Jacek Bocheński – Przyłbica i inne

0
388

Jest piąty maja. Według programu sprzed dwóch miesięcy miałem dziś być w Rzymie. Zaplanowano, że wieczorem na spotkaniu w Instytucie Polskim rozmawiać będę z Anną Nasiłowską o swoim wyobrażeniu Juliusza Cezara. Ona i profesor Monika Woźniak z uniwersytetu „La Sapienza” wpadły na pomysł przeprowadzenia takiej rozmowy jeszcze w listopadzie, gdy przypadkiem ich drogi zeszły się nie w Londynie, jak błędnie zrozumiałem, lecz w Kurytybie, mieście brazylijskim, co Anna Nasiłowska sprostowała potem na Facebooku. Natomiast profesor Monika Woźniak, istotnie  we współpracy z University College London, przygotowywała rzymską konferencję poświęconą Cezarowi. W  jej ramach miałem wystąpić z Anną Nasiłowską. Zadbać konkretnie o tę część programu podjął się trzeci współorganizator konferencji, Instytut Polski w Rzymie. Wszystko dość skomplikowane, wziąwszy pod uwagę, że do Rzymu wybierałem się jeszcze w towarzystwie Magdy.

Jest jednak piąty maja, a my jesteśmy  w Warszawie, zatrzymani epidemią. Do Włoch nie byłoby czym polecieć i nie byłoby po co. Samoloty nie latają.  Konferencja w Rzymie nie doszła do skutku. Włochy, najwcześniej dotknięte epidemią i zrazu porażone, jakby koronawirus przejechał po nich walcem, otrząsają się już wprawdzie z najgłębszego paraliżu, ale w kwarantannie trwa i nie wiadomo jak długo jeszcze pozostanie cała Europa, a z nią unieruchomiona Polska i ja w niej.

Włosi na swoich balkonach podczas kwarantanny śpiewali. Ja na warszawskim nie śpiewam. Magda kupiła mi przyłbicę z przezroczystego plastiku, która zastępuje maseczkę. Tak opancerzony, próbowałem spacerować po Dolince, gdzie naszło mnóstwo dzieci. Myślałem o Juliuszu Cezarze. Mimo opancerzenia nie nadaję się na jego legionistę. Rzymski legionista nie nosił przyłbicy. Hełm chronił mu policzki, ale nie osłaniał ust, nosa i tym bardziej oczu. Pomęczyłem się przez chwilę z przyłbicą i zrezygnowałem. Wolę maseczkę.

Główna wiadomość z dzisiejszego „Il Messaggero” w Internecie o godzinie 14.00 nie dotyczy już koronawirusa. Z Tybru wyłowiono trupa kobiety, lat między 60 a 70, jeszcze z okularami na twarzy, ciało w stanie daleko posuniętego rozkładu. Zidentyfikowano, kto taki. Nauczycielka. Zniknęła z domu po kłótni.   

Wiadomość, na którą tylko rzucam okiem w „Il Messaggero” o godzinie 16.00. Ludzie nie chcą utrzymywać w kwarantannie przepisowego „dystansu społecznego” wobec siebie.

Właśnie.

Jabłko

Raz na kilka dni Magda kupuje owoce, przeważnie jabłka. W kwarantannie można je umyć mydłem, dobrze się trzymają i są duże. Jedno jabłko rozkrojone zjadamy po połowie. Magda dzieli jeszcze moją część na liczne ćwiarteczki i podaje mi na małym talerzu z widelczykiem. Sama nie potrzebuje takiego komfortu. Swoją połowę zjada mimochodem.

Ostatnio napomyka, że ma wśród koleżanek pewną Marysię, która byłaby odpowiedniejszą dla mnie córką. Jeździły razem na wycieczkę. Marysia, jak ja, woli ciepło od chłodu, wszystko robi wolniej i uważniej, chodzi, mówi, je, w ogóle żyje w wolniejszym tempie, ale większym porządku. Pod każdym względem nadaje się bardziej na córkę dla mnie.

– Po kolacji zjemy jabłko – zdecydowała na razie moja córka Magda. – Ono chce być zjedzone.   

– Chce? Skąd wiesz?

– Powiedziało mi.

Też powiedziała i poszła do kuchni po jabłko. Zostało ostatnie z całego zakupu. Widziałem je za dnia, robiąc sobie w kuchni kawę. Leżało niejako na tacy, w płytkiej, blaszanej misie, emaliowanej na biało z ciemną obwódką, ozdobionej kolorowym kwiatem.  Przycupnęło obok pomidorów i żółtej papryki jakby trochę nie na swoim miejscu. Może nie chciało rzeczywiście zostawać tam dłużej.

Magda nie lubi w gospodarstwie nie zjedzonych ostatków niczego. Resztki nie powinny zajmować wolnej przestrzeni. Wszystko na czas ma być zużyte, żadnej rzeczy nie powinno być więcej niż praktycznie potrzeba.

– Ale czy ta Marysia – zapytałem – ta lepsza córka dla mnie mogłaby powiedzieć, że jabłko chce być zjedzone?

– A dlaczego Marysia  miałaby to powiedzieć ? Ktoś tak mówi?

– Nie każdy.

– A kto?

– Ja mógłbym.

– Ale ktoś powiedział?

– Ty.

– Ja? Kiedy?

– Przed chwilą.

– Tak? No, może. Ale o co ci chodzi w związku z Marysią?

– O to, czy ma jeszcze takie dodatkowe kwalifikacje na moją córkę.

Zawahała się przez chwileczkę.  Coś sobie pomyślała. Nie wiem, co, bo tego nie zdradziła.  

Wyglądała, jakby we wczesnym dzieciństwie  dyskretnie połknęła ukrytą w buzi czekoladkę. Podejrzewam, że sam podświadomie liczyłem na ewentualną czekoladkę dla siebie, nic jednak nie poczułem. Magda ze swoją postała tak jeszcze przez moment patrząc na mnie, ale zaraz odwróciła się w inną stronę.

– Nie rozumiem – powiedziała. – To

jakieś zbyt zawiłe.

Sprzątnęła ze stołu mały talerz i widelczyk po jabłku.

– Dobranoc – powiedziała. – Idę spać.   

Wyszła. Wkrótce zgasiła u siebie światło. Prawdopodobnie włożyła do uszu słuchawki i zasnęła z włączonym audiobookiem.

Jacek Bocheński blog III

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko