Kamień filozoficzny kręgu Strumiłły
Mam smutną sztukę
Śpiewam hymny czarne
Grymas kwadratu rąb lecący
Moim sztandarem
(A.Strumiłło, „Mówią”, 2 II 2015)
Profesor Andrzej Strumiłło zmarł 9 kwietnia 2020 roku w wieku 92 lat. Pozostawił po sobie niezwykle bogaty dorobek. Był artystą i mistrzem wielu dziedzin. Uprawiał grafikę, malarstwo, rysunek, rzeźbę. Był fotografem, ilustratorem, diarystą, edytorem i poetą. Zajmował się również scenografią i wystawiennictwem. Kolekcjonował dzieła sztuki, w tym orientalne (Gabinet Azjatycki), hodował konie arabskie. Każde z tych działań to osobny kamień dopełniający krąg zamanifestowanych zainteresowań Strumiłły. Dodać trzeba, że był jeszcze podróżnikiem. Poznał Tajlandię, Chiny, Japonię, Mongolię, Indie i Nepal. Widział wojnę w Wietnamie. Przemierzył Himalaje, Ałtaj, Kaukaz, pustynię Gobi i tysiąc kilometrów syberyjskiej tajgi z plecakiem i bronią. Zakosztował luksusu na Manhattanie, gdy prowadził pracownię graficzną przy ONZ, to pozwoliło mu skonfrontować świat nieograniczonego konsumpcjonizmu z biedą, którą widział w Azji i ZSRR. Pomimo zebranych doświadczeń kulturowo tak odmiennych, w które wpisuje się głód religijno-filozoficznych dociekań, mentalnie pozostał Europejczykiem, co sam podkreślał.
Tomikiem „Powidoki” (ukazał się z początkiem 2020 roku nakładem Wydawnictwa Znak) domknął jeszcze jeden rozdział życia, w którym słowo stało się istotnym medium twórczym. Wiersze i zapiski obejmują lata 1947-2019, są wyborem z pięciu wcześniejszych jego poetyckich książek. Znalazły się tam też wiersze nowe, które pod koniec życia pisał coraz częściej. Książkę odbiera się jak symboliczną summę podróży, mgnień i przemyśleń.
Imię ma ciężar ból smak i lot
Kamień
Rana
Sól
Skrzydło
(16 IV 2019)
Wiersze pochodzą z tomików „Moje”, „Jak”, „Ja”, „Sto”,”69”. Zastanawiająco krótkie tytuły, a przy tym pojemne, doskonale zgrane z wymową i architekturą pojedynczych wierszy. Każde słowo ma tu nie tylko swój kształt, ciężar, ale i przestrzeń. I jeszcze cień. Wychodzi daleko poza zakres znaczenia semantycznego. Jest zadumą nad życiem o wymiarze transcendentnym.
Wiersze ustawione w odpowiedniej sekwencji pozwoliły stworzyć swego rodzaju mapę podróży Autora, lecz czy tylko podróży po świecie? Gdy się czyta Strumiłłę, jasne staje się, że nie wystarczy zobaczyć, trzeba jeszcze zrozumieć i pojąć. Może nawet zabliźnić się z miejscem, oddychać nim, sytuacją i tym, co w nas uruchamia i co można nazwać odczuwaniem. Owo otwarcie się na całościowe poznanie wpływało i definiowało wszelką wypowiedź artystyczną Mistrza oraz pozwalało mu codzienność życia zamienić w sztukę życia.
Tak charakterystyczne dla tego Artysty komplementarne budowanie „domkniętego, pełnego świata” zauważył w przedmowie książki Andrzej Franaszek, gdy nawiązał do siedliska Strumiłły w Maćkowej Rudzie na Suwalszczyźnie. Artysta wrastał w nie i przysposabiał przez ponad 30 lat. A znalazła się tam przestrzeń również na kamienie, kształty, kolory, które zwabiły jego uwagę podczas pielgrzymowania po kuli ziemskiej. Jedne pozostawione były w swej naturalnej postaci, inne naznaczone dłutem, pędzlem i wolą człowieka. Wszystko niosło jakąś pamięć, czy to czasu, geograficzną, czy czyjegoś istnienia. Można przypuszczać, że dla zbieracza nie były to zwyczajne pamiątki, a auryczne puzzle w obrazie życia. W stworzonym przez siebie świecie nad Czarną Hańczą (skąd do rodzinnego Wilna nie tak już daleko), zadbał o czworonogi, o psy i konie. Otoczył się tysiącami drzew (30 tys.) zasadzonych „cierpliwą ręką”, ułożył głazy w medytacyjne kręgi, a dwa przydrożne krzyże (nowy podtrzymywał stary) miały pilnować drogi do modrzewiowego dworku. Naturalna różnorodność pozostająca w harmonii ze sobą między ziemią i niebem dzieciństwa. Doliczyć się jeszcze można i pięciu żywiołów. Jednym słowem, kosmos, a w nim człowiek i jego urealniony zamiar, który nadaje sens egzystencji. Tak rozumiem Strumiłłowe siedlisko w Maćkowej Rudzie. Nie było mi dane dotknąć miejsca, korzystałam jedynie z relacji i dostępnych w internecie zdjęć. Ale sztuka, którą przemawiał, ta jej wieloaspektowość, mnogość tworzyw i technik oraz sięganie po metaforyczny język obrazowania – podpowiedziały sporo. Wiele kryją też, a może odsłaniają wiersze. I z nich wyczytać można tonowanie światów wewnętrznego i zewnętrznego według spójnego systemu wartości, który przyświecał profesorowi przy stwarzaniu Maćkowej Rudy.
Co łączy w jedność
Mgły o świcie
Pisma greckie
I mój ból
(„Pytanie”, sierpień 2018)
Z perspektywy, z której dziś spoglądamy na całość dokonań profesora Strumiłły, widać jedno wielkie dzieło życia. W postawie, w konsekwentnych działaniach i pojedynczych pracach Artysty istnieje wspólna oś – pewien filozoficzny, metafizyczny, a nawet mistyczny wgląd. Nie bez znaczenia są w nim między innymi taoistyczne i buddyjskie ślady inspirowane kulturami Wschodu.
Słońce zachodzi
Oddycham powietrzem pełnym trajektorii lotów
Świat owadzi tworzy sploty przedziwne
Myśl moja w tej przestrzeni
Staje się wolna od sensu i racji
(2 VIII 2018)
Podteksty filozoficzne stanowią niezbywalną tkankę Strumiłłowych utworów. Niektóre mają wyraźny medytacyjny charakter. Na przykład w tym „Czterowierszu III” podmiot liryczny wsłuchuje się w deszcz. Stroi uderzenia serca z melodią kropel. Czuje jedność z przyrodą. Jest elementem kosmosu.
Wśród wielu kropel uderzających o dach
Mam jedną własną
Która powtarza bicie mego serca
Bezinteresownie
(„Czterowiersz III”)
Wiersze ostatnich rozdziałów liczebnie przeważają nad podróżną kroniką z lat wcześniejszych. W wymowie są ostateczne. Właściwie już bezgłośne, niosą za to dziwny ciężar. Pomyślałam, że to wiersze głazy, jak te, z których budował medytacyjne kręgi. Żegna się w nich i czeka. I godzi z nadejściem kresu ziemskiej wędrówki. Rzeczywistość w tych obrazach jest w bliskiej zażyłości z nieuchronnym. Pisał je jako siedemdziesięcio- i osiemdziesięciolatek. Wydobywał z głębokiego zamyślenia. Słowo bez patosu wybrzmiewa szczerze i wciąż rzeczowo; „Kiedy odejdę / Pozostanie widok z okna / Para łabędzi w zatoce / Drzewo pochylone / Omszałe kamienie / Księgi proroków i poetów / Ślad muchy na szybie” (15 II 2018).
Mistrz który 70 lat temu
Otworzył oczy moje
Na bogactwo świata
Pewnego razu kazał je zamknąć
Aby pod powieką
Przebitą promieniem słońca
Zobaczyć obraz wewnętrzny
Ćwierć barwy i półtony
Formy płynne jak lawa
Z żarzącym się konturem
Wokół błękitów nieziemskich
(„Powidoki”, 18 I 2015)
Tytułowym wierszem „Powidoki” Autor nawiązał do samego zjawiska, które niegdyś do teorii sztuki wprowadził Władysław Strzemiński. I tu dodać należy, że Strzemiński był nauczycielem młodego Andrzeja Strumiłły oraz Andrzeja Wajdy, którzy się ze sobą przyjaźnili w czasie malarskich studiów w powojennej Łodzi. I jeden, i drugi tytułami „Powidoki” złożyli hołd swojemu mistrzowi. Film Wajdy i książka Strumiłły to nic innego, jak metaforyczne odniesienie do gasnących pod zamkniętymi powiekami konturów życia, które kiedyś w całej pełni stało na wprost słońca.
Elżbieta Musiał
Andrzej Strumiłło, „Powidoki wiersze i zapiski z lat 1947–2019”, Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK, 2020 r., s. 171. Ilustracja na okładce: Andrzej Strumiłło.
Dziękuję Gieniowi i Lidii Kurzawom za udostępnienie zdjęć swojego autorstwa, które zrobili podczas jednego z wielu zawitań u profesora Strumiłły w Maćkowej Rudzie. Na zdjęciu z Profesorem w jego pracowni jest jeszcze Ola Kurzawa. Na innym, w cieniu gospodarza, widać psa. W kadry wchodzą kamienie i czerń obrazów, o której tyle się mówi w przypadku tego Artysty.