Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
893

Polski „jedwabny szlak”: Skierniewice, Kielce, Bytom

W roku 1979 z grupą jedenastu osób wyruszyliśmy w tureckie góry Taurus. Sto dziesięć dolarów na sześć tygodni, trzydziestodwukilogramowy plecak pełen konserw i sprzętu do wspinaczki. Gdzieś wysoko w górach, dwóch naszych kolegów wyciągnęło ze swoich plecaków… wiertarki… Popatrzyliśmy na nich ze zdumieniem. Chwilę później przyszła refleksja… Przecież to jedyni rozsądni pośród nas… Sprzedadzą, bez problemu przetrwają kilka tygodni w Turcji, późniejszą podróż do Syrii.

Tę zabawną opowieść sprzed ponad czterdziestu lat przytoczyłem nie bez kozery. Z ogromnym zdumieniem, ale i radością przeczytałem „Uciec w Himalaje…” Anny Kalinowskiej. Muszę się przyznać: mojej przyjaciółki, wstyd powiedzieć, też już prawie od czterdziestu lat. Ania, eteryczna, wspaniała dama, pełna kultury osobistej, opowiada o… Nooo, dokładnie o… Nie, nie o wiertarkach. Pewnie dlatego, że Indie, Singapur, Nepal wymagały innego towaru. Ania opowiada o wolności, którą Polacy zdobywali swoją pomysłowością, zmysłem handlowym, przemytem z i do PRL-u. Ta moja przyjaciółka, naukowiec z Uniwersytetu Warszawskiego, mocno zaangażowana w działalność opozycyjną, nigdy mi nie opowiadała o tych epizodach swego życia. A ja czytałem, śmiałem się, podziwiałem, miałem wrażenie, że na chwile powrócił tamten świat (szczęśliwie tylko na chwile, choć piszę te słowa, gdy nasze granice znów zostały zamknięte – tym razem nie tylko nasze), w którym kluczem przy tego typu eskapadach było magiczne słówko „przebicie”. Słówko mające konkretny, dolarowy wymiar. Dla uzupełnienia młodym, tak, tak, w tamtej rzeczywistości dolar równał się wolność.

Pierwsza wyprawa – przypadek. Zdobyty, jakby na przekór wszystkiemu, paszport i… i żadnych szans na opłacenie podróży do wymarzonych Stanów… A potem koleżanka, która… miała towar, a nie dostała paszportu. Więc jakby w zastępstwie do Indii…

Tak sobie myślę, że w tamtych czasach, gdy ktoś wykonał ten krok, nabył wiedzę, zobaczył jak funkcjonuje ten mechanizm, gdy odkrył, że daje się ominąć upiorny system, który najchętniej pozamykałby nas wszystkich, odgrodził od świata, nie miał już wyjścia. Wiedział, że można, że nawet Himalaje i Hindukusz są do zdobycia.

Więc Kalinowska popędziła w świat z plecakiem wypełnionym towarem. Aparat fotograficzny „Druh”, traperki z Nowego Targu, bez wątpienia też cos więcej, w drugą stronę części elektroniczne, biżuteria, jakieś indyjskie ciuchy, wszystko, co mogło zwrócić podróż, pobyt, dać przez chwilę poczucie, że nie jest się na tej obcej Ziemi pariasem, przywieźć dla przyjaciół jakieś drobne pamiątki.

Indie, Nepal, Malezja, Singapur. Kaszmir, o który spierały się Pakistan i Indie. Nietoperze, słonie (ach te miłosne uniesienia!), małpy, krowy na ulicach, owoce. Tanie loty Aerofłotem. Kto z nas wówczas o tym nie marzył?

W przeciwieństwie do innych, pani doktor, nie chciała zarabiać, chciała zwiedzać, oglądać, nacieszyć się tym owocem zakazanym. Więc jechała tam, gdzie inni niekoniecznie…

Zastanawiam się, jak opisać książkę Kalinowskiej. Bo nie jest to przecież klasyczny reportaż (choć ma jego cechy) ani zbiór pięciu długich opowiadań (choć blisko mi do stwierdzenia, że to po prostu dobra proza). Mam wrażenie, że w paru miejscach zadziałała wyobraźnia, że autorka „skleiła” kilka zdarzeń w jedno, że czasami powiedziała więcej niż miało miejsce, a czasami czegoś nie dopowiedziała. Ale są to opowieści poruszające. Jak ta pierwsza o „drugim”, który na końcu staje się „wieszakiem”. Nie wiecie kto to jest „wieszak”? Ja też nie wiedziałem: to ten najniżej stojący w łańcuchu pokarmowym – odbiera towar, przewozi, zarabia grosze. A „drugi” chciał zrobić interes życia. Także dla niej… Nie zrobił. A ona? Zapatrzyła się w niego na chwilę…

Albo to o szafranie kaszmirskim i starej pani doktor. Opowiadanie o miłości? Tej przebrzmiałej, sprzed lat i tej, którą leciwa pani odkrywa na nowo… „Jedźcie, ja zostaję”. Boże, łza się kręci w oku. I jeszcze ta rozbita butelka whisky. Zaskórniak na czarną godzinę…

I to, może najmocniejsze, najwyrazistsze, o pani prokurator na pokładzie sowieckiego samolotu. Kariera znacząca tłustym brzuchem przełożonego/narzeczonego, „funkcyjnego”, który może wszystko i upiorne „koleżanki” dorabiające w „Skierniewicach” tyłkiem. Młody przedstawiciel „Aerofłotu”, seks, pierścionek. Pierścionek identyczny z tym… Nie, nie będę dopowiadał. Przeczytajcie sami…

Chodziła Kalinowska po górach, może tych najpiękniejszych, poznała tanie, azjatyckie, hoteliki, Polaków, którzy parę tysięcy kilometrów od PRL-u organizowali biura eksportowe. Zobaczyła zbiorowe wyprawy, towar przechodzący z rąk do rąk, pewnie odczuwała emocje na widok celników i… i ogłoszeń o wykonanych wyrokach śmierci na tych, którym zamarzyły się duże pieniądze za przewóz narkotyków. Ogłoszeń także z polskimi nazwiskami.

Tak, czasami się śmiałem, ale częściej podziwiałem Anię za jej pamięć. Za odtworzenie, ale i artystyczne, literackie przetworzenie, tamtych czasów.

Anna Kalinowska – Uciec w Himalaje, czyli PRL, dewizy i marzenie o wolności, Bellona, Warszawa 2020, str. 341

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko