem
nieskończoności
spakowane bluzki co nie lubią zimna
lekka sukienka pachnąca morzem
jedwabny stanik
z rozerwaną koronką
spódnica w czerwieni
makowym posłaniem
często nuci Looking For The Summer
gdy rozsunie zamek
powraca słońce
zawierzenie
jak co dzień
spacer aleją
platanowe spojrzenia
odnowiona ławka
majestat przebrany w łaty
zieloność oddał
czterolistnej koniczynie
korona ze schroniskiem
dla bezdomnych
szarobiała gładkość kory
może zmylić
wbrew przeciwnościom
trwa
a ja na ławce
otulona wierszem
już nie marznę
pamięć
zatrzymam to czego nie miałam
chleb powszedni z orkiszu
ponocną kawę z kardamonem
i ciebie
tak bardzo blisko
codzienną szarość wyparł błękit
gdy stuła oplotła nasze dłonie
utrwalone wszystko
i te dwa słowa
co teraz ugrzęzły w słuchawce
a miały stać się ciałem
bez śladów
podarowałeś mi skrzydła
ale jak mam się wznieść
podobna Ikarowi
stopić w czułości
zachwycić ogromem
i potem nie upaść
idę więc
grzęznę w piasku
przywieram do każdego ziarenka
jakby było ocaleniem
– jedynym
w kamiennej tęsknocie
postscriptum II
obłok urojeń
spłynął słonym deszczem
pustynia zakwitła
osieroceniem
czasoprzestrzeń trwa
z bezsensem zakrzywienia
czarna otchłań nadzieją
może już ostatnią
rozważania
trzeba wyrzucić to oczekiwanie
już nic się nie zdarzy
ta pamięć nie dotyka mojej
pozbawia więzi
istnieć dla kogoś lub w imię czegoś
wszystko poza gwarancją
potykam się o każde jutro
by dziś
nie upaść
prawdziwa retoryka
można zapatrzyć się w słowa
zasłuchać w dźwiękach
nie widzieć źrenic
i wierzyć
można poczuć ciepło
żarem wyobraźni
obdarować czułością
wykadrowany obraz
nie można mówić o miłości
gdy słowo razem
utknęło na rozdrożu
prze-targ ograniczony
nawet jeśli w pokorze zedrzesz kolana
czy nonszalancją wystrzelisz w niebo
patrzy obojętnie
warunkowy układ bez podania dłoni
niemoc wobec wszechmocy
wymierność i czarny bezmiar
jakie to proste
moja dłoń w twojej
błękit w szarych oczach odbity
czas poza nami
bez kropki nad
między nami słowa
wysrebrzyły szarość
dni
miesięcy
lat
miękkość głosu
jego czułość
zakładnikiem jutra
milczenie – złota próba
drżące skrzydła ważki
w pękniętej membranie
dziś nowy dzień
zadzwoń
eremita
wolą może uporem
buduje własne przeznaczenie
nie wątpi w plan boski
ale sam ustala reguły świętości
mur coraz grubszy
– poza wzrokiem i oceną
gonty bez sęków celowo nieścisłe
przecież tak lubi deszcz
tęczę w drobinie światła
– tego nie potrafi się wyrzec
tylko co zrobić z jutrem
gdy wczoraj tak się rozpycha
jak pozostać sobą
– bez innych
morze szczytów przełęczy dolin
czas wyciera pamięć
ziemia coraz bardziej
przywiera do stóp
wszystko już za nią
tylko świerk za oknem
zabytkowa kolejka
uniosła ku szczytom
słońce osuszyło wzruszenie
skalisty majestat
– nostalgia
muzyka dzwonków
wchłonęła myśli
przekroczyła Rubikon
dziś zatrzymuje ciepło
zrywa słoneczniki
jutro znowu wejdzie w nurt
antyczne wzory
jak Pigmalion
tworzył ją latami
ideał kobiety
postać rzeźbiona słowami
kształty wygładzone muzyką
jak Galatea
zwiewne suknie zapach magnolii
nasycona czerwień róż
prawdziwa marzeniem
a tak daleka
już wiosna
szczęście w impulsach
światłowód przerywa samotność
tylko ona
po drugiej stronie
z przepaską na oczach
jak Temida
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl